Rozmaitości
Źródło: Stowarzyszenie Ekoland
Źródło: Stowarzyszenie Ekoland

Biznes i pasja

Rolnictwo ekologiczne to domena pasjonatów. Harówka od świtu do nocy, inspekcja za inspekcją, coraz bardziej wymagająca biurokracja, ale - jak twierdzą ci, którzy zdecydowali się na taką działalność - jeszcze większa satysfakcja.

Każdy, komu kiedyś zdarzyło się w przydomowym ogródku czy na działce wyhodować choćby marchewkę albo pietruszkę wie, ile z tym zachodu, a i efekt niepewny, bo bez rolniczej chemii plon może być kiepski. A teraz wyobraźmy sobie, że ktoś prowadzi uprawy zboża, warzyw i owoców całkowicie bez sztucznych wspomagaczy, za to na szeroką skalę. Trudne? Drogie? Na pewno, ale - jak pokazuje Monika Styczek-Kuryluk - możliwe i opłacalne. Gospodarstwo, które prowadzi wraz mężem, leży w pobliżu zbiegu granic Polski, Białorusi i Ukrainy, a konkretnie w powiecie włodawskim, w miejscowości Holeszów.

Wszystko zaczęło się w 1995 r. – Kiedy mąż przejmował gospodarstwo po rodzicach, już był ukierunkowany na ekologię. Taką miał ideę i trzyma się jej od ponad 20 lat, dochowując wierności prawom natury – mówi Monika, która jest mieszczuchem, ponieważ pochodzi z Warszawy, gdzie skończyła rolnictwo w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Już na studiach wiedziała, że chce mieszkać na wsi i prowadzić gospodarstwo ekologiczne. – Przy okazji wykonywania różnych zajęć w Polsce i zagranicą, m.in. w organizacjach pozarządowych IFOAM EU Group, czyli Międzynarodowej Federacji Rolnictwa Ekologicznego z siedzibą w Brukseli, czy Heifer International Polska – amerykańskiej organizacji prowadzącej proekologiczne i edukacyjne projekty dla lokalnych społeczności i rolników na całym świecie oraz w pracy administracyjno-organizacyjnej, m.in. w Biurze Rolnym Ambasady Amerykańskiej w Warszawie, jeszcze bardziej utwierdzałam się w tym, że chcę pracować na roli, a nie za biurkiem – opowiada M. Styczek-Kuryluk. W prowadzeniu gospodarstwa wspiera ją mąż Robert, z wykształcenia leśnik, pasjonat ornitologii.

 

Nie tylko warzywa

Kurylukowie gospodarują na 33 ha. Głównie zajmują się ekologiczną uprawą warzyw, takich jak dynia bezłuskowa, dynia hokkaido, fasola czerwona red kidney. Stawiają też na zboża: orkisz, żyto, gryka oraz motylkowate – seradela z owsem. W 2014 r. postanowili wprowadzić do uprawy kozłka lekarskiego, który jest powszechnie wykorzystywany w przemyśle farmaceutycznym do pozyskiwania waleriany. Hodują też niewielkie stado kur niosek – 30 sztuk.

– Swoje produkty sprzedajemy zarówno w kraju, jak i zagranicą. Trafiają one do klientów indywidualnych, sklepów specjalistycznych, hurtowni z ekologiczną żywnością. W zeszłym roku założyliśmy firmę, która zajmuje się przetwarzaniem naszej żywności. Produkujemy olej z pestek dyni, sok jabłkowo-dyniowy, a także mąki: żytnia, orkiszowa. Artykuły te trafiają na rynek krajowy, aczkolwiek mamy już chętnych spoza Polski – zaznacza M. Styczek-Kuryluk.

 

Przerośnięta biurokracja

Prowadzenie tak dużego gospodarstwa to ciężka praca, walka z czasem oraz ciągłe poszerzenie wiedzy. Kurylukowie przyznają, że wyzwaniem jest dla nich też przerośnięta biurokracja. – Zamiast bardziej skupić się na tym co jest najważniejsze, czyli produkcji żywności, musimy bardzo pilnować wszelkich papierów, raportów, rejestrów. To dość uciążliwe. Niestety, nie mamy wyjścia. Jesteśmy bowiem kontrolowani przez sześć różnych podmiotów – podkreśla Monika. – Ponadto spadek żyzności gleb, bioróżnorodności w rolnictwie, anomalie pogodowe, przemysłowość całej produkcji rolniczej, od której nie możemy się odciąć, mają wpływ na gospodarstwa ekologiczne – dodaje.

