Komentarze
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Bitwa o jedność

Jak co roku pod koniec drugiej dekady stycznia rozpoczyna się Tydzień Modlitw o Jedność Kościoła. Rany, które zadane zostały Mistycznemu Ciału Chrystusa przez ludzką pychę i nierzadko głupotę, staramy się w tych dniach owinąć kojącym bandażem naszej modlitwy i zalać balsamem nadziei, że jedność nadal jest ciągle możliwa, choć wciąż oddala się w naszym ziemskim czasie.

Owo marzenie o spełnieniu się cudu pojednania zwaśnionych odłamów chrześcijaństwa przepełnia całe życie Kościoła. Choć było ono realizowane nie zawsze godziwymi środkami (których nikt rozumny dzisiaj nie usprawiedliwia), pozostaje nadal niezłomnym kursem nawy Kościoła. Lecz jak w każdym żeglowaniu, również i w poszukiwaniu utraconego raju jedności można pobłądzić, zgubić drogę, zbytnio zbliżyć się do Scylli lub Charybdy, zasłuchać w syreni śpiew różnych ideologii albo po prostu niebezpiecznie zacząć tracić wiatr w żagle.

Jedność z akcentem na granicach…

Wydawać mogłoby się, że pęd do jedności chrześcijan oznacza niwelowanie różnic dzielących rozdzielonych braci oraz zacieranie tego, co może nosić jakiś cień odrębności. Problem jednak, czy ujednolicenie, a właściwie prostackie zglajszachtowanie podzielonych chrześcijan, jest sposobem na odkrycie daru jedności. Zastanawiająca jest reakcja Patriarchatu Moskiewskiego na opublikowany niedawno dokument Stolicy Apostolskiej, przypominający, że prawdziwy Kościół Chrystusowy trwa w widzialnej postaci w Kościele katolickim. Rzecznik Cerkwii Moskiewskiej wyraził zadowolenie (?) z przypomnienia tej prawdy i uznał, że będzie to stanowić znaczący krok w dialogu ekumenicznym, ponieważ ukazuje tożsamość stron dialogu. W pierwszym odruchu można stwierdzić, że chyba „króliki mu w głowie burmistrzują” (cytując Cervantesa), ale bliższe przyjrzenie się tej tezie każe zweryfikować początkowe zdumienie. Podstawą bowiem dialogu ekumenicznego może być nie tyle ustalanie w drodze negocjacji i kompromisów jakiejś formy jedności kościelnej, możliwej do przyjęcia przez wszystkie strony dialogu, ale raczej odczytywanie zamysłu Boga, a co za tym idzie – odkrywanie tożsamości chrześcijańskiej. Bazą więc prawdziwego ekumenizmu jest nie tyle udawanie i naśladowanie innych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich, ale raczej dbałość o własną tożsamość. A to oznacza zaakcentowanie granicy. Jeśli bowiem jestem świadom swojej tożsamości, to znaczy, że wiem, co odróżnia mnie od innych. Znam miejsce graniczne, którego przekroczenie oznacza zatratę własnej tożsamości i roztopienie się w miazmacie modnych prądów i dominujących idei. Katolik, dążący do jedności chrześcijaństwa, nie może rozpoczynać od demontażu swojej własnej konfesji, ale raczej od jej zgłębienia i poznania jej bogactwa. W dialogu ekumenicznym winniśmy stawać napełnieni tym, co przez wieki karmiło nas i trzymało przy Piotrze. Nie po to, by innych przyćmić własnym bogactwem, ale raczej po to, by innych ubogacić własną tożsamością. Dialog ekumeniczny oznacza nie zrównanie i zapomnienie, ale raczej wspólne ubogacenie. A to w oczywisty sposób każe zaakcentować jasną granice własnej tożsamości.

