Biebrznięty
Tak przed laty nazwały go media. Człowiek ten od 16 lat mieszka w wymarłej miejscowości jako jej jedyny mieszkaniec. Do najbliższego sklepu ma 12 km. A do ludzi?
Ludzie przyjeżdżają do niego. Artyści i turyści. Spragnione spokoju albo po prostu snobistyczne mieszczuchy, szkolne wycieczki, pary zakochanych nie tylko w sobie, ale i w przyrodzie. Chodzą po bagnach, organizują lekcje przyrody, ogniska, leśne wyprawy.
Kiedy po raz pierwszy spotkałam króla Biebrzy, zamarłam. Zresztą nie tylko ja. Nasłuchaliśmy się o nim wcześniej, ale to, co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze wyobrażenia. To był istotnie prawdziwy król leśnych ostępów. Wyszedł nas przywitać ze swojego domostwa niczym niedźwiedź, co to „w mateczniku siedział”. Rzeczywiście było w tej postaci coś z majestatu zwierza, a bujna, mimo dojrzałego już wieku, czupryna nieuchronnie przywoływała skojarzenie z lwem. Tak, bez wątpienia król.
Ma król w swoim posiadaniu kilkanaście psów, kilka koników polskich i stadko czerwonych krów, które, jak mówi, „same się doją”. Jego gospodarstwo to ponadto dwa domy, wiata, szopa i studnia z żurawiem. Oba pomieszczenia mieszkalne przypominają muzeum etnograficzne skrzyżowane z graciarnią. Albo lepiej skansen. Pełno tu najróżniejszych rzeźb, obrazów, książek (jest Biblia z XVI w.), stoi pianino i stary, ale czynny gramofon, kontakt ze światem w razie potrzeby zapewni telefon z korbką. Ani radia, ani telewizora tu nie ma. Komputera też nie uwidzisz. W kaflowej kuchni wesoło buzuje ogień, w jednym z rozlicznych czajników bulgocze woda. Na podłodze przykryte skórami legowisko gospodarza.
Kiedy patrzy się na gospodarstwo króla Biebrzy i na niego samego, można odnieść wrażenie, że to ktoś zdziwaczały. Albo zupełnie dziki. Nic bardziej mylnego. Król to inteligentny, oczytany człowiek. Ekswarszawianin. Miał kiedyś w sąsiedztwie Barbakanu antykwariat, ale miłość do książek niekoniecznie szła w parze z handlową żyłką. Antykwariusz był też zresztą miłośnikiem zwierząt i w ogóle szeroko rozumianej przyrody, więc kiedy już raz zobaczył Biebrzę, nie mógł bez niej żyć. I jak to z nowymi miłościami bywa, zostawił dla niej całe dotychczasowe życie. O takich jak on mówią tu: „biebrznięty”.
Nie wygląda na człowieka nieszczęśliwego. Wręcz przeciwnie. Jest zadowolony z tego, że sam sobie może być „sterem, żeglarzem, okrętem”. Sam wyznacza sobie porę zasypiania i porę wstawania, zakres obowiązków i kodeks praw. Jedna sprzedana książka (resztki antykwariatu) pozwala mu przeżyć rok. Na razie nie zastanawia się nad przyszłością. Cieszy się, że jest z dala od zgiełku świata, polityki, wszelkiego rodzaju przepychanek i układów. I choć chwilami męczą go coraz liczniejsi goście, zawsze przyjmuje ich z ogromną serdecznością. Warto go odwiedzić. Naprawdę.
Anna Wolańska