 

24 godziny na dobę

Prowadzenie takiej działalności to praca 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Dlatego pasja i determinacja są kluczowymi elementami potrzebnymi do wykonywania tego zawodu. – To gospodarstwo pochłania cały nas czas – przyznaje M. Styczek-Kuryluk. – Choć decyzję o wyprowadzce na wieś i prowadzeniu ekologicznego gospodarstwa podjęłam bardziej emocjonalnie niż rozsądkowo i nie byłam świadoma, że rolnik jest też handlowcem, księgowym, marketingowcem, magazynierem, dzisiaj postąpiłabym tak samo. Po sześciu latach utrzymywaniu się z ekologicznej produkcji rolnej, nie mam wątpliwości, że była to właściwa decyzja. Jestem spełniona zawodowo – zapewnia właścicielka gospodarstwa w Holeszowie, dodając, iż wielką zaletą pracy są jej namacalne efekty. – Widzę, jak różne rzeczy powstają od samego początku: od nasionka poprzez całą uprawę, zbiór, czyszczenie, potem sprzedaż i jedzenie. To mnie naprawdę kręci – twierdzi.

 

Plusy i minusy wspólnej polityki

Kurylukowie udzielają się w różnych organizacjach pozarządowych. Wyjeżdżają na szkolenia branżowe, gdzie zdobywają wiedzę o wszelkich nowinkach ekologicznych. Zapraszani są też na konferencje, na których dzielą się swoimi doświadczeniami i opiniami np. na temat wspólnej polityki rolnej, czyli działań podejmowanych na rzecz rolnictwa przez Unię Europejską. Zdaniem Moniki wspólna polityka rolna ma i plusy, i minusy. Do pierwszych należą: otwarcie granic dla przepływu towarów i usług wewnątrz UE, podniesienie poziomu życia rolników, przekazywanie dotacji, stworzenie systemu odszkodowań za klęski żywiołowe, wprowadzenie obowiązku etykietowania żywności, poprawa jakości produkcji roślinnej. – Wśród wad na pierwszym miejscu wymieniłabym wspomnianą biurokrację. Zresztą nie jest to tylko moja opinia. Pionierzy rolnictwa ekologicznego, którzy gospodarują już wiele lat, podkreślają, że staje się ona coraz wymagająca. Przeznaczony na tzw. papierologię czas moglibyśmy poświęcić na coś konstruktywniejszego, czyli produkcję żywności i kontakt z klientem, który jest najważniejszy – twierdzi. – W swoich wystąpieniach zawsze mówię, że jeśli polityk nie spoci się na polu, to nie pomyśli za biurkiem. A urzędnik podczas inspekcji. Ludzie, którzy zajmują się wyłącznie ustawodawstwem czy kontrolą, nie mają praktyki i nie są świadomi, jak wiele czasu zajmuje nam wypełnianie przeróżnych dokumentów – dodaje.

Czego zatem od wspólnej polityki rolne oczekiwaliby właściciele gospodarstwa w Holeszowie? – Przede wszystkim przyznawania dotacji w zależności od oddziaływania na środowisko, określenia górnych pułapów powierzchniowych przy dotowaniu gospodarstw, skuteczniejszej ochrony rolników europejskich przed napływem taniego towaru spoza UE, wprowadzenia zamówień publicznych na lokalną żywność ekologiczną, premiowania gospodarstw ze zrównoważoną produkcją roślinną i zwierzęcą oraz z tzw. przetwórstwem farmerskim, wsparcia dla sprzedaży bezpośredniej produktów, premiowania tych, którzy aktywnie uczestniczą w systemie edukacji rolnictwa ekologicznego – wyliczają, zwracając uwagę, że nie bez znaczenia jest także promowanie żywności ekologicznej w szkołach.

MD