Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Apostoł Kazachstanu

Dla mnie Chrystusowe przykazanie miłości nieprzyjaciół nie jest jakąś piękną utopią, lecz czymś w najwyższym stopniu realnym i życiowym - zapisał ks. Władysław Bukowiński (1904-1974), niestrudzony duszpasterz katolików w Kazachstanie, który swoje życie oparł na zaufaniu Opatrzności Bożej.

Z pełną świadomością poświęcił się niesieniu Chrystusa do ludzi, którym ideologia komunistyczna zabroniła wyznawania wiary. Trzykrotnie karany był więzieniem - w sowieckich łagrach spędził prawie 14 lat.

Ks. W. Bukowiński urodził się 22 grudnia 1904 r. w Berdyczowie. W 1920 r. jego rodzina przeniosła się na terytorium II RP. Studiował prawo, a potem teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1931 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Pięć lat później wyjechał na Kresy i został wykładowcą w Seminarium Duchownym w Łucku. Od 1939 r. był proboszczem tamtejszej katedry – mianowanym przez bp. Adolfa Piotra Szelążka, dzisiaj sługę Bożego.

W 1940 r. został uwięziony przez NKWD w Łucku, a po opuszczeniu więzienia w 1941 r. pomagał uciekinierom i jeńcom. W latach 1945-1954 przebywał w więzieniu w Kijowie, dzieląc los z innymi kapłanami diecezji łuckiej: a przez kilka miesięcy także z bp. Szelążkiem. Następnie zesłany został do obozów pracy – w rejonie Czelabińska oraz w Dżezkazganie. Każdego dnia, po wyczerpującej, kilkunastogodzinnej pracy znajdował czas, by odwiedzać chorych w więziennym szpitalu, umacniać ludzi w wierze i nadziei, udzielać sakramentów, prowadzić rekolekcje w różnych językach, wykładać historię Polski. W 1954 r. został zesłany do Karagandy, gdzie prowadził tajne duszpasterstwo. Odbył wyprawy misyjne m.in. do Tadżykistanu, Ałmaty, Semipałatyńska, Aktiubińska. W 1958 r. ponownie uwięziono go i zesłano na trzy lata do łagrów. Pracę duszpasterską kontynuował w Karagandzie, gdzie zmarł 3 grudnia 1974 r.

Wspomnienia niezwykłe

Losy ks. Bukowińskiego oraz pobudki, jakimi kierował się duszpasterzując w Kazachstanie, a przede wszystkim głębokie przekonanie, że jest narzędziem w rękach Boga – poznajemy dzięki publikacji „Wspomnienia z Kazachstanu”. Ma ona charakter bardzo osobistej relacji; została spisana przez kapłana w 1969 r., podczas krótkiego pobytu w Polsce – na prośbę kard. Karola Wojtyły. Książka ta ukazała się przed laty w Paryżu, jako pierwsza publikacja polskiego wydawnictwa emigracyjnego Editions Spotkania. Maszynopis został przekazany jego redaktorowi Piotrowi Jeglińskiemu przez papieża Jana Pawła II.

To publikacja pod każdym względem niezwykła. Przedstawia obiektywne spojrzenie na potrzeby pozbawionych duchowej opieki ludzi. Co ważne – opisy pobytu w więzieniach, łagrach czy codziennej, najeżonej trudnościami posługi w okresach „wolności” – pozbawione są patosu, oskarżeń, jak też poczucia niesprawiedliwości. Autor jawi się jako świetny obserwator życia w warunkach zniewolenia, znawca ludzkiego serca, psycholog.

Opatrzność Boża i ateiści

„Bywają momenty w życiu przełomowe. Przeszłość kończy się bezpowrotnie, wkracza przyszłość całkiem nowa” – zapisał Apostoł Kazachstanu, przyznając, że w jego przypadku pierwszy nastąpił w styczniu 1945 r., gdy wywożony był ciężarówką z Łucka do Kijowa na dalsze przesłuchania. Uświadomił sobie wówczas, że zostawia za sobą pewien zamknięty już rozdział i w życiu swoim, i w życiu Polski. Drugi przełom miał miejsce dziesięć lat później, gdy nie skorzystał z możliwości powrotu do rodzinnego kraju i przyjął obywatelstwo sowieckie, aby pozostającym na terenie Związku Radzieckiego nieść pociechę wiary. „Opatrzność Boża działa nieraz i przez ateistów, którzy zesłali mnie tam, gdzie ksiądz był potrzebny. Już w sierpniu 1954 r. wiedziałem że czeka mnie tam niezmiernie wielka praca duszpasterska” – zanotował po latach. Przyznał również, że dwukrotnie znajdował się na granicy życia i śmierci. „Nie umarłem jednak. (…) Przez tych 20 lat przygotowałem wielu, nawet bardzo wielu, na dobrą chrześcijańską śmierć. (…) – poucza z refleksją, że nic nie dzieje się przypadkiem.