By wzajem się ubogacić…

Dążenie do jedności nie ma na celu jedynie odbudowę widzialnej potęgi Kościoła, nie można też porównać go do procesu globalizacji we współczesnym świecie. Nie jest bowiem jego celem jakiś merkantylny zabieg wzmocnienia wpływów i zysków wspólnoty wierzących, ale raczej realizacja pragnienia Jezusa z Ogrodu Oliwnego. Owocem ma stać się wzmocniona wiara, a nie panowanie i potęga. Droga do tego celu wiedzie poprzez wymianę darów i wzajemne obdarowywanie się tym, co najcenniejsze w tradycji każdej wspólnoty chrześcijańskiej. Podążenie tą drogą wymaga postawy dialogu, to znaczy próby rozumienia i odpowiadania na potrzeby braci. Postawa szacunku wydaje się dobrą pozycją wyjściową, ale nie można jej mylić z szykowaniem kolejnej Canossy którejkolwiek ze stron. Wydaje się więc, że największą przeszkodą w dążeniu do zjednoczenia chrześcijan jest tworzenie ideologii oraz „zamkniętych twierdz”. Dbałość o własną tożsamość daje się łatwo pogodzić z tym wymogiem, o ile nie będziemy ubóstwiać sposobu naszego wyznawania wiary. Ale tego katolicy muszą najpierw uczyć się we własnej wspólnocie kościelnej. Dopuszczalność różnych form duchowości i przeżywania wiary, połączona z trwaniem przy Piotrze, który jest zwornikiem Kościoła, to najlepsza szkoła uczenia się dialogu, niezbędnego w relacjach ekumenicznych. Niestety, o ile w „ekumenizmie zewnętrznym” możemy notować postępy, o tyle „ekumenia wewnętrzna” ciągle jest naszą Achillesową piętą. Rozbrzmiewające wśród nas głosy: „Ja jestem Apollona, a ja Kefasa…” nie napawają nadzieją, co więcej – stanowią największą przeszkodę w realizacji pragnienia jedności. Potrzeba zrozumienia wewnątrz Kościoła, że różnorodność tradycji oraz sposobów przeżywania i wyrażania wiary nie szkodzi jedności, ale ją buduje. Bo choć są różni nauczyciele (duchowi), jednego mamy Mistrza – Chrystusa, którego widzialnym znakiem jest Piotr, a z nim zjednoczone Kolegium Apostołów. Postawa dialogu, konieczna dla wewnętrznej jedności Kościoła, akcentująca różnorodność w zjednoczeniu, oznacza otwarcie się na działanie Ducha Świętego, który wieje kędy chce oraz rozdaje dary i charyzmaty zgodnie z wolą Przedwiecznego. A to jest otwarciem się na wolę Boga, zasadniczą dla wierzących. Różnorodność, najbardziej widoczna wśród młodych, nie przekreśla trwałości depozytu wiary, ale jest postawą ojca rodziny, wydobywającego ze swego skarbca rzeczy nowe i stare.

A modlitwa jest znakiem

W tym kontekście nie jest rzeczą dziwną, że w styczniowe dni chrześcijanie gromadzą się na modlitwie. Choć chcielibyśmy, aby jedność instytucjonalna stała się wreszcie faktem, mamy świadomość, że twórcą jedności jest Bóg. Obraz niebiańskiej Jerozolimy, zjednoczonej po skończeniu czasów w Królestwie Boga, jest wyraźnym znakiem, że jedność może pochodzić tylko z serca Trójcy Świętej. Jedność Miasta Świętego, to jedność Boga, który jest wszystkim we wszystkich. To jest źródło naszego modlitewnego zwracania się do Boga, aby spełnił cud pojednania braci, by mogli zamieszkać razem. Odwołanie się na modlitwie do Jezusa nie przekreśla trudu dialogu teologicznego, ale go uwzniośla, ponieważ każe nam odwołać się do Boga i dążyć w modlitewnej pielgrzymce do źródła jedności. „Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest.”

ks. Jacek Wł. Świątek (Jakub Rącz vel Marcin Borkowski)

P.S. Po wielu rozmowach w redakcji „Echa” oraz ze znajomymi postanowiłem z dzisiejszym numerem zrezygnować z pisania pod pseudonimem. Do tej pory spotykali się Państwo ze mną jako Marcinem Borkowskim i Jakubem Rączem. Mam nadzieję, że ta zmiana nie wpłynie na nasze czytelnicze relacje, ale jeszcze bardziej pozwoli Państwu podejmować refleksję nad codziennością.

Ks. Jacek Świątek