Kościół
Źródło: Arch
Źródło: Arch

Bóg spełnia moje marzenia

Niejednokrotnie zadaję Panu Bogu pytanie: „Co jeszcze mogę zrobić? Jak wypełniać moją posługę?”. A Pan Bóg cierpliwie uczy mnie, że to On sam - tylko i wyłącznie - jest Dawcą powołania.

Aktualnym miejscem zamieszkania i posługi s. Marzeny Kucharskiej jest Dom Prowincjalny Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim przy ul. Kawęczyńskiej w Warszawie. Pytana o drogę odkrywania powołania zakonnego, siostra wyjaśnia, że obraz Brata Alberta, a raczej obrazki z jego podobizną towarzyszyły jej od lat dzieciństwa spędzonego - co akcentuje - w prostym drewnianym domu w małej wiosce Życzyn. - Czekały na mnie w książeczkach do nabożeństwa i szufladach. Później, gdy już umiałam czytać, zaczęłam zwracać baczniejszą uwagę na broszurki z podobizną dziwnego człowieka z brodą i o niezwykle dobrych oczach. Zatrzymując na nim wzrok, zastanawiałam się, dlaczego on przytula dziecko? Dziś myślę, że może szukał właśnie mnie… - snuje refleksję. - Siostry albertynki - nawiązuje do swojego zgromadzenia - obecne były w moim życiu od zawsze, tj. od pierwszych spotkań katechetycznych w salce przy kościele. To s. Kamila, siedząc ze mną pod ścianą salki, pokazała, że ziemia jest okrągła, a s. Antonina rozpaliła zachwyt nad świętymi, rozdając hojnie kolorowe obrazki - wspomina.

Okazuje się, że zakon, do którego s. Marzena należy od 21 lat, prowadził dom pomocy społecznej sąsiadujący ze szkołą, do której uczęszczała jako dziecko.

 

On przygotował dla mnie miejsce

 

S. M. Kucharska zastrzega, że choć do klasztoru przyprowadziła ją miłość Jezusa, kazała czekać Mu na siebie prawie dziesięć lat. Po ukończeniu liceum przez kilka lat pracowała w bibliotece, aż wreszcie – jak wyznaje – Jezus ponowił swoje wezwanie, a ona wiedziała, że nie może już dłużej zwlekać… – Dzień ślubów zakonnych był najszczęśliwszym w moim życiu – podkreśla. I to poczucie szczęścia – jak zaznacza albertynka – do dziś jej nie opuszcza. – Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że Pan Bóg spełnił już prawie wszystkie moje marzenia i to bez żadnej mojej zasługi, bo o nic nie prosiłam.

Wspominając o często zmieniających się domach zakonnych i miejscach pracy, s. Marzena opowiada, że zawsze, ilekroć jechała do nowego domu, pocieszała ją myśl, że tam już czeka na nią Jezus w kaplicy. – Ja nie wiem, co się wydarzy, ale On wie, więc mogę być spokojna. On już tam przygotował dla mnie miejsce – dzieli się mottem życia, akcentując rangę zawierzenia wyrokom Opatrzności. ...

AW

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł