Bielmo na oczach
Znalazły się tam słowa dotyczące moralnej oceny metody zapłodnienia in vitro. Nikt z obecnych w studiu, także prowadząca, wypowiedzi nie sprostował. Co więcej, wypowiedź Stasińskiego wyświetlana była przez dłuższy czas na ekranie, kodując się w ten sposób w umysłach widzów.
Co tak wzburzyło dziennikarza „Gazety Wyborczej” – a jeszcze bardziej tych, którzy z osłupieniem wysłuchali jego rewelacji? Sięgnijmy do źródła. „Nikt nie lekceważy cierpienia par małżeńskich, niemogących doczekać się dziecka. Ale nie można dochodzić do celu, nawet szlachetnego, na drodze niemoralnej. Sprzeciw Kościoła wobec metody in vitro nie oznacza braku szacunku dla dzieci narodzonych na tej drodze. Kościół przyjmuje te dzieci z największą miłością, bo przysługuje im taka sama godność, jak wszystkim innym” – powiedział kard. Stanisław Dziwisz w Krakowie. „Nie można zapominać, że kosztem poczęcia jednego życia metodą in vitro uśmierca się albo zamraża ludzkie zarodki, a każdy z nich jest ludzką istotą” – podkreślił.
Gdzie tu mowa o piętnowaniu przez Kościół dzieci urodzonych metodą in vitro i ich rodziców? Skąd się wzięła tak kuriozalna opinia dziennikarza? Pytanie kolejne: Stasiński naprawdę nie znał tekstu homilii, nie spotkał się dotąd z wykładnią Magisterium Kościoła na powyższy temat czy raczej dopuścił się świadomej manipulacji? Uważam, że jest zbyt inteligentny, by prawdopodobny był pierwszy scenariusz. Mamy więc do czynienia z ordynarnym kłamstwem, krętactwem mającym za zadanie robić wodę z mózgu słuchaczom, a konkretnie: zakwalifikować biskupów w przestrzeni gdzieś pomiędzy talibami a ajatollahami. No i oczywiście sięgnięciem po umiłowany argument wszelkiej maści lewactwa, że inkwizycja to ciągle realny byt, zaś Kościół jest największym zagrożeniem dla wolności i demokracji.
Trudno się dyskutuje z kimś, kto świadomie kłamie, uruchamia emocje, przemilcza oczywiste stwierdzenia. Rzecz w tym, że brak protestu uczestników telewizyjnej debaty pokazał, iż prawdopodobnie także większość widzów „nie załapała” niuansu. Przebiły go negatywne emocje i antyklerykalny przekaz, że oto znów Kościół sprzeciwia się ludzkiemu szczęściu.
Á propos szczęścia. Gdyby znalezienie go było sprawą łatwą i jednoznaczną, regały księgarni nie uginałyby się od poradników, jak je znaleźć. W dyskusjach na temat zapłodnienia in vitro to ono jawi się jako cel, któremu warto wszystko poświęcić. Więcej: dziś wszelkie dążenia ludzkie, najbardziej skrajne, perwersyjne, wynaturzone legalizuje się właśnie z tego powodu: każdy ma prawo być szczęśliwym! Cena nie jest ważna! Zasady tym bardziej!
To bardzo nie bezpieczna droga.
Kiedy w zaciszach niemieckich gabinetów planowano „drang nach Osten”, ze szczegółami wyliczano moce przerobowe krematoryjnych pieców, także kierowano się jakąś wizją szczęścia. Hasło powiększenia „przestrzeni życiowej” miało moc rozgrzeszania największych zbrodni. Gwałciciel upatrując ofiarę także uważa, że będzie szczęśliwy, spełniając swoją zachciankę. Itd. Nieadekwatne porównania? Zbyt rozbieżna skala? Być może. Tylko że, proszę Państwa, tłumaczenie, iż dążenie do szczęścia usprawiedliwia wszystko – także zagładę ludzi (nawet jeśli są dopiero w embrionalnej fazie rozwoju) to stąpanie po bardzo kruchym lodzie. Nie da się zbudować czegokolwiek stawiając mury na lotnym piasku. I to właśnie Kościół z takim uporem przypomina.
Szkoda, że w swoim zaślepieniu pan Stasiński i inni nie chcą tego dostrzec.
Ks. Paweł Siedlanowski