Historia
Źródło: wikipedia
Źródło: wikipedia

Bohaterka czasów zagłady

Ktokolwiek przychodzi na nasze podwórko i prosi o pomoc w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić - powtarzała matka Matylda Getter (1870-1968), która podczas II wojny światowej wraz ze swoimi współsiostrami uratowała tysiące ludzkich istnień.

S. Matylda Getter była zakonnicą ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, założonego przez ks. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, późniejszego metropolitę warszawskiego, w połowie XIX w. w Petersburgu. Cel zgromadzenia realizowany był w ewangelicznym duchu służby najmniejszym, dzieciom, sierotom, a także ludziom starym. Do zgromadzenia M. Getter wstąpiła, mając zaledwie 17 lat. Przez całe życie kierowała się radą swojego spowiednika, który powiedział: „Pójdziesz do Rodziny Maryi, bo trzeba teraz ratować biedne dzieci i służyć krajowi”. Stało się to także mottem jej późniejszej działalności. W okresie międzywojennym s. Matylda z ogromnym poświęceniem angażowała się w działalność oświatowo-wychowawczą. Zakładała nowe placówki edukacyjne i opiekuńcze w Polsce centralnej oraz we wschodniej części kraju, m.in. była przełożoną Ogniska Rodziny Maryi w Warszawie.

Co ciekawe, kapelanem ogniska był ks. Ignacy Skorupka, późniejszy bohater Bitwy Warszawskiej. To właśnie od s. Matyldy kapłan otrzymał krzyż, który trzymał w ręku, gdy zginął pod Ossowem.

W trakcie II wojny światowej dom prowincjalny w Warszawie przy ul. Hożej 53 prowadzony przez siostry franciszkanki otwarto dla wszystkich potrzebujących: dzieci, żołnierzy, księży oraz uciekinierów z getta. Do ukrywania żydowskich dzieci s. Matylda wykorzystywała sieć sierocińców zgromadzenia, m.in. w Aninie, Białołęce, Chotomowie, Płudach i Warszawie. „Było oczywiste, że trzeba zorganizować pomoc dla Żydów, tak samo jak oczywiste było, że trzeba zaopiekować się sierotami, starcami, wypędzonymi, więźniami politycznymi. Ta działalność różniła się jednak od pozostałych. W razie dekonspiracji trzeba było płacić za nią życiem, w lżejszej wersji – wywózką do obozu koncentracyjnego, która także oznaczała w większości przypadków powolną lub nagłą śmierć” – pisze Alina Petrowa-Wasilewicz w książce „Uratować tysiąc światów”.

 

Szukając ocalenia

Na okupowanych ziemiach Niemcy zorganizowali cały aparat terroru: obławy, rewizje, łapanki, donosy ze strony Polaków szantażystów, tzw. szmalcowników, wyspecjalizowanych w tropieniu Żydów, czy też ze strony zwykłych, przerażonych, walczących o przetrwanie obywateli. Aby zatem akcja ratowania żydowskich dzieci mogła się udać, trzeba było stworzyć odpowiednie warunki. „I s. Matylda takie warunki stworzyła. Zarządzała 40 domami, w tym 20 sierocińcami, z których wiele leżało na uboczu, w otoczeniu parków, na dużych działkach z sadami, warzywnikami, szopami, budynkami gospodarczymi przeznaczonymi dla domowego inwentarza, z zakamarkami w piwnicach i warsztatach, wreszcie z klauzurą, do której dostęp miały wyłącznie zakonnice, a także z infirmeriami, w których leczyli się chorzy i które Niemcy skrzętnie omijali, gdyż panicznie bali się chorób zakaźnych” – podkreśla A. Petrowa-Wasilewicz.

Każdy usytuowany poza miastem dom zgromadzenia produkował własną żywność: warzywa i ziemniaki, jajka, mleko, kaszę. „I co najważniejsze, s. Matylda miała sztab niezwykle ofiarnych, zdyscyplinowanych sióstr, twardych, zaprawionych w zmaganiach z przeciwnościami, samodzielnych i pomysłowych, przywykłych do wyrzeczeń i ascezy, głęboko wierzących. Były to wierne i lojalne współpracownice, na które mogła liczyć i którym mogła bezgranicznie ufać. To z nimi koordynowała swoje działania, wiedząc, że jeśli tylko powierzy im żydowskie dziecko lub osobę dorosłą, może być spokojna o los uciekiniera. Mogła być pewna, że przełożona domu, do którego trafi szukający ocalenia człowiek, zaopiekuje się nim najlepiej, jak potrafi, i wykorzysta swoją inwencję i konsekwencję w działaniu, zachowując przy tym zimną krew” – zaznacza autorka książki „Uratować tysiąc światów”.