„Jestem ustawicznym domokrążcą”

O swojej oraz innych kapłanów posłudze, którzy tak jak on wybrali drogę głoszenia nauki Chrystusa katolikom na Wschodzie, ks. Bukowiński pisał: „nasza umiłowana praca duszpasterska, prowadzona w warunkach Związku Radzieckiego”. Charakteryzując warunki posługi w Karagandzie, zauważa, że w ciągu 12 lat tutaj spędzonych, tylko przez rok mógł duszpasterzować w kościele – na ten cel przystosowano niewielki domek. „Jestem ustawicznie domokrążcą. Nie urządzam żadnych większych nabożeństw u siebie w domu, bo bardzo łatwo władze mogłyby mnie oskarżyć o nielegalny kościół. Jeżeli odprawiam Mszę św. u siebie, to przychodzi kilka pobożnych babek. «I wsio». Całe moje duszpasterstwo dokonuje się w cudzych domach, lecz w żadnym wypadku nie w jednym domu” – pisał. Jak wielkie znaczenie miała obecność kapłana, tłumaczył w następującym fragmencie: „Wśród ludności katolickiej bardzo szeroko rozeszła się fama, że w Karagandzie zawsze można znaleźć księdza. Nie mówię już o samym Kazachstanie. Ludzie jadą z południa, z republik Azji Środkowej, czyli z byłego Turkiestanu. Jadą z północy, nieraz aż z Archangielska (…). Jadą z zachodu, aż z Powołża. Jadą ze wschodu, aż z głębi Syberii. Jadą do krewnych, ale zarazem także do księdza. Jakże często wśród tych podróżnych i nie tylko wśród nich są tacy, co nie spowiadali się bardzo wiele lat, bywa że 20 lat, ale nawet 40 lat. A może jeszcze częściej bywają tacy, co się nie spowiadali ani razu w życiu. Najstarszym «dzieckiem», które przystąpiło u mnie do I Komunii św., była pewna wdowa licząca sobie 52 wiosny życia. A takich, którzy przyjęli u mnie komunię św. mając 40 lat, trudno by porachować. Tak samo jest u każdego duszpasterza w tamtych stronach”.

Odpowiedzialność

„Bywa często tak, że jestem pierwszym księdzem katolickim, którego widzi w życiu osoba ze mną rozmawiająca, albo też pierwszym od 20, czy nawet 40 lat” – tłumaczył, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na duszpasterza w kraju podległym komunistycznej władzy. „Najczęściej kapłan spotyka takie pary małżeńskie, u których nie było żadnych elementów religijnych przy zawarciu małżeństwa. Nieraz ci biedni ludzie żyją ze sobą długie lata, a jeszcze ani razu w życiu nie spowiadali się i nie przyjmowali Komunii św. Doprowadzić do Boga takich małżonków, a często razem i ich dzieci, i całą rodzinę jest wielkim i wdzięcznym zadaniem duszpasterza w ZSRR” – przyznaje. „Przy rozdawaniu komunii świętej trzeba się liczyć z tym, że bardzo wielu jest takich, którzy nie wiedzą o tym, że w komunii przyjmują Pana Jezusa. Po prostu ludzie o tym zapominają. (…). I takich jest niemało, którzy nawet nie wiedzą o tym, że Pan Jezus umarł na krzyżu, a jeszcze mniej, że zmartwychwstał” – pisze, jednak bez ubolewania. Mimo ogromu obowiązków i trudności ks. Bukowiński nie traktował swojej posługi jak bezowocnej orki na ugorze. Co więcej – odbył wiele wypraw misyjnych, pracując głównie z Polakami i Niemcami. Najkrótsza z nich misyjnych trwała miesiąc, najdłuższa cztery miesiące. Spowiadał, przygotowywał do I Komunii św., odprawiał Msze św., namaszczał olejami ludzi starych i chorych, na końcu pobytu chrzcił dzieci, po czym szybko wyjeżdżał. „Bywało i tak, że chrzciłem nieraz kilkadziesiąt dzieci i błogosławiłem w jednym dniu do 30 par małżeńskich, oczywiście po wysłuchaniu generalnej spowiedzi z całego życia.

