Historia
Braterska modlitwa

Braterska modlitwa

Od 30 września do 31 października 1754 r. trwały obrady kolejnego sejmu. Jednym z najaktywniejszych mówców reprezentujących stronnictwo hetmańskie w ostrych starciach z „familią” był poseł podlaski Józef Pułaski.

Wprawdzie łowczy koronny Stanisław Czartoryski, właściciel Dobrynia, zarzucił mu kondemnatę, czyli obciążenie zaocznym wyrokiem sądowym, ale Pułaski szybko oczyścił się z zarzutów. W walce z nim „familia” posłużyła się stolnikiem starodubowskim Michałem Strawińskim, posłem smoleńskim, który zerwał sejm.

Niektórzy senatorowie zjechali do hetmana Branickiego i podpisali memoriał do króla z prośbą o ustanowienie komisji i administratorów w sprawie tzw. ordynacji ostrogskiej. Dwór królewski przychylił się do petycji. Król uwzględnił również prośbę Mikołaja Kuczyńskiego, aby sprawdzić pracę tzw. komisji wohyńskiej. Jak zapisał Marcin Matuszewicz: „ten egzamin trwał 4 tygodnie i dowiódł uczciwości dekretu komisarskiego”.

Bezpardonowa walka rozegrała się w styczniu 1755 r. na sejmiku relacyjnym w Brześciu. Bracia Matuszewiczowie odważyli się konkurować ze zwolennikami książąt Czartoryskich i Fleminga. Znaleźli nawet protektora w osobie właściciela Białej, księcia Hieronima Radziwiłła, który obrał kwaterę swego oddziału dwie mile od Brześcia, a drugich żołnierzy ulokował w Kijowcu i Horbowie, dając do zrozumienia, że w razie ataku Czartoryskich na sejmik jego oddziały będą interweniować w obronie szlachty.

Pierwszy sejmik odbył się po myśli Matuszewiczów; na drugim doszło do awantury. Stronnictwo Czartoryskich i Fleminga wydelegowało wójta z Łomaz Antoniego Kurowickiego, który już na początku zraził szlachtę tym, że bez zagajenia zajął miejsce marszałka sejmiku. Szlachta porwała się do szabel. Zwolennicy Czartoryskich i Fleminga rzucili się do ucieczki, ale w wyniku bijatyki 15 osób zostało rannych. Poniósłszy podwójną klęskę, właściciel Siedlec i Wołczyna kanclerz Michał Fryderyk Czartoryski zagiął parol na Marcina Matuszewicza. Postanowiwszy go zniszczyć, zaczął rozgłaszać, że Matuszewiczowie nie pochodzą ze szlachty i doszli do tej godności nieuczciwie. Szybko też znaleźli się realizatorzy plotki. Niejaki Witanowski, dzierżawca wsi koło Wołczyna, błyskawicznie zawiadomił Czartoryskich, że w swej wsi posiada chłopkę, Annę Szymczychę Gińczukową, sierotę, która może zaświadczyć, że Matuszewiczowie pochodzą z chłopów, a tytuł szlachecki przywłaszczyli sobie. W owych czasach była to straszliwa „bomba”, która mogła zniszczyć cały ród, skazać go na cywilną śmierć. Zarzut nieszlachectwa był najcięższym, jaki mógł spotkać pełnoprawnego obywatela Rzeczypospolitej. Wydaje się, że w fabrykowaniu tego oszczerstwa udział brał również pisarz litewski Józef Sosnowski, właściciel Sosnowicy, niedoszły teść Tadeusza Kościuszki. Zapewne planował on, że po wyzuciu Matuszewiczów z honoru szlacheckiego otrzyma ich fortunę tzw. prawem kaduka (jako spadek bezdziedziczny i beztestamentowy).

W lutym 1755 r. doszło do kolejnego ekscesu właściciela Białej. Usłużni i zawistni dworzanie donieśli księciu Hieronimowi Radziwiłłowi, że pozostający w jego służbie oficer pochodzący z Lotaryngii miał, jakoby, źle wyrazić się o swym panu. Lotaryńczyka wsadzono natychmiast do odwachu na bialskim zamku. Jego przestępstwo polegało na tym, że w kłótni powiedział do kolegi: „komenda twoja niepoczciwa”. Książę odniósł te słowa do siebie i zwołał sąd wojskowy składający się z aresztantów. Ci, bojąc się o własną skórę, bez zastanowienia zasądzili oficera na śmierć. Nie pomogły prośby znamienitych osób. Wyrok wykonano.

W marcu 1755 r. doszło w diecezji łuckiej do niebywałego zjazdu, a właściwie spotkania modlitewnego księży łacińskich i unickich. Stolnik brzeski Marcin Matuszewicz wyprawił okazałe uroczystości pogrzebowe w Rasnej w rocznicę śmierci zmarłego przed rokiem swego ojca Józefa. Wydaje się, że na tę uroczystość złożyło się kilka przyczyn. Matuszewicz rzeczywiście chciał ratować duszę ojca, który przyśnił się mu i prosił o pomoc w zbawieniu. Niewątpliwie zamierzał też podnieść prestiż rodziny, nadszarpnięty pomówieniem o nieprawnym szlachectwie. Zapewne planował także uwydatnić zasługi oo. marianów sprowadzonych przez jego ojca, których posądzano kiedyś o nielegalne osiedlenie się bez zgody biskupa. Jakiekolwiek były przyczyny tego przedsięwzięcia, trzeba stwierdzić, że jego skutek był bardzo pożyteczny. W modlitewnym spotkaniu wzięło udział 324 księży obrządku łacińskiego i 150 księży rytu unickiego. Przyczyniło się to do ściślejszego zbliżenia obu bratnich obrządków i umocnienia kultu Matki Bożej, do której Matuszewicz miał szczególną cześć. W międzyczasie ród zabiegał o dobre opinie u hetmana Branickiego i Michała Radziwiłła. „Rybeńko” wydelegował nawet Marcina jako swego przedstawiciela na obrady senatu do Wschowy. Udał się on tam razem z przedstawicielem hetmana Branickiego – Starzeńskim. Na owe czasy ich podróż z Białegostoku do Warszawy była ekspresowa – trwała tylko 36 godzin, gdyż konie rozstawiono co trzy mile.

Tymczasem kanclerz Czartoryski nie ustawał w oszczerczej kampanii. Rozpowszechnił nową wiadomość, a mianowicie, że znalazła się druga chłopka podająca się za siostrę ojca Matuszewicza, która miała przebywać w dobrach ziemskich Konstantynów. Jej krewna mieszkała, rzekomo, w Bublu koło Gnojna. Zapewne obawiając się zdemaskowania, kanclerz Czartoryski wykupił autorów pierwszego pomówienia: chłopa Gińczuka i jego żonę kalumniatorkę i przewiózł ich pod swoją opiekę do Wołczyna. Niebawem Matuszewiczowie wnieśli proces w obronie swego honoru i dobrego imienia do Trybunału Litewskiego. Przed jego rozpoczęciem Marcin miał dramatyczny sen. Śniło mu się, że tonął, ale wyratowała go Matka Boża. I, o dziwo, procesu nie przegrał, mimo że sprawa miała ciągnąć się jeszcze przez kilka lat. Był przekonany, że pomogła zbiorowa, braterska modlitwa.

Józef Geresz