Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

…boś ty nie Vater, lecz Ojciec nasz!

20 maja mija 110 rocznica wydarzeń związanych ze sprzeciwem polskich dzieci z Wrześni, które nie chciały odmawiać modlitwy przed nauką w języku niemieckim ani odpowiadać na lekcji religii na pytania doń kierowane w tym języku. Można by powiedzieć, że ten akt miał w sobie tyleż samo romantyzmu, co i szaleństwa, gdyż zdawał się być całkowicie nieskutecznym.

Cóż bowiem mogła zdziałać garstka dzieci oraz ich rodziców wobec ogromnej i skutecznej machiny pruskiej edukacji. A jednak mały protest stał się zarzewiem, które zapaliło polskie umysły i serca do ponownego upomnienia się o sprawę polską. Maria Konopnicka napisała płomienny wiersz o wrześnieńskich wydarzeniach, a laureat literackiej Nagrody Nobla Henryk Sienkiewicz w otwartym liście do cesarza pruskiego domagał się zaprzestania karania dzieci i ich rodziców, nazywając konflikt otwartą wojną pruskiej potęgi z garstką dziatwy. Wagę tych wydarzeń dostrzegł sam cesarz, gdyż w słynnej mowie malborskiej stwierdził, strajk wrześnieński to kolejny przypadek, gdy „znów doszło do tego, że polska buta chce ubliżyć niemczyźnie”. Wojciech Kossak w swoich wspomnieniach, opisując wydarzenia z Wrześni, wyraźnie stwierdził, iż „to ten sam odwieczny system krzyżacki gnębienia Polaków, wzywający równocześnie wielkim głosem na pomoc ‘dem bedrangten Deutschtum’ całego niemieckiego plemienia, zawsze ten sam wilk dławiący owcę, ale skarżący się, że owca ma twarde kości i niestrawną wełnę.” Jednakże nie o sprawach historycznych należy dziś pisać. Samo wspominanie jest tylko łzawą opowieścią o męstwie polskich dzieci. Z tamtego czasu należy nam wyciągnąć lekcję.

Duch będzie nam hetmanił!

Odmowa wypowiadania słów modlitwy w języku niemieckim nie była jakimś ksenofobicznym zacietrzewieniem. Polskie dzieci i ich rodzice zdawali się rozumieć, iż więź z Bogiem jest tak intymną sprawą, że wprowadzenie do tej więzi elementów obcych nam kulturowo stanie się najlepszą drogą do wynarodowienia. O ile język liturgicznej modlitwy mógł być i był inny niż codzienny, to jednak osobista modlitwa ludzi zawsze odbywała się w najbliższym człowiekowi języku. Biorąc pod uwagę np. objawienia Maryi w La Salette czy Lourdes, a nawet w Guadalupe, można zauważyć, że zjawiająca się Matka Boża przemawia do widzących w ich własnym dialekcie. To stanowi o intymności więzi. Oficjalna modlitwa Kościoła, odbywająca się w języku łacińskim, wyrażała jedność ludu Bożego, zaś osobista modlitwa, nawet w szkolnej klasie, była wyrazem intymności więzi z Bogiem, z którym „gada się po naszemu”. Jeśli po naszemu, to znaczy w naszym języku. Osobisty kontakt z Bogiem jest podstawą własnej tożsamości i na jej gruncie on się odbywa. Dlatego Kościół od zawsze był obrońcą i krzewicielem miłości do własnej ojczyzny. Lecz w tym kontekście jawi się jeszcze inna sprawa, a mianowicie konieczność tego, co duchowe, do właściwie pojmowanego patriotyzmu. Zatruwanie ducha lub jego degradacja poprzez deprawowanie sumienia jest najgorszą chorobą, niszczącą umiłowanie ziemskiej ojczyzny. To jednak w dalszej perspektywie owocuje zanikiem tożsamości człowieka i zagubieniem w bezkształtnej masie międzynarodowego tłumu.

Strach przed „Polakiem – katolikiem”

Trzeba przyznać, że jedną z najlepiej rozegranych po 1989 r. spraw w polskiej mentalności narodowej było zdeprecjonowanie hasła „Polak – katolik”. Straszenie nas państwem wyznaniowym, wojującymi ajatollahami w czarnych sutannach, a nawet ostatnie podrygi polityków z niszowej PJN wokół rozgłośni toruńskiej, skutecznie spowodowały, iż hasło to zaczęto rozumieć czysto konfesyjnie. Tymczasem nie o to w nim chodzi. Wrzawa wokół „wartości chrześcijańskich” (jakkolwiek sam nie lubię tej nazwy, wolę mówić o celach państwa) czy też batalia wokół preambuły konstytucyjnej były jasnymi zapowiedziami, że chodzi o ideologiczne przewartościowania w życiu społecznym i narodowym. Hasło „Polak – katolik” nie znaczyło bowiem siłowego wcielania wszystkich obywateli naszego państwa do Kościoła Katolickiego, gdyż nawet w czasach jego funkcjonowania wyznania i religie w Polsce cieszyły się wolnością i nie było mowy o żadnych zbiorowych prześladowaniach czy stosach. Hasło to bowiem miało na celu uwarunkowanie kulturowe państwa polskiego, nakierowane na organiczną łączność z kulturą zachodnioeuropejską, ale nie spod znaku rewolucji francuskiej, lecz spod znaku chrześcijańskiej Europy (Europa christiana). Owo przyporządkowanie kulturowe miało stanowić porządek, w którym człowiek może rozwijać swoje ludzkie możliwości i dorastać do własnego człowieczeństwa. Dlatego bł. Jan Paweł II w Warszawie w 1979 r. jasno powiedział, że bez Chrystusa nie można zrozumieć człowieka. Człowieka żyjącego na tej ziemi i w tej kulturze. Niestety, dzisiaj nawet niektóre „autorytety”, także kościelne, nie są w stanie zrozumieć tej konstatacji. Kościół nigdy nie był strukturą negującą przynależność narodową, lecz w kulturze danego narodu głosił dzieła Boga i starał się ją uwznioślać, aby wszystkie narody otwarły się na blask Prawdy Odwiecznej.

Polska była i będzie!

Zaiste niesamowite są wspomnienia o dzieciach polskich we Wrześni. Zapytana przez nauczyciela, dlaczego śpiewają po polsku, a nie po niemiecku, jedna z uczennic odpowiedziała: „Przecież kanclerz Bulow powiedział, że każdy ptak powinien tak śpiewać, jak mu dziób urósł, a nam urósł polski, więc chcemy śpiewać po polsku”. I doskonale rozumieli to ich prześladowcy, powtarzając do znudzenia dzieciom: „Możecie rozmawiać po francusku, angielsku, nawet po chińsku, tylko nie po polsku”. Represje dotknęły nie tylko dzieci i rodziców, lecz także osoby postronne, np. fotografa, który zrobił trójce prześladowanych dzieci zdjęcie, będące później w obiegu w zaborze rosyjskim i austriackim. Pytane przez nauczycieli, czy wierzą w odrodzenie się Polski, dzieciaki powtarzały: „Polska była i Polska będzie!”, „Jesteśmy tylko poddanymi Rzeszy Niemieckiej, ale jesteśmy Polakami!” oraz „Nasza barwa narodowa jest biała i czerwona, a pruska biała i czarna!” Współczesny bard polski, Lech Makowiecki, w jednej ze swoich ballad śpiewa, choć może o innych czasach: „Było ich wielu – ludzi ze stali, nie mógł ich złamać Hitler ni Stalin. Została garstka, z resztą sam zobacz: śmieszne berety, znicze na grobach. Czasami grzebią w śmietnikach nocą, żyć przecież trzeba, a nie ma za co. Za słabi żeby światu urągać, za dumni żeby rękę wyciągać. (…) Historia uczy, lecz nie każdego – bawmy się ! bawmy! do upadłego! (…) Zaskoczy kiedyś mózgi wyprane Grzyb ponad miastem, salwa nad ranem. Oni walczyli za kraj w potrzebie! Kto ich zastąpi? Nie wiem… Ja nie wiem…”. Obawiam się, że ja też mam tę rozterkę.

Ks. Jacek Świątek