Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Ani piasek, ani glina

Wyobraźcie sobie Państwo sytuację, w której jakiś polski aktor- celebryta, stojąc naprzeciwko weteranów np. II wojny światowej, zdobywców Berlina lub czegoś podobnego, zadaje im pytanie: czy nie wstydzicie się, że zabijaliście niemieckie dzieci?

Lub inna sytuacja: stojąc przy niemieckim samolocie i mając za plecami obóz koncentracyjny, oskarża polskie podziemie wojenne o zbrodnie przeciw ludzkości, bo wykonywali wyroki na niemieckim okupancie. Absurd, powiedzą niektórzy. Nie, to nie idiotyzm. Podobnym schematem posługiwała się gwiazda Hollywood Jane Fonda wobec amerykańskich weteranów w burzliwych latach 60 i 70. Jak wynika z dzisiejszej wypowiedzi aktorki, nie wstydzi się swojego zachowania w tamtych czasach, bo nosiły one znamiona artystycznej wypowiedzi i tzw. autentycznego zaangażowania „po jasnej stronie mocy”. Spoglądając na dzisiejszą polską scenę polityczną, a szczególnie na „szczenięta Aurory”, które na internetowych forach i w czasie demonstracji w realu nie mają żadnych zahamowań, odnoszę wrażenie, iż nic się nie zmieniło od czasów rewolucji 68. Kształtowany wówczas typ człowieka przetrwał i ma się całkiem dobrze, jeśli nie uznać, że dokonał się w nim pewien „rozwój”.

Herbert, pisząc swój wiersz „Potęga smaku”, wykazał się zbyt daleko posuniętym idealizmem. Można w nim znaleźć przeświadczenie, że dokonujący rewolucyjnej roboty kierowali się w swoich działaniach wielkimi ideami. Być może, odurzeni nowomową rewolucyjną, mieli usta wypchane frazesami ideologicznymi. Jednak nie sposób nie przyznać mu racji w sferze uzasadnienia postaw leninowskiego aktywu. Sam dosadnie pisał o sposobie tego rozumowania: „Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana (Marek Tulliusz obracał się w grobie) łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu składnia pozbawiona urody koniunktiwu”. Bezrefleksyjność nie wynika wcale z zaangażowania. Ona jest zasadniczym elementem mentalności rewolucyjnej. Pomiędzy dożynaniem jeńców a dożynaniem watahy trzeba znaleźć jakiś slogan, który pozwoli czynić dalej swoją powinność. Bez oglądania się na prawdę czy też zasady współżycia społecznego. Kiedy dzisiaj spogląda się na „twórczość” internetową większości totalsów, nie można oprzeć się wrażeniu, iż ta właśnie mentalność przetrwałą i ma się całkiem dobrze. Wpadająca ni z gruszki ni z pietruszki do tramwaju warszawskiego na dowolnym przystanku kobieta, krzycząca hasło o kłamliwości jednego z kandydatów na prezydenta stolicy, czy też para kibiców, którzy na meczu półfinałowym naszych siatkarz z uporem maniaka starali się „wbić” w oko kamer karteluszkę z tekstem „Konstytucja” napisaną specyficzną czcionką – michniszczycą – to subtelny przykład tej mentalności. Daremne jest poszukiwanie jakiegoś racjonalnego uzasadnienia dla tych poczynań. One mieszczą się w sloganach i komunałach o praworządności, dyktaturze kaczystów i końcu wolnego świata nad Wisłą. Stan ducha podobny do tego, jaki reprezentuje młodzian z Opola Lubelskiego, który podpalił w ostatnim tygodniu drzwi kościoła. Jak zeznał, zrobił to, ale nie wie, dlaczego. I nie wstydzi się swojego działania.

 

Od komina do komina

Z samą praworządnością też mam pewien problem. Wykrzykiwane wszędzie hasło zapewne ma w swojej treści sensowne i pozytywne znaczenie. W zakamarkach jednak mojej pamięci znajduje się przekonanie, iż już wcześniej o „praworządnych” obywatelach słyszałem. Przecież najbardziej „praworządnymi” obywatelami byli hitlerowscy Niemcy, którzy już po wojnie tłumaczyli się gremialnie, że ich postępowanie było tylko realizacją ustanowionego prawa i zgodne z literą kodeksową. Podobnie i w czasach komunistycznych młotem na demokratyczną opozycję było krzyczenie o zachowanie praworządności. W obu przypadkach ujawniła się logiczna konstatacja, że nie prawo ma naczelną rolę w rzeczywistości państwowej, ale człowiek, którego ma ono bronić. Dzisiejsi opozycyjni jakobini w szale twórczości nie zauważają tej konstatacji i są w stanie zabić człowieka w obronie jego człowieczeństwa. Tymczasem nawet zdroworozsądkowe myślenie w prosty sposób jest w stanie wykazać, że nie prawo stanowi wartość nadrzędną, lecz dobro, które ono ma chronić. Jeśli więc o coś kruszyć kopie, to nie o praworządność, ale o sprawiedliwość. Lecz na tym polu mogłoby się okazać, że wymachujący karteluszkami nie mają zbyt wiele do powiedzenia, a nawet musieliby zamilknąć oblani rumieńcem wstydu. Jest to wynikiem mentalności łączącej ideologicznie zacietrzewionych: od jakobinów, przez Jane Fondę, po dzisiejszych spacerowiczów z białymi różami. Tylko na polu sloganów mogą się spotkać, realizm bowiem logicznego myślenia jest ich największym wrogiem. I nie idzie mi o dyskusję partyjną przenikającą dzisiaj życie Polaków, ile raczej o diagnozę sytuacji, która jest obecna we wszystkich elementach naszego prywatnego i społecznego życia.

 

Nie wraca ci on z kina?

Podobny mechanizm widoczny jest chociażby w podejściu do duchowieństwa w związku z pojawieniem się w kinach filmu W. Smarzowskiego. Co ciekawe, prostactwo tego „dzieła” wytykają nie tylko zainteresowani dziennikarze związani z Kościołem, ale także zadeklarowani ateiści. To do „szczeniąt Aurory” jednak zupełnie nie przemawia. Dlaczego? Bo trzeba posłużyć się logiką, która dla nich jest terra incognita. Niektórzy z nich nawet pokusili się o znalezienie remedium na bolączki Kościoła przedstawione w tymże filmie, proponując mianowicie zniesienie celibatu oraz kapłaństwo kobiet. Logiki w tym nie ma żadnej. Jeśli bowiem przyjmiemy, że każdy ksiądz to złodziej parafialnych pieniędzy, to – mając rodzinę – będzie musiał więcej „zdobywać” pieniędzy. A jeśli się uzna, że założenie sutanny oznacza natychmiastowe przeistoczenie się w pedofila, to – zakładając rodzinę – taki osobnik będzie niebezpieczny przede wszystkim dla własnych dzieci. Podobnie z kapłaństwem kobiet. Czyż badania nie pokazują, że one także są zdolne do poczynań o charakterze pedofilskim? Gaszenie ognia przez dolewanie benzyny? Logiki w tym żadnej. Ani piasek, ani glina. Po prostu błotko, jak w czasie rewolucji 1968 r. Wot, (r)ewolucja.

Ks. Jacek Świątek