Byśmy dusze swe kładli…

Ks. Bukowiński nigdy nie zastanawiał się nad ceną decyzji o pozostaniu w Związku Radzieckim. Miał pewność, że obrał właściwą drogę. „(…) Ja nigdy nie stawiałem sobie wyrzutów, że nazbyt się szarpię czy narażam, a nieraz miewałem poważne wątpliwości, czy w poszczególnych wypadkach nie bywałem zbyt wygodny czy ostrożny i za mało ufałem w opiekę Opatrzności Bożej” – zapisał, bez emocji opisując przypadki śledzenia i wypędzania z miejscowości, w której prowadził misje W innym miejscu natomiast zaznacza, odwołując się do istoty bycia kapłanem Jezusa Chrystusa: „Jesteśmy wyświęceni nie na to, abyśmy się oszczędzali, lecz na to, byśmy – jak trzeba – dusze swe kładli za owce Chrystusowe”.


Chwała i chluba Kościoła

Proces beatyfikacyjny ks. Bukowińskiego rozpoczął się w Krakowie 19 czerwca 2006 r. W grudniu 2015 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych uznała cud za jego wstawiennictwem. 11 września podczas Mszy św. w katedrze Matki Bożej Fatimskiej Matki Wszystkich Narodów w Karagandzie prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato beatyfikował ks. W. Bukowińskiego, nie bez powodu zwanego Apostołem Kazachstanu. – Ks. Bukowiński jest chwałą i chlubą Kościoła w Kazachstanie – mówił w kazaniu kard. Amato o pierwszym błogosławionym Kościoła katolickiego obrządku łacińskiego w tym kraju. – Beatyfikacja jest celebracją świętości tego kapłana, bohaterskiej ofiarności w służbie bliźniego, który pozostawił swoją gorliwością trwałe dziedzictwo dobra. W czasie prześladowań religijnych związanych z cierpieniem fizycznym i moralnym ks. Bukowiński odnajdywał bezpieczne schronienie w wierze w Boga i jego opatrzności. Jego rys świętości jest przyozdobiony trzema diamentami duchowymi: wiarą, nadzieją i miłością – podsumował.


Pomagał zrozumieć wartość cierpienia

W tym piekle zła, niesprawiedliwości, krzywdy, bólu i cierpienia szukałem człowieka – wzoru dla siebie. Tym wzorem człowieka był dla mnie przez dziewięć lat w łagrach i pozostanie na zawsze obecny ks. Władysław Bukowiński. Wysoki, wychudły, w lichej odzieży, lecz zawsze pogodny i uśmiechnięty. Widziałem go powracającego z pracy z klocem drzewa na ramieniu chociaż nie wszyscy nieśli drzewo. Chciałem jak najprędzej nawiązać kontakt osobisty, lecz to sprawa niełatwa, zawsze był otoczony współwięźniami, o coś pytał, odpowiadał na pytania, tłumaczył, pocieszał, nieraz powiedział żartobliwe słówko. Dla nas, kapłanów, urządzał rekolekcje, dla świeckich grup mówił nauki w języku rosyjskim, ukraińskim i niemieckim. Ile światła, pociechy i siły wlewały w nasze serce jego słowa, dzięki którym przetrwaliśmy. Nie tylko słowem głosił miłość, ale czynem praktykował na co dzień. Pomagał innym nosić drzewo, dzielił się skromną porcją chleba, oddawał innym cieplejszą bieliznę, nie patrząc na narodowość lub pochodzenie. Kiedy bliżej go poznałem, starałem się go naśladować. Kontakty z nim podtrzymywały mię na duchu, zrozumiałem wartość cierpienia, dzięki czemu nie załamałem się – owszem wzrosła we mnie wiara i nadzieja lepszego jutra.

Ze wspomnień greckokatolickiego kapłana ks. Eliasza Głowackiego, współtowarzysza ks. Władysława w obozie pracy.

LA