Był taki nauczyciel…
Początek roku szkolnego to dobra okazja do przypomnienia takich postaci. Mieszkańcy ziemi hańskiej wspominają szczególnie dwie nauczycielki: Natalię Tymińską oraz Klementynę Nucińską. Pierwsza z nich przybyła z Warszawy do Bukowskiego Lasu w latach 40 i tutaj mieszkała do swojej śmierci w 1966 r.
Pamiętana jest m.in. ze względu na to, że organizowała dożywianie dzieci, a dla dorosłych, często nieumiejących pisać i czytać, zapoczątkowała kursy. K. Nucińska pracowała w Osowie od 1922 r. do 1968 r. W czasie II wojny światowej, gdy szkoła została zajęta przez Niemców, prowadziła tajne nauczanie. Uczyła wielu przedmiotów, szczególny nacisk kładła na język polski. – Dbała o to, by uczniowie dobrze znali treść lektur i życiorysy twórców, a w starszych klasach robiła dużo dyktand. Zajmowała się uczniami również od strony praktycznej. Dostrzegając niedostatek wiejskich dzieci i braki w wychowaniu, zostawiała nas po lekcjach, prosiła o obranie i starcie ziemniaków, następnie sama smażyła placki ziemniaczane, które jedliśmy przy jej stole. Przy okazji uczyła nas, jak posługiwać się nożem i widelcem – mówi Lucyna Słowińska.
K. Nucińska założyła i prowadziła amatorski zespół teatralny, do którego angażowała mieszkańców Osowy. – Sztuki teatralne wystawiane były nie tylko w naszej wsi, ale również okolicznych miejscowościach, m.in. moja mama wspomina swój występ w Woli Uhruskiej – mówi L. Słowińska, która do dzisiaj pamięta inscenizację na podstawie „Zemsty” Aleksandra Fredry. Matka pani Lucyny kwaterowała w tamtym okresie kilku pedagogów. – Z racji tego, że nasz dom rodzinny znajdował się blisko szkoły, zapraszała nauczycieli, zapewniając również posiłki. To od mamy wyszła inicjatywa, aby upamiętnić K. Nucińską zmarłą 6 sierpnia 1978 r. w Osowie. Nagrobek nauczycielki pochowanej na cmentarzu parafialnym w Hańsku, przy głównej alejce, wrósł w ziemię i sczerniał. Nowy udało się postawić dzięki wsparciu urzędu gminy i Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Hańskiej – mówi L. Słowińska.
Dla uczniów: autorytet
Lubiana w środowisku szkolnym, dla uczniów: autorytet – tak o nauczycielce z Woli Gułowskiej śp. Teresie Siurnickiej mówią osoby ją pamiętające. Na początku lat 60 ukończyła studium nauczycielskie w Lublinie, jednocześnie była członkiem zespołu tanecznego i grupy teatralnej. Pasje artystyczne ujawniły się, kiedy w szkole wykonywała dekoracje, a prowadząc drużynę zuchową, na szybach okna w harcówce namalowała obraz przedstawiający harcerzy na obozie. Jak wspomina jej córka Ewa Madoń, robiła na drutach swetry, szydełkowała, a w domu słychać było jej śpiew. Nie żyje już 30 lat, chorowała ciężko od 40 roku życia.
Siurnicka pracowała w szkole najpierw w Radoryżu Kościelnym, a później, do momentu przejścia na rentę zdrowotną w latach 80, w Woli Gułowskiej. – Wspominając moją mamę, jej uczniowie podkreślają, że była osobą bardzo serdeczną. Miała świadomość tego, że wykonywany przez nią zawód jest ceniony, nie okazywała jednak, że jest kimś ważnym; wręcz przeciwnie, z zaangażowaniem i troską o uczniów wypełniała swoje obowiązki pedagogiczne. Jej ojciec również był nauczycielem. Wzrastając w takim środowisku, ja także wybrałam tę drogę – mówi pani Ewa. Opowiada też o atmosferze panującej między pedagogami. – Ich relacje naznaczone były życzliwością i wzajemnym wsparciem. Świadectwem tej więzi były przyjacielskie spotkania czy choćby kartki z życzeniami wysyłane z okazji świąt – zauważa.
Artystyczna dusza
Wspomnienia o zmarłej w 1970 r. Janinie Kapuścińskiej, polonistce w Zasadniczej Szkole Zawodowej we Włodawie – z lat 50, gdy już nie pracowała w szkole – zachowała 85-letnia Jadwiga Berthelsen.
– Pochodziła z zamożnej hrabiowskiej rodziny, ale nie opowiadała o swojej przeszłości. Wiem, że jej rodzice wrócili zza Buga i zamieszkali we Włodawie przy ul. 11 Listopada, niedaleko kościoła św. Ludwika. Pani Janina uczyła w szkole, była mężatką, ale poznałam ją w późniejszym czasie, gdy już mieszkała sama. Potrzebowała pomocy w codziennych pracach domowych i takie wsparcie otrzymywała od mojej mamy. Płaciła skromnie, dlatego zaoferowała, że nauczy mnie gry na pianinie. Pierwszym utworem, który zagrałam, była „Smutna opowieść” Mieczysława Karłowicza. Kiedy podjęłam naukę w szkole pielęgniarskiej, przestałam pobierać u niej lekcje – opowiada J. Berthelsen.
W 1961 r. brat pani Jadwigi przyjął święcenia kapłańskie i z tej okazji otrzymał w prezencie od J. Kapuścińskiej namalowany przez nią obraz Jezusa w Ogrodzie Oliwnym. Drugi wizerunek Chrystusa, z gorejącym sercem, także został podarowany ks. Henrykowi Utykańskiemu MIC. – Dzisiaj przechowuję w domu te dwa obrazy i jeszcze jeden – przedstawiający bukiet czerwonych róż. To pamiątka po J. Kapuścińskiej – stwierdza pani Jadwiga.
Lekcje polskiego i patriotyzmu
Córka J. Berthelsen zaprowadziła kiedyś na grób J. Kapuścińskiej jej ucznia, dziś już nieżyjącego, Juliusza Gerunga, prezesa Związku Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956 „Jaworzniacy”. – Zrobiłam to na jego prośbę. Po spotkaniu z młodzieżą w liceum udaliśmy się na cmentarz przy al. Józefa Piłsudskiego. Bukiet, który dostał po wykładzie, złożył na grobie swojej nauczycielki – opowiada Krystyna Puła. Będąc uczniem szkoły średniej, J Gerung był inwigilowany przez Urząd Bezpieczeństwa jako współzałożyciel organizacji niepodległościowej „Kółko Zwolenników Idei Mickiewiczowskiej”, przekształconej w lutym 1950 r. w organizację „Orzeł”. Został zatrzymany i osadzony w areszcie za pisanie wierszy i ulotek szkalujących władzę i ich rozpowszechnianie w mieście. – Sądzę, że zwolnienie z pracy J. Kapuścińskiej było związane z takimi działaniami młodzieży szkolnej, z buntu przeciw ówczesnej władzy i z głoszonych przez młodych haseł typu „Precz z jarzmem stalinowskiego caratu”. Ona przecież na lekcjach polskiego uczyła patriotyzmu – zauważa J. Berthelsen.
Gerung wspomina swoją nauczycielkę w książce „Czy to tylko trzy lata?”. Pisze, że lubił zadawane przez polonistkę prace, a kiedy opisał dzień aresztowania swojego ojca przez Niemców i został wyznaczony do głośnego odczytania wypracowania, cała klasa była wzruszