Badziewie
Jednakże nie jest to słowo nowe. Istniało w staropolszczyźnie i oznaczało kawałki słomy, kłującej trawy, chrustu, ostrych gałęzi, czyli wszystko, co kłuło, bodło, a w przenośni - rzeczy i sprawy nieważne, głupstwa, głupoty. Przyznam się, że to słowo polubiłem. Nie potrzeba bowiem zbyt wielu wyrażeń, by oddać swój negatywny stosunek do jakiegoś poglądu lub teorii. Badziewie to po prostu badziewie i nie ma co nim się zbytnio przejmować. Lecz obecnością owych teorii lub poglądów w rzeczywistości już przejąć się należy. Rozpleniona głupota gorsza jest od wszelkiej maści epidemii i wojen. Skutki jej bowiem są o wiele tragiczniejsze, aniżeli wszystkich plag egipskich razem wziętych. Nie istnieje żaden teren działania ludzkiego, który byłby wolny od głupoty. Kroczy ona z ludzkością od czasu jej zaistnienia na ziemi i raczej nic nie wskazuje na to, że uwolnimy się od niej w najbliższym możliwym do przewidzenia czasie.
Także i terytorium eklezjalne nie jest polem wolności od badziewiarstwa. Przeglądając pojawiające się w ostatnim czasie w sferze kościelnej różnorakie wypowiedzi, zauważyć można przemożny wysyp stwierdzeń, iż wszystko, cokolwiek wypowie Ojciec Święty, stanowi nieomylną busolę i ustanowiony standard myślenia rzymskich katolików. Proszę nie przypisywać mi jednak, iż ostatnim zdaniem wypowiadam posłuszeństwo papieżowi. Zapewne nie jest on nawet świadom, jak w jego imię głosi się takie czy inne poglądy. Zresztą sama widzialna głowa Kościoła katolickiego niejednokrotnie dawała sygnały dwu- i wieloznaczności własnych wypowiedzi, które potem musiały być korygowane przez biuro prasowe Watykanu lub nawet skrzętnie cenzurowane (vide: wypowiedź papieża Franciszka w czasie podróży na Cypr o byłym już arcybiskupie Paryża). Ten już fakt wskazuje dość jednoznacznie na to, że czynienie we wszelkich sprawach (poza istotnymi sprawami doktrynalnymi czy moralnymi) wypowiedzi papieskich nieomylną wyrocznią jest cokolwiek pochopne. Wspominając tylko innych następców św. Piotra, trzeba by dzisiaj przyjąć, że tańczenie tanga jest sprzyjaniem złemu duchowi, a jedzenie gorzkiej czekolady sposobem na pokutę. Tak bowiem wypowiadali się papieże chociażby w końcówce XIX i na początku XX w. Badziewiarstwo w tym przypadku polega na zastosowaniu subtelnej i zapewne dla samych głosicieli niezauważalnej podmiany w stwierdzeniu: „Roma locuta, causa finita”. Słowo „Roma” zastąpiono słówkiem: „Papa”. Subtelność tej zmiany ma jednak walor efektu motyla. Wystarczy chociażby prześledzić doktrynalne wypowiedzi wcześniejszych papieży, by zauważyć, że w sprawach doktrynalnych nie wystarczało samo zdanie papieża, ale konieczne było teologiczne uzasadnienie przyjmowanych przezeń i podawanych do wierzenia wiernym tez. Siła tych wypowiedzi leżała więc nie w samym wydaniu głosu przez następcę św. Piotra, ile raczej w dokonanym przezeń rozeznaniu i uzasadnieniu owego rozeznania. Być może tak się wówczas sprawy miały, ponieważ w szeregach wierzących, zwłaszcza z wyższych kręgów watykańskich i nie tylko, mieliśmy do czynienia z ludźmi wykształconymi teologicznie, a nie z armią urzędników goniących za posadą.
Problematyczna wiedza
Z podobnym stanem mamy do czynienia chociażby w obrębie dzisiejszych ludzi parających się teologią praktyczną. Nie sposób nie zauważyć, iż w tej dziedzinie rozpanoszył się język felietonistyczny, a sposób argumentacji zszedł do poziomu walk ideologicznych. To już nie miecz słowa, ale słowo stało się mieczem rąbiącym na prawo i lewo, byle tylko zwyciężyć. Wypowiada się dzisiaj tezy bez elementarnej chociażby wiedzy. Zastanawiającym jest dla wielu szybka kariera argumentacji z tzw. „ducha soboru”. Posługiwanie się taką argumentacją jest niczym innym, jak zasłoną dymną, za którą skrywa się całkowita ignorancja co do tekstów soborowych. Nieznajomość dokumentów przestaje w tym momencie być problemem, bo mityczny duch soboru zastępuje wszystko. Nader często w wypowiedziach nawet wysoko postawionych duchownych pod płaszczykiem owego ducha przemycane są ich własne przemyślenia, jeśli nawet moglibyśmy nazwać to przemyśleniami. Najczęściej bowiem mamy do czynienia z poprzestaniem na kopiowaniu jakichś interpretacji, które są po prostu łatwiejsze do przyjęcia dla słabszych umysłów. Ta sama kalka odnosi się nie tylko do Vaticanum II, ale i innych soborów. Nawet wycinkowe, czynione zgodnie z metodą kopiuj – wklej, cytowanie dokumentów tego czy innego soboru nie stanowi znajomości doktryny. Modne np. dzisiaj krytykowanie Soboru Trydenckiego i oskarżanie go o wszelkiej maści skrzywienia w doktrynie katolickiej opiera się najczęściej na całkowitej ignorancji nie tylko jego dokumentów, ale i chronologii podejmowanych na nim działań. Najlepszym przykładem jest to, że klerykalizacja Kościoła większa było po Soborze Watykańskim II, aniżeli po Trydencie. Wystarczy po prostu prześledzić dokumenty zarówno watykańskie, jak i poszczególnych diecezji. Niestety, nastawienie ideologiczne, wyrażone w krótkiej maksymie: „Furda wiedza, nasza górą”, zbiera swoiście krwawe żniwo.
Badziew wiecznie żyw?
Często jestem pytany, czy dokonując jakichś przemyśleń, mam także gotową receptę na leczenie tego, co diagnozuję. Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że nie zawsze. A mówiąc precyzyjniej, nie na poziomie ogólnokościelnym czy też ogólnospołecznym. Jedynym polem, które raczej bez większych problemów mogę zreformować, to moje myślenie i postrzeganie świata. Wobec szerzącego się dramatycznie badziewiarstwa nie znajduję jednak innej metody, jak osobiste bronienie się w swoim myśleniu. I to raczej wydaje się być dobrą receptą dla wszystkich. Cytując bowiem klasyka: „ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim”. Choć to terapia i bolesna, i kosztowna.
Ks. Jacek Świątek