Komentarze
Bez dystansu

Bez dystansu

Pomimo wielu już przeżytych lat nie umiem nabrać do bożonarodzeniowych świąt dystansu. Mało tego - im dalej w życie, tym, zdaje się, tego dystansu mniej.

 I nie chodzi o wymiar czysto materialny, tylko o tę nieuchwytną duchowość Bożego Narodzenia. I jeszcze o te powracające z czasu dzieciństwa obrazy.

Wiadomo, że jaka Wigilia, taki cały rok. Więc mama budzi nas, kiedy jeszcze ciemno. Żebyśmy śpiochami nie byli. Ogień już od dawna buzuje w kominie, więc na ławce przy piecu szukamy najcieplejszego miejsca. Ale przepychamy się dyskretnie, bo z wysokości swojego łóżka obserwuje nas babcia i robi groźne miny. Jakby co, na pewno doniesie mamie.

Muszę się szybko ubierać i biec do sąsiadów. Wczoraj prosili, żeby przyjść, bo krowy zacielone mają i niechby się małe jałówką, nie byczkiem, urodziło. A wiadomo, że jak z samego rana pierwsza z wizytą zjawi się płeć żeńska, to jałówka pewna. Babcia nie może, mama nie ma czasu, muszę ja. Nie bardzo to lubię, czuję się wykorzystywana, ale przecież nie mogę odmówić. Sąsiedzkie stosunki święta rzecz. Do nas zresztą zaraz też ktoś na odrobek przyjdzie.

Babcia na okrągło będzie przypominać, co jeszcze nie zostało zrobione. Policzy liczbę cukierków do zawieszenia na choince i zapyta, czy aby na pewno już wszystko jest kupione. Bo zaraz sklep pewnie zamkną. Radio jedynie na wiadomości włączymy, bo to Adwent jeszcze, wyciszenia czas. A tylko w ciszy można odnaleźć siebie, tylko w ciszy można odnaleźć Boga.

Mama poleciała do gumna, na kominie niemiłosiernie bulgocze się kapusta z grzybami. – Podłóż fajerkę – komenderuje babcia. – A do drugiego garnka dobrze wody dolej, niech się kawalery nie wygotują. Dolewam, kawalerów stracić się boję. Kto wie, może to nie tylko na ten rok, ale na całe nawet życie wyrokuje.

Przed południem ojciec po choinkę pójdzie. Las prawie pod oknem, ale szukał pewnie będzie dalej. Bo te blisko już powycinane. Trzeba jeszcze przymocować drzewko do sufitu i można rozpoczynać ubieranie choinki. Cukierki od środka, bo najcięższe (przy rozbieraniu choinki nie będzie już ani jednego – i nigdy nie wiadomo, kto je i kiedy zrywa), potem bombki, anielskie włosy i na końcu na lichtarzykach świeczki. Takie prawdziwe, woskowe, kręcone. Trzeba będzie uważać, żeby się choinka jak w poprzednim roku od nich nie zapaliła. Potem się przygotuje stół i można włączyć już po cichu radio, bo pewnie kolędy będą dziś śpiewali.

Zasiadamy. Ojciec od okna, na najważniejszym miejscu, naprzeciw mama, dzieci i babcia po bocznych stronach stołu. Zanim zacznie się składać życzenia, najpierw trzeba przeprosić każdego, bo nikt z nas nie jest bez winy. Dopiero potem można życzyć szczerze.

Po całym dniu wstrzemięźliwym będziemy smakować i chwalić wigilijne potrawy. Wspomni się ten rok i poprzednie lata, przywoła tych, co odeszli, a potem śpiewać będziemy kolędy tak długo, aż przyjdzie pora szykować się na pasterkę. I tak od niepamiętnych już lat.

Każdego roku inaczej. Każdego roku tak samo. To przecież musi być cud.

Anna Wolańska