Ale-ksiądz
Nie mam pewności, czy mojemu współbratu kapłanowi chodziło o metaforę, hiperbolę czy dosłowność. Faktem jest, że dla pewnych środowisk ktoś, kto w tak lajtowy sposób myśli o swojej przyszłości, jest darem z niebios - jakkolwiek to słowo rozumieć.
Tym bardziej, że gdy zabrakło ks. Wojciecha Lemańskiego zawsze gotowego ostro „pojechać” po przełożonych, innych zaprawionych w bojach z „konserwą” „ale-księży” chwilowo zrobiła się medialna pustka.
Nie chciałbym, aby ten tekst był rozumiany jako rozrachunek z kimkolwiek. Chodzi mi raczej o pokazanie swoistego mechanizmu działania pewnych gremiów, które zapewniając o szczerej trosce o dobro chrześcijan, w istocie bardzo sprytnie rozprawiają się z chrześcijaństwem. Metoda jest prosta: rozmiękczyć, pokazać, że nic w życiu nie ma znamion stałości, nie ma jednej prawdy (każdy ma prawo do „swojej”), a słowem „ale” dodanym po wygłoszonej wcześniej tezie (dogmacie, prawie moralnym) można dowolnie – niczym z plasteliny – ulepić sobie nowy, lepszy świat.
Życie na pełnej petardzie
Ks. J. Kaczkowski trzy lata temu dowiedział się, że ma glejaka (odmiana raka mózgu). Dawano mu sześć miesięcy życia. Każdy na jego miejscu załamałby ręce, jednak facet postanowił – jak sam napisał w książce – żyć na pełnej petardzie! Praca w hospicjum, spotkania z ludźmi, dawanie nadziei tym, którzy ją stracili – to wszystko wypełnia dziś jego życie. Z dnia na dzień stał się osobą publiczną. „Kilka razy pokazałem gębę w telewizji i ludzie zaczęli mówić o mnie „ksiądz celebryta”. Denerwowało mnie to, więc wymyśliłem sobie ksywę „onkocelebryta”. ...
Ks. Paweł Siedlanowski