Barany Panurga
Właściwie na samym początku powinienem chyba wyjaśnić, co też kryje się w tytule. Choć zapewne starsi Czytelnicy, których w szkołach nauczyciele przymuszali do czytania książek, doskonale zdają sobie sprawę, że nie chodzi w nim o jakąś odmianę zwierzęcia hodowlanego, jak również nie opisuje on świeżo odkrytego nowego gatunku poczciwych i znanych nam ssaków, muszę wziąć jednak pod uwagę i tę możliwość, iż ktoś z młodszego pokolenia przeczyta ten felieton.
Chcąc oszczędzić takiej personie poszukiwań w internecie, spieszę wyjaśnić, że tytułowe barany i ich właściciel są bohaterami pewnego epizodu opisanego przez F. Rabelaisa w dziele „Gargantua i Pantagruel” w czwartej jego części. Rzeczony Panurg zakupił je od niejakiego Jednorka po długim i niezbyt miłym targu, a zapędzając je na pokład statku, wyrzucił za burtę przywódcę ich stada. Niestety, pozostałe zwierzęta, zgodnie zresztą ze swoim instynktem, ruszyły w ślad za nim i potopiły się w morzu, pociągając za sobą wcześniejszego właściciela, chcącego uratować przynajmniej nieliczne sztuki. I w tym momencie zapewne niektórzy z Szanownych Czytelników oczekiwać będą jakichś sążnistych ubolewań nas stanem wykształcenia humanistycznego naszej młodzieży lub też straszliwych gromów ciskanych na współczesną kulturę. Otóż nie. Celem moim dzisiaj nie będą te właśnie tematy. Rzeczywistość jest jak koń, którego każdy może oglądać, by zobaczyć jaka jest. Stadność dzisiejszej kultury jest po prostu faktem i nie ma chyba potrzeby jej opisywać. Wystarczy przejść się po ulicach lub też poczytać cokolwiek w internecie. Pytanie warte zastanowienia brzmi inaczej: dlaczego wciśnięto i nadal wciska się ludzi w zachowania stadne? Po co komu ludzkie stado?
„Rozbrajająca szczerość”
Kilka lat temu jeden z czołowych mainstreamowych dziennikarzy polskich w czasie panelu dyskusyjnego na Uniwersytecie Warszawskim uraczył swoich słuchaczy dość jasnym i prostym stwierdzeniem, że ludzie nie są tak głupi, jak nam się to wydaje. Oni są po prostu jeszcze głupsi. Przy czym głupota ta objawia się nie tylko w zupełnej ignorancji czy też w szczątkowych zasobach wiedzy. Jej zasadniczym wyrazem jest przyjmowanie postaw i dokonywanie wyborów pod wpływem całego stada i to bez zadawania zbędnych pytań, których nawet nie są oni w stanie sformułować. Takie zachowania są okraszone dodatkowo świętym przekonaniem, że przecież w demokracji każdy pogląd jest usankcjonowany samym faktem jego wygłoszenia, a osoba go formułująca nie jest zobowiązana do uzasadnienia go, bo to wynika z tezy, iż posiadanie jakiegoś zdania jest wystarczającym faktem je uzasadniającym. Problem jednak jest w tym, że większość głoszonych przez ludzi poglądów jest zwykłą kalką zasłyszanych od innych zdań, przyjętych za własne. Nie chodzi mi przy tym o to, by każdy silił się na oryginalność posiadanych przekonań. To byłoby zwykłą bzdurą. Chodzi raczej o fakt, że wobec przekazywanych nam informacji nie zadajemy żadnych pytań, a właściwie przestaliśmy już potrzebować logicznych uzasadnień. Wystarczy popatrzeć chociażby na tzw. modę. Ileż osób chodzących dzisiaj po ulicach w swoim stroju naśladuje to, co widzą w telewizji lub w żurnalach, a właściwie bierze informacje nawet nie z nich, tylko od znajomych i z zasłyszanych opinii. Ale nie to jest godne wyśmiania, ile raczej to, że osoby te nie biorą zupełnie pod uwagę swojej figury oraz zwykłego poczucia piękna i smaku. Widok młodych (i nie tylko) kobiet, które za wykwit elegancji uważają stroje i formy makijażu właściwe raczej dla „pracownic” z Avenue Saint-Denis w Paryżu, jest nie tyle przerażający, ile raczej komiczny. Podobnie zresztą jak widok męskiej części ludzkości, która rozwinięty mięsień piwny (tzw. bierceps) próbuje wcisnąć w skąpy i ciasny podkoszulek, paradując w tej części bielizny jak w szatach cesarskich. Ale sprawa owej głupoty nie dotyczy jeno spraw odzieżowych.
