Bananowa wpuszczona w maliny
Dochodzenie do wyżej postawionego wniosku zajęło sporo czasu, przysporzyło trochę nerwów, otworzyło oczy na wiele spraw, ale na szczęście nie spowodowało, że kierowca pomyślał o wysadzeniu nas na środku drogi ze słowami na pożegnanie: „Żadne podwójne, żadne potrójne, nie jadę i koniec!” A potem zamarzył o mniej stresującym zajęciu w rodzaju szydełkowania czy składania modeli latających i napisaniu traumatycznych wspomnień dotyczących poprzedniego zawodu.
Początek wszystkiemu dało zaproszenie koleżanki do odwiedzenia jej w nowym miejscu zamieszkania. Nieznajomość lokalizacji, a na dodatek dzieląca nas od niej odległość spowodowała, że postanowiłyśmy oddać swój los w ręce jednej z taksówkarskich korporacji – wsiadamy, podajemy adres i po 10 minutach jesteśmy na miejscu. Nie tym razem. Chociaż zaczęło się sielsko, anielsko, a nawet dowcipnie. Kierowca ujrzawszy nas powiedział, że wiezie trzy kwiatki. Ten prawdziwy był w moich rękach i – zdaniem uprzejmego pana – przypominał banana, a celem naszej eskapady była, nomen omen, ulica Bananowa. Kierowca delikatnie zasugerował, że tak do końca to nie wie, gdzie to jest, no ale przecież on nie od wczoraj…, już nie takie rzeczy…, nie dajmy się zwariować, ani tym bardziej zmylić… i przede wszystkim nie popadajmy w panikę… Co przełożyło się na nasze porozumiewawczy gest: „Zachowajmy spokój i poczekajmy na rozwój wypadków”.
Brak tabliczki z nazwą ulicy w miejscu, gdzie potencjalnie, a nawet na zdrowy rozum pana kierowcy, powinna się znaleźć, zarysował na jego twarzy zdziwienie, z którego skutkami trzeba już li tylko i wyłącznie walczyć za pomocą kremów z najwyższej półki. Ale pan kierowca nie dawał za wygraną: „Skoro nie tu, to gdzie indziej”. Z tym, że to „gdzie indziej” przestało być optymistyczną refleksją, kiedy taksówkarz zatrzymał się kilkanaście metrów od informacji, że kończy się miasto, a za nim to już tylko wstęga szos, miedza pól złoconych, kręta ścieżka poprzez las i ani metra ulicy Bananowej. A na liczniku z każdą kolejną minutą pojawiały się cyferki, które po spieniężeniu w kasie Polskich Kolei Państwowych i przy wykorzystaniu weekendowych promocji pozwoliłyby na dotarcie na nadbałtyckie plaże. Pan kierowca nie stracił jednak fasonu i sięgnął po mapę. I choć data jej wydania upoważniała ją do tego, by pachniała jeszcze farbą drukarską, poszukiwanej ulicy na niej nie było. Zdziwienie zaczynało wyrzynać coraz większe bruzdy na czole pana taksówkarza. Pojawiły się obawy, że pan kierowca pomyśli, iż chcemy wpuścić go nie tyle w Bananową, co w maliny. Nie ma to jednak jak pomocne informacje od krzątających się po swoich posesjach. Niestety nasz kierowca trafił na fana filmów sensacyjnych, gangsterskich, zarówno polskich, jak i zagranicznych razem wziętych, który oznajmił, że za darmo to on nic nie powie. Ale chwila pertraktacji pozwoliła rozwiązać język. Pan zasugerował kierunek wiodący do ulicy Bananowej i innych podobnych, jak określił, „wynalazków”. Okazało się, że najkrótsza droga do miejsca przeznaczenia wiodła przez wspomnianą wcześniej krętą ścieżką poprzez las.
Na koniec pan podziękował za wspólną przejażdżkę i zmniejszył rachunek o 250%. A koleżanka przywitała nas słowami: „Co tak długo”?
Kinga Ochnio