Buntownik bez powodu
„Gdybym miał się cofnąć do przeszłości, to chciałbym znowu znaleźć się na studiach. Nie, nie w liceum, bo to jest najgorszy okres w życiu człowieka. Te rozterki emocjonalne, brak zrozumienia. Żałość.”
Pamiętam, że sama nie należałam do łatwych nastolatków. Mój bunt był o tyle specyficzny, że nie miał żadnych głębszych moralnych uwarunkowań. Buntowałam się przeciwko tak naprawdę nie wiadomo czemu – chyba tylko po to, żeby zamanifestować wśród swoich rówieśników tzw. inność i zyskać poczucie oryginalności. Ubierałam się w ciemne kolory, a moim ulubionym zajęciem było kontestowanie wszystkiego. Nie podobała mi się szkoła, znajomych miałam w głębokim poważaniu i ogólnie byłam na NIE. Całkowicie. Zdecydowanie. Bez powodu.
Po latach nie pozostaje mi nic innego, niż wybuchnąć śmiechem na wspomnienie swoich pseudofilozoficznych wynurzeń na temat rzekomego sensu życia i śmierci, rozumianej jako agonia spowodowana odkryciem prawdy. Jakiej? Cóż, to akurat ciężko wyjaśnić. Należę bowiem do osób, które rozpoczynają jeden wątek, a następnie nie potrafią go sensownie zakończyć, tkwiąc ciągle w tym znienawidzonym przez polonistów „rozwinięciu”. Teza postawiona, argumenty przygotowane, ale końca nie widać.
Ostatnio rozmawiałam ze znajomym odnośnie dorastania. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że nasz bunt wynikał z bezsilności i niemożności zaakceptowania siebie. Przytoczę rozmowę z moim ulubionym męskim rozmówcą:
– Co byś zrobił, gdybyś wygrał w totka? Kupiłbyś mieszkanie, samochód, a może pojechał w podróż życia?
– Nie, kupiłbym dobre, markowe spodnie. Pewnie pochodziłbym w nich przez kilka miesięcy i by mi się znudziły, ale przynajmniej miałbym satysfakcję, że nosiłem coś drogiego i unikatowego.
Podobnie, w pewnym sensie, jest z dorastaniem. Chcemy być wyjątkowi, idealni, cudowni i jedyni w swoim rodzaju. Zazwyczaj jest z dnia na dzień, pewnego wrześniowego poranka, trafiamy do grupy ludzi, którzy uważają siebie za jedyny w swoim rodzaju cud natury. A wtedy co nam pozostaje? Nadzieja, że jakimś szczęśliwym trafem prześpimy ten burzliwy okres naszego życia, abyśmy nie musieli opowiadać o nim swoim wnukom.
Olga Guzenda