Waga głosu przysłowiowej kucharki
ChurchilLowskie stwierdzenie o równości zdania kucharki i profesora zstąpiło już pod strzechy i funkcjonuje doskonale w przestrzeni publicznej. Dokonując wyborów, także politycznych, choć nie tylko, demokratyczni elektorzy są przekonani o własnej znajomości spraw publicznych. Słuchając wypowiedzi telewizyjnych, można się o tym doskonale przekonać. Tymczasem jest to po prostu powielanie modnych stereotypów oraz komunałów sformułowanych dla gawiedzi. Najlepszym przykładem jest zauważona przez socjologów pewna prawidłowość w ocenianiu duchowieństwa. Otóż większość ankietowanych uważa, że księżą są zdziercami i oszustami. Ale gdy zapytać o własnego proboszcza, to okazuje się, że ankietowani w podobnej ilości oświadczają, iż ich proboszcz jest człowiekiem dobrym i skromnym. Można więc stwierdzić, że po prostu nigdy na oczy nie widzieli „złego klechy”, ale pogląd w tej sprawie mają „ugruntowany”. Zresztą na miejsce księdza w tym twierdzeniu można podstawić chociażby kibola czy inną postać „napiętnowaną” przez media. Ale sprawa nie dotyczy tylko obyczajówki. Każdy z nas potępia dzisiaj syryjskie władze za użycie broni chemicznej przeciw własnym obywatelom. Nikt nie zadaje jednak pytania, jakim cudem na kilka godzin przed przybyciem inspektorów ONZ potrzebujące pozytywnych ocen międzynarodowych władze Syrii zdecydowały się na taki krok? Czyżby były aż tak głupie? Tymczasem wiele wskazuje na działania obcych wywiadów, a szczególnie izraelskiego, który za wszelką cenę chce wciągnąć USA do wojny na Bliskim Wschodzie, by pod jej płaszczykiem dokonać zniszczenia instalacji jądrowych w Iranie. Niestety, Winston Churchill nie miał racji. Głos kucharki nie jest równy głosowi profesora. Ta pierwsza bowiem kieruje się po prostu emocjami i wbitymi przez media kalkami intelektualnymi, a ten drugi logiką (choć przy dzisiejszym stanie wyższych uczelni co do tego też mam wątpliwości).
„Morskie barany”
Po co jednak takie społeczeństwo, które nie zadaje pytań i spełnia wszystko, co inżynierowi społeczni wymyślą? No cóż, sprawa jest chyba stara jak świat. Niewolnicy w starożytnym Egipcie poczytywali sobie za zaszczyt i chlubę pracę przy budowie piramid. A że ginęli przy tym, to było dla nich raczej obojętne. Podobnie i dzisiaj „budowniczowie świata” nie potrzebują wykształconych i zdolnych do zadawania pytań ludzi. Wolą ogłupiałych niewolników. A gdyby przypadkiem ktoś z nich nagle zauważył, że barany skaczące do morza (jak u Rabelais’a) są jakąś aberracją, to wówczas być może znajdzie się autorytet, który udowadniać będzie, że to taki nowy gatunek fauny. Udowadniać będzie oczywiście w telewizorze i to w jakimś popularnym talk show.
Ks. Jacek Świątek