 

Fałszywa tożsamość

S. Matylda zarządzała całą logistyką, planowaniem, ratowaniem, szukaniem rozwiązań awaryjnych w sytuacjach kryzysowych. To ona decydowała, komu przekaże pod opiekę dziecko lub osobę dorosłą. Najczęściej trafiali oni bezpośrednio do zaufanych rodzin.

Zanim jednak tak się stało, pierwszą rzeczą, którą trzeba było zrobić po przejęciu żydowskiego dziecka lub dorosłego, była jego „legalizacja”, czyli wyrobienie mu fałszywej tożsamości. „Aryjskość” dziecka miały potwierdzać metryki chrztu. „Rola księży w tych akcjach była niezastąpiona. Polegała na tym, że w księgach parafialnych odnotowujących zgony musieli odszukać wpisy dotyczące zmarłych dzieci, tak by metryka chrztu odpowiadała datą wiekowi żydowskiego dziecka” – pisze A. Petrowa-Wasilewicz.

Gdy dziecko miało łatwe do rozpoznania semickie rysy, siostry starały się je zatuszować: rozjaśniały włosy, bandażowały głowy. W czasie rewizji kazały żydowskim podopiecznym kłaść się do łóżek w sali chorych, do której Niemcy przeważnie bali się wejść w obawie przed chorobami zakaźnymi. Kolejnym zadaniem było nauczenie dziecka modlitw, piosenek, wierszyków, które miały utwierdzić otoczenie w przeświadczeniu, że dziecko jest etnicznym Polakiem. Żydowskie dzieci nazywały siostrę Matyldę „mateczką” albo „matusią”.

S. M. Getter zmarła 8 sierpnia 1968 r. Pośmiertnie w 2008 r. została odznaczona przez prezydenta Andrzeja Dudę Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymała także Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za ratowanie Żydów w czasie okupacji.


3 PYTANIA

Alina Petrowa-Wasilewicz – dziennikarka, publicystka, autorka książki „Uratować tysiąc światów”

 

Co powodowało matką Matyldą Getter, że – narażając życie swoje i współsióstr – zdecydowała się podjąć ryzyko ratowania żydowskich dzieci?

 

To wypływało z formacji zakonnej. Siostry bardzo mocno żyły Ewangelią. Zawołaniem zakonu były słowa Pana Jezusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili”. Widziały w słabym, potrzebującym pomocy człowieku, Chrystusa. M. Matylda mówiła do sióstr, angażując je w całą, dobrze zorganizowaną akcję ratowania Żydów: „Ratujemy człowieka. Jesteśmy zobowiązani do solidarności z człowiekiem, który cierpi, którego życie jest zagrożone”. Jednej z kobiet, która w naturalny sposób bała się o życie własne i rodziny, m. Matylda powiedziała: „Jesteś chrześcijanką, a obowiązkiem chrześcijanina jest chronić każde życie”. I to jest wytłumaczenie: że w tej strasznej sytuacji – bo przecież Niemcy robili naloty na te domy, rewizje, co mogło skończyć się tragicznie – nie można było zachować się inaczej. M. Getter się nie zawahała. I jako liderka całej wspólnoty potrafiła wpłynąć na swoje siostry, choć naturalne było, że niektóre się wahały. M. Matylda dawała zaufanie i pewność, że to jest najlepsze, co można w danej chwili zrobić. Mówiła: „Zaufajmy Bogu, zaufajmy Opatrzności, ponieważ skoro On stawia takie trudne zadanie przed nami, to na pewno nas nie opuści”.

 

Ile osób udało się siostrom uratować?

 

Nie ma żadnych spisów, bo to oczywiste, że nikt takich statystyk nie prowadził. Według szacunków było to ok. 500 dzieci i 200-250 dorosłych. Wszystkie osoby, które były pod opieką m. Matyldy, doczekały szczęśliwie końca wojny. To jest pewien fenomen, że pomimo rewizji, nalotów, rozmaitych szantaży, udało się im wszystkim przeżyć. Świadczy to o tym, że siostry, poza heroiczną wiarą, modlitwą, bardzo dobrze potrafiły wszystko zorganizować, były wybitnie inteligentne, energiczne, kreatywne, potrafiły przewidzieć rozmaite niebezpieczeństwa. M. Matylda powiedziała matce jednej z dziewczynek, że nie puści jej, dopóki nie skończy się wojna. Dalsze wypadki, co jest opisane w mojej książce, potwierdziły intuicję matki, że te sierocińce, klasztory były najbardziej bezpiecznym miejscem.

 

Czego dzisiaj moglibyśmy uczyć się od matki Matyldy i sióstr?

 

Przede wszystkim wierności wartościom w każdych warunkach, nawet tak strasznych. Jednocześnie prosząc Pana Boga, żebyśmy nie musieli przechodzić przez to, co przeszły siostry.

HAH