Bój się wnuka?
Scenariusz jest ciągle ten sam. Nie powstydziłby się go reżyser klasy B, bo realizatorom, którzy wprowadzają go w życie, przynosi nie lada krocie. Wkład żaden, pomysł wyświechtany, a skuteczność stuprocentowa. Najgorzej tylko, że zamiast nagród filmowych albo co najmniej oklasków, zaraz po efekcie końcowym dybać na nich zaczyna policja, a sami wykonawcy stają się co najwyżej gwiazdami programu „997”. Wdzięczni im, w najlepszym przypadku, mogą być fachowcy od tworzenia portretów pamięciowych, bo dzięki podobnym zdarzeniom doskonalą swoje umiejętności.
Nasi bohaterowie działają w sposób, w którym brak symptomów nadciągającej tragedii. Najpierw jest telefon. Odbiera go niczego nieświadoma starsza osoba. Głos w słuchawce przedstawia się jako wnuczek albo inny członek rodziny, który znalazł się w finansowej opresji. Żąda szybkiej pożyczki od dziadków. Ci zaś, jak na dobrych krewnych przystało, organizują kasę w tempie szybszym niż wszystkie banki mamiące umysły kredytami w 15 minut. Łowcy okazji mają przygotowane 2 koncepcje dalszego rozwoju akcji. W domu zjawia się najlepszy przyjaciel rzekomego wnuczka, a jeśli takowego nie ma na podorędziu, starsza osoba proszona jest o wpłacenie żądanej kwoty na konto w banku albo jeszcze lepiej – na poczcie. I tu następuje koniec historii. Rzekomy potomek cieszy się z łatwej kasy, starsi ludzie orientują się, że nie mają pieniędzy, ani tym bardziej wnuczka. Do akcji wkraczają organy ścigania i opuszczają kurtynę milczenia. Komentarz do całości należy się gospodarzowi programu „Nie do wiary”.
Nie trzeba jednak wzywać speca od programów kulinarnych, żeby zauważyć, że dzieje się tu coś niedobrego. I to w podstawowej komórce społecznej, jaką jest rodzina. Pojęcie silnych więzów odchodzi w niebyt jak pożyczona kasa. No bo jak inaczej zrozumieć fakt, że potencjalna babcia nie orientuje się, że dzwoni do niej oszust, a nie ukochany wnuczek? Wszystko wskazuje na to, iż nie widziała go od lat, nie wie, co u niego słychać i do jakich zachowań jest zdolny, nie mówiąc już o tym, że nie zna jego głosu. Ale żeby nie popaść w posępny nastrój, rozwodząc się nad kondycją polskiej rodziny, oddajmy sprawę do rozstrzygnięcia psychologom, socjologom i innym ekspertom.
Równie ciekawa jest też inna kwestia. Kwoty, które miały wesprzeć potomków, wahały się, według policyjnych danych, od kilku do 100 tys. zł, a nawet ponad. W ubiegłym roku kobieta ze Świebodzina wpłaciła na fałszywe konto 140 tys. zł. A tydzień temu fałszywa pielęgniarka „pożyczyła” od staruszka 100 tys. zł. I tu można już zacząć przecierać oczy ze zdziwienia, pytając: „Skąd mieli tyle kasy?”. Przecież na hasło: „starszy człowiek” mamy przed oczami czekającego w kolejce w przychodni osobnika, który narzeka, że jeśli nawet doczeka się wizyty u specjalisty, nie starczy mu pieniędzy na wykup medykamentów. Sytuacja jak w dowcipie o orkiestrze: „Coś tu nie gra”.
Oby tylko kwestią gigantycznych zaskórniaków nie zainteresował się ZUS, bo baczniej zacznie przyglądać się wysokości emerytur albo w ogóle je odbierze (skoro staruszek uciułał tyle kasy, to po co ma korzystać z państwowych pieniędzy?), albo NFZ, bo wtedy będzie można na bank zapomnieć o darmowej służbie zdrowia.
Kinga Ochnio