Historia
Źródło: WIKIPEDIA
Źródło: WIKIPEDIA

Bohater odkryty po latach

ORP Nurek, którym dowodził chor. mar. Wincenty Tomasiewicz, został zbombardowany 1 września 1939 r., o 13.50. Dzisiaj, gdy światło dzienne ujrzały nieznane dotąd fakty z jego życia, dzięki czemu rodzina i mieszkańcy Nurzyny, z której pochodzi, mogą mówić o nim „nasz bohater”.

- Wszystko zaczęło się 15 lat temu. Podczas świąt wielkanocnych mój brat Bogdan mieszkający w Iwoniczu Zdroju odebrał telefon. Dzwonił Wiesław Wachowski ze Stowarzyszenia Miłośników Historii Nurkowania. Dokonania dziadka, o których dowiedzieliśmy się od niego, , uświadomiły nam wszystkim, łącznie z żyjącym jeszcze wówczas naszym tatą, jak słabo znaliśmy W. Tomasiewicza – mówi jego wnuczka Iwona Kubik. W. Wachowski z pewnością nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ta rozmowa i sprawy, którym nadał bieg, zmienią życie potomków dowódcy ORP „Nurek”. - Niewiele wiedzieliśmy o nim poza tym, że zginął 1 września wraz z 16 członkami załogi ORP „Nurek”. Tata, wtedy 14-latek, zapamiętał mało. Dziadek, poza tym że wiązała go tajemnica wojskowa, był człowiekiem bardzo dyskretnym. Zapewne dlatego nie był skory do wspominania swojej żołnierskiej przeszłości - mówi I. Kubik. I dodaje, że chociaż była już dorosła, gdy zmarła babcia, także od niej nie dowiedziała się zbyt dużo. - Dziadkowie mieli wielki dom na pięknej posesji w Gdyni. Oprócz dwójki swoich dzieci wychowywali też syna siostry dziadka i syna babci z pierwszego małżeństwa. Mieszkali z nimi pradziadkowie Tomasiewiczowie z Nurzyny. Raptem skończyło się wszystko.

Niemcy wyrzucili rodzinę z domu zaraz po śmierci dziadka Wincentego. Pasma nieszczęść dopełniła śmierć jego młodszej siostry w powstaniu warszawskim i jej syna, rozstrzelanego przez Ukraińców. Wspomnienia pewnie były zbyt bolesne dla babci, by do nich wracać – tłumaczy pani Iwona. Wiedzę, jaką mają dzisiaj, zawdzięczają obcym. Ale – jak podkreśla – ci „obcy” dzisiaj są dla nich jak rodzina. – Chylę czoła przed W. Wachowskim i Kariną Kowalską – podsumowuje krótko.

 

Pochwała za dziadka

– Na międzynarodowe spotkanie, na jakie zaproszeni zostaliśmy przez Stowarzyszenie Miłośników Historii Nurkowania po raz pierwszy, pojechałam z córką Dagmarą. Czułyśmy się jak eksponaty muzealne, które ktoś, zupełnie dla nich niezasłużenie, postawił w centrum uwagi. Goście z całego świata – Japończycy, Szwedzi, Czesi – podchodzili, żeby zrobić z nami zdjęcie. Zbierałyśmy pochwały za naszego dziadka – relacjonuje I. Kubik.

Trzeba się było przyzwyczaić do godnego reprezentowania W. Tomasiewicza. 11 listopada 2016 r. w Łukowie, w parku miejskim, odsłonięty został „mówiący kamień” dedykowany W. Tomasiewiczowi. 27 września 2017 r. swego ziomka upamiętnili mieszkańcy Nurzyny, odsłaniając tablicę przypominającą, kim był na ścianie kaplicy, której fundatorami byli Apolonia i Andrzej Tomasiewiczowie – rodzice Wincentego. 13 listopada 2019 r., podczas sympozjum naukowego „100-lecie służby nurków w Polskiej Marynarce Wojennej” w Centralnej Bibliotece Wojskowej w Warszawie chor. W. Tomasiewiczowi przyznano pośmiertny awans na pierwszy stopień oficerski. Patent odebrała I. Kubik. 29 kwietnia otwarto Izbę Pamięci w Nurzynie, w której ważne miejsce zajmuje ekspozycja dedykowana wybitnemu rodakowi.

 

Lepszy niż McGyver

– Dziadek obudził w naszej rodzinie emocje, których nawet nie przeczuwaliśmy. Jego historia sprawiła, że poznaliśmy się z dalekimi kuzynami, m.in. Sylwkiem Tomasiewiczem, który z pasją detektywa włączył się w dociekania historyczne. Kontynuował je Lech Tomasiewicz. Skrzyknęliśmy się na portalu społecznościowym, spotykaliśmy się na uroczystościach. W miarę jak dowiadywaliśmy się o dziadku coraz więcej, otwierały nam się oczy ze zdumienia, że w krótkim, bo 40-letnim życiu osiągnął tak wiele – stwierdza I Kubik, opowiadając o podziwie, jaki budzi przeczące zdrowemu rozsądkowi wyczyny chłopaka z Nurzyny, który rzucił się w wir wojny, motywowane w gruncie rzeczy dojrzałością i pragnieniem dobra Polski. – Myślę, że był lepszy niż McGyver: prowadził akcje dywersyjne, zdobył pociąg z amunicją, by ranny, wzięty do niewoli, z której uciekł – opowiada pani Iwona. Przyznaje też, że nie miała pojęcia o osiągnięciach dziadka już po przeniesieniu do Floty w Gdyni, szkoleniu nurków czy tego, że pełnił obowiązki komendanta Helu. Mówiąc o jego bezkompromisowości, odwadze, lojalności, stwierdza z dumą: – Wiem, że jestem do dziadka podobna. Odziedziczyłam po nim wiele cech – z wyjątkiem jednej: boję się wody.

Rozmowę kończy prośbą adresowaną zwłaszcza do młodego pokolenia: – Nie zaprzepaszczajmy naszych historii rodzinnych. Szukajmy informacji. Szanujmy pamięć o naszych dziadkach.


Był to człowiek z charakterem

 

PYTAMY Wiesława Wachowskiego, prezesa zarządu Stowarzyszenia Miłośników Historii Nurkowania – Historical Diving Society Poland

 

W jaki sposób zaczęło się odkrywanie losów i fascynacja postacią W. Tomasiewicza?

 

Historią nurkowania zajmuje się amatorsko od momentu zakończeniu kariery zawodowej – byłem nurkiem, pracowałem jako instruktor i kierownik prac podwodnych. W trakcie zbierania materiałów odnoszących się do dziejów nurkowania w polskiej Marynarce Wojennej, zauważyłem, że nazwisko Tomasiewicza przewija się często ze względu dość spektakularną śmierć, którą poniósł w pierwszych godzinach wojny. Zaintrygowało mnie, kim jest ten człowiek. Dotarłem do rodziny i na podstawie uzyskanych od niej informacji szukałem dalej. Wydawało mi się, że to postać znacząca, zasługująca na uwagę tym bardziej, że dokonania naszej Marynarki Wojennej w porównaniu z pozostałą części naszej armii były dość skromne.

 

Wydobył Pan z mroków przeszłości bohatera, wielkiego patriotę… Jest satysfakcja?

 

W tamtym okresie życie wojskowego było obarczone tajemnicą. Rodzina W. Tomasiewicza nie wiedziała, czym dokładnie zajmował się w wojsku. Przeglądając różne materiały archiwalne, przekonałem się, że informacji o Tomasiewiczu było stosunkowo mało. Na podstawie suchych faktów zawartych w dokumentacji wojskowej, głównie w rozkazach i rozporządzeniach, opracowałem jego życiorys zawodowy. Znalazł się on w książce pt. „Nurkowie marynarki wojennej RP (1919-1939) w fotografii”, której współautorką jest Karina Kowalska. Mam poczucie satysfakcji, że przyczyniłem się do pośmiertnego awansu oficerskiego W. Tomasiewicza.

 

Co inspiruje w tej postaci? Jakich zagadek nie udało się rozwiązać?

 

W czasie I wojny światowej jako ochotnik walczył z Niemcami w I Legionie Polskim, zwanym też Legionem Puławskim albo Legionem Gorczyńskiego. Zgłosił się do niego, mając zaledwie 16 lat. W 1918 r. wstąpił do 22 pułku piechoty organizowanego w Siedlcach i przeszedł cały szlak bojowy. Zachowały się wnioski jego nominacji do odznaczeń – Medal Wolności POW, Virtuti Militari i Krzyż Walecznych – których jednak nie dostał (Za udział w walkach uhonorowany został dopiero w wolnej Polsce, w 1928 r., gdy otrzymał Medal Pamiątkowy za Wojnę 1918-21 i Medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości). We wrześniu 1920 r. zakończył wraz z 22 pp kampanię bojową i powrócił do Siedlec, a 1 grudnia otrzymał awans na stopień chorążego WP. Już 6 września 1921 r. jest młodszym oficerem (w stopniu chorążego) kompanii sztabowej w Oddziale Flotylli Rzecznej na Prypeci (tzw. Oddział Detaszowany Flotylli Wiślanej). Nie wiadomo, w jaki sposób przeszedł do flotylli – zgłosił się sam czy został przeniesiony – to jedyna niewiadoma w życiorysie Tomasiewicza, którą chciałbym wyjaśnić.

 

Co dla Pana jest dowodem na to, że był wybitny?

 

Można powiedzieć, ze całe życie walczył: w 16 roku życia stanął do walki z Niemcami, potem bił się z bolszewikami, a zginął na okręcie wojennym gotowym do walki z Niemcami. Widać, że miał charakter. Musiał być świetnie zorganizowany, skoro jako chorąży pełnił stanowiska przynależne oficerom – porucznikom, kapitanom. W maju 1928 r. powierzono mu dowództwo ORP „Admirał Dickman” we Flotylli Pińskiej, a od 1930 r., po przeniesieniu do Floty w Gdyni dowodził motorówką morską „Nurek”, Oddziałem Nurków PW Gdynia oraz zajmował się szkoleniem nurkowym w Szkole Specjalistów Morskich PMW, w 1938 r. – przejął dowodzenie okrętem pomocniczym ORP „Nurek”.

 

W. Tomasiewicz znany jest przede wszystkim jako twórca nurkowego aparatu ratunkowego.

 

Na początku lat 30 Polska zakupiła we Francji trzy okręty podwodne. Na wyposażeniu takich jednostek powinny znajdować się środki ratownicze, m.in. aparaty ucieczkowe. Te okręty ich nie miały. Tomasiewicz opracował konstrukcję polskiego aparatu prawdopodobnie na podstawie tlenowego aparatu Davisa produkcji angielskiej. Po przejściu procedur wojskowych, m.in. pomyślnych prób na okrętach podwodnych, zadecydowano, że jego aparat będzie produkowany w Polsce. Wyprodukowano ich 161 sztuk. Część przeznaczono na szkolenia dla marynarzy. Dzisiaj dysponujemy zaledwie trzema zdjęciami tego aparatu. Niestety, nie udało mi się dotrzeć nawet do instrukcji użytkowania aparatu, do której napisania Tomasiewicz był zobowiązany.

 

Dziękuję za rozmowę.

LI