Historia
Bój o Domanice

Bój o Domanice

10 kwietnia, o świcie, grupa gen. Prądzyńskiego ruszyła z Wodyń na Siedlce przez Wolę Wodyńską, Trzciniec i Domanice. Droga wiodła przez gęsty i podmokły las, więc marsz odbywał się z trudnościami, był ciężki i męczący.

Posuwający się na czele kolumny żołnierze 1 i 5 pp usuwali leżące, tarasujące drogę drzewa i naprawiali mostki na okolicznych rzeczkach. Gdy dochodzono do Trzcińca, podlaski chłop-przewodnik ruszył przodem, aby odszukać swego znajomego lepiej znającego okolicę. Wjeżdżając do wsi, zobaczył trzech rosyjskich ułanów furażerów. Błyskawicznie rzucił się na najbliższego i rozbroił go, krzycząc do mieszkańców, aby łapali dwóch pozostałych, tym jednak udało się zbiec.

Groblę i mostek w Trzcińcu zastano w tak fatalnym stanie, że nie mogło nimi przejść ponad 10 tys. ludzi z działami; trzeba je było naprawić. W jednej z gazet napisano później: „Włościanie z największym zapałem… wynosili co kto ma, podkładali na grobli chrust, deski, nawet swoje płoty”. Gdyby nie naprawa mostu w Trzcińcu, Polacy wyprzedziliby rosyjskie zgrupowanie gen. Rosena.

Gen.Prądzyński dowiedział się od mieszkańców, że w Domanicach stoi oddział huzarów rosyjskich, liczący ok. 200 żołnierzy. Wezwał więc do siebie d-cę 2 p.uł. ppłk. Michała Mycielskiego i rozkazał mu uderzyć na tę grupę. Razem z nim wyprawił pluton dział z baterii lekkokonnej mjr. Bema. Łącznie ruszyło ok. 640 jeźdźców i dwa działa. Natarcie to miał nadzorować d-ca całej jazdy gen. Ludwik Kicki, który ruszył za ułanami na czele swego sztabu. Doszedłszy do Domanic gen. Kicki stwierdził, że huzarów jest więcej niż wynikało to z informacji okolicznych chłopów, wysłał więc do gen. Prądzyńskiego swego adiutanta T. Potockiego z żądaniem pomocy. Rosyjscy kawalerzyści na widok przedniej straży Polaków zaczęli się rozwijać przed wsią do walki. Później okazało się, że w Domanicach stała cała brygada huzarów gen. Sieversa, łącznie ponad 2,4 tys. kawalerzystów, co przekraczało siły Kickiego ponad trzykrotnie. Polski generał nie stracił rezonu i zaczął ustawiać swoich kawalerzystów do starcia. Za radą por. Pogonowskiego dwa działa polskie zajęły pozycję na niewielkim wzgórku z prawej strony drogi do wsi. Za wzgórkiem gen. Kicki ukrył dwa szwadrony pod d-wem mjr. Konstantego Borowego, a z lewej strony drogi ustawił dwa szwadrony ppłk. Mycielskiego.

Pierwsi ruszyli do walki Rosjanie. Tak o ich natarciu opowiadał później gen. Kicki: „Wiedziałem, że na białych moich ułanów [nazwanych tak od barwy wyłogów i czapek] mogę liczyć. Spokojnie, z zimną krwią wydałem rozkaz przypuszczenia Moskali na 50 kroków przed nasz front. Spostrzegłszy jak spokojnie stoimy, huzarzy i ułani moskiewscy zwalniać i wahać się zaczęli. W lot uchwyciłem tą chwilę i przypuściłem gwałtowną szarżę”.

Doszło do nagłego starcia i rozpoczęła się walka wręcz. W tym czasie z prawej strony cztery szwadrony huzarów rosyjskich pod d-wem płk. Władimirowa rozpoczęły natarcie na dwa polskie działa, dzielnie bronione ogniem swych luf przez por. Ekielskiego. Gdy już wydawało się, że huzarzy dopadną dział, niespodziewanie na ich flankę wyjechały rozwijające się z trójek dwa szwadrony mjr. K. Borowego. Ten Podlasiak z pochodzenia, urodzony w Międzyrzecu Podl., liczący 33 lata, miał już za sobą piękną drogę żołnierską. Odbył kampanie 1807-1809-1812 r., bił się w oblężonym Gdańsku w 1813 r. Wyniósł z tych walk stopień kpt. i order Legii Honorowej. Przez 15 lat służby pod W.Ks. Konstantym nie doczekał się żadnego awansu. Ponad miesiąc wcześniej za atak na kirasjerów ros. pod Grochowem otrzymał złoty krzyż Virtuti Militari i stopień majora. Teraz pod Domanicami złamał szarżę płk. Władimirowa. Główna walka rozgrywała się jednak w centrum, gdzie nacierał ppłk Mycielski. Ten chudy oficer w nieodłącznych okularach walcząc w pierwszej linii o mały włos nie dostał się do niewoli. Jak napisał jego biograf, nagle został otoczony przez huzarów. Jeden z nich chwycił go z tyłu, ale Mycielski nie stracił zimnej krwi i krzyknął po rosyjsku: „Puskaj durak!”. Huzar, przywykły do natychmiastowego wykonywania rozkazów, rzeczywiście puścił go. Jak wspominał potem uczestnik boju, ten bohaterski oficer „…natarł znowu piorunem na tą kawalerię i w mgnieniu oka ją zmieszał i do ucieczki przymusił… Porzucamy więc wszyscy nasze działa, mieszamy się do komputu i dalejże czubić Moskali”.

Obserwujący walkę gen. Kicki spostrzegł, że w Domanicach zbiera się oddział, aby ruszyć z pomocą huzarom. Nie czekając odsieczy gen. Prądzyńskiego, zebrał cały swój sztab i w kilkanaście koni ruszył galopem prosto do wsi, przez którą zaczęła się już cofać konnica Władimirowa. Jak zapisał cytowany wyżej uczestnik boju „Domanice była to wieś jak wszystkie polskie, w jednej linii zbudowana, miała płoty z jednej i drugiej strony drogi przez nią prowadzącej”. Dodajmy od siebie – liczyła wówczas 39 domów, 235 mieszkańców i była częściowo zamieszkana przez potomków dawnych żołnierzy piechoty wybranieckiej. Jednak takiej masy wojska jak teraz jeszcze tu nie było. „Tłok się zrobił tej brygady moskiewskiej, skoro się cała wpakowała między płoty” – zapisał naoczny świadek. Polacy pędząc za nią użyli fortelu wołając: „Z koni, z koni!”. Gen. Prądzyński wspominał: „Rosjanie potracili głowy przed tą gwałtownością, przed takim zuchwalstwem. Ustępują Kickiemu z drogi i chronią się na podwórka chłopskie, gdzie wykonują polskie polecenia i z koni zsiadają”. Reszta rosyjskiej kawalerii uszła w kierunku Siedlec. Nieprzyjaciel stracił kilkudziesięciu zabitych, 230 jeńców, 150 koni i liczne bagaże, a Polacy mieli tylko czterech zabitych i dwóch rannych.

Józef Geresz