Region
Źródło: Małgorzata Tymicka
Źródło: Małgorzata Tymicka

ASF w sądzie

Rolnik z Mań (gmina Międzyrzec Podlaski) pozwał do sądu inspekcję weterynaryjną, domagając się wypłaty odszkodowania za wybite świnie, po tym jak w jego gospodarstwie wykryto pomór świń. Służby twierdzą, iż Damian Kierekiesza nie przestrzegał bioasekuracji. Sprawa właśnie trafiła na wokandę.

Pierwsza rozprawa odbyła się 17 sierpnia w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej. Przed gmachem w geście solidarności zebrali się samorządowcy, przedstawiciele organizacji rolniczych i hodowcy. - Nie można obwiniać rolników za to, że w ich gospodarstwie pojawił się ASF. Trzeba raczej zadać pytanie osobom odpowiedzialnym o to, dlaczego wirus rozprzestrzenił się w tak szybkim czasie - przekonywał starosta bialski Mariusz Filipiuk, dodając, iż sytuacja, w której rolnicy muszą walczyć o swoje prawa w sądach, nie jest normalna. Natomiast Adam Olszewski, wiceprzewodniczący OPZZ Rolników i Organizacji Rolniczych, podkreślił, iż obowiązkiem związkowców jest wspieranie hodowcy. - Wisi nad nim postępowanie komornicze, które jest efektem kar grzywny, jakie nałożyła na niego weterynaria. Ten młody człowiek został zmuszony do zaprzestania hodowli, a teraz nocami pracuje jako kierowca. Dlatego nie możemy zostawić go samego na sali sądowej - zaznaczył.

Do likwidacji 74 sztuk trzody chlewnej doszło 2 października ubiegłego roku. Od tamtej pory właściciel stada nie otrzymał odszkodowania. – Jest bardzo ciężko, ponieważ z gospodarstwa nie mam w ogóle dochodu. Utrzymuję się z pracy kierowcy. To moje główne źródło dochodów. Chciałbym się przebranżowić, ale obecnie po prostu mnie na to nie stać – mówił przed budynkiem sądu D. Kierekiesza, dodając, iż wysokość odszkodowania powinna wynieść przynajmniej tyle, co wartość wszystkich zutylizowanych tuczników, czyli 22 tys. zł. Tymczasem zamiast rekompensaty rolnik otrzymał karę grzywny za niewłaściwe zabezpieczenie przed ASF.

 

Bioasekuracja była czy nie?

Podczas rozprawy hodowca zapewniał, że spełnił wymagane zasady bioasekuracji. – Została wykonana niecka wjazdowa o głębokości 15-20 cm. Znajdowała się w niej woda z płynem odkażającym. Przy przejeździe całe koło było opłukiwane. Takie rozwiązanie jest lepsze niż zwykła mata. Lepiej spełniało wymogi – mówił D. Kierekiesza. – Zgodnie z przepisami były też maty dezynfekujące. Używałem też kombinezonów, zmieniałem obuwie, a dostęp do stada mieli tylko mama z tatą. Chodzili przy tucznikach, bo ja pracowałem jako kierowca i obrabiałem pole. Bałem się, by nie przynieść ASF z okolic do obory. Prowadziłem również rejestr środków transportu oraz wejść i wyjść z terenu gospodarstwa – opowiadał rolnik, podkreślając, iż 10 sierpnia 2017 r. w jego gospodarstwie odbyła się kontrola, która stwierdziła, iż wszelkie wymogi bioasekuracji są spełnione.

D. Kierekiesza zaręczał też, że w miarę na bieżąco zgłaszał do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa urodzenia, padnięcia czy sprzedaż zwierząt. – Kiedy maciora oprosiła się w weekend, zarejestrowałem to w poniedziałek, gdyż biuro było nieczynne. ARiMR nie miała zastrzeżeń do moich zgłoszeń. Urzędnicy mówili, iż ważne, aby w moim gospodarstwie zgadzały się sztuki. Poza tym pracownicy agencji twierdzili, że mają za dużo próśb o rejestracje i rozkładali ją w czasie – tłumaczył. Rolnik opowiadał również, jak z jego perspektywy wyglądała likwidacja stada. – Nie była ona zgodna z bioasekuracją, ponieważ wszystkie bakterie, które zostały na narzędziach wykorzystanych do uboju, znalazły się poza gospodarstwem. Tuczniki wybito, wywieziono i na tym koniec. Ładowarka, która po ubiciu wszystkich sztuk nie została odkażona, pojechała do sąsiedniej wioski. Zdezynfekowano tylko oborę, a podwórko już nie. Nawet obornik, który powinien być spalony, leży do tej pory. Od służb weterynaryjnych otrzymałem jedynie tabliczkę do powieszenia z napisem „zakaz wstępu” – przekonywał.

 

W formie „nagrody”

Podczas rozprawy adwokat D. Kierekieszy pytał go, jak wyglądała sprawa wypłaty odszkodowań u innych rolników z jego wsi. – Była to forma nagrody w wysokości 50% wartości ubitych zwierząt, chociaż gospodarstwa te w ogóle nie spełniały bioasekuracji. Mi też zaproponowano coś takiego w wysokości do 70% zlikwidowanego stada. Nie zgodziłem się jednak, ponieważ nie określono dokładnie, jaka będzie to kwota – odpowiedział.

Adwokat zapytał również hodowcę, że skoro chciano przyznać mu nagrodę, to musiała być ona za coś. – Nie wiem za co. Chyba za to, bym milczał – stwierdził.

Kolejne rozprawy mają odbyć się 28 września i 10 października.


MOIM ZDANIEM

Radomir Bańko, powiatowy lekarz weterynarii w Białej Podlaskiej

Mam dokumentację sporządzoną w gospodarstwie, kiedy odkryto w nim ASF. Wynika z niej jednoznacznie, iż nie zostały tam spełnione wymogi, m.in. wynikające z Ustawy o systemie identyfikacji i rejestracji zwierząt. Uchybienia polegały na nieterminowości w dokumentowaniu zdarzeń w stadzie. Opóźnienia wynosiły od kilku, do nawet ponad 40 dni w zgłaszaniu zdarzeń do powiatowego biura ARiMR. Tymczasem przepis mówi jednoznacznie, że w sytuacji zagrożenia afrykańskim pomorem świń wszystkie przemieszczenia, urodzenia czy padnięcia trzody chlewnej powinny być odnotowane w ciągu 24 godzin. Ponadto nie zostały spełnione wymogi Ustawy o ochronie zdrowia zwierząt w zwalczaniu chorób zakaźnych. Nie przestrzegano bioasekuracji. W gospodarstwie były niewłaściwej jakości maty – zarówno przy wjeździe do gospodarstwa, jak i wejściach do chlewni, co mogło być przyczyną pojawienia się tam wirusa. Na to wszystko są stosowne dokumenty sporządzone w gospodarstwie. Wszelkie protokoły hodowca podpisał bez zastrzeżeń. Z powodu wymienionych uchybień nie można przyznać odszkodowania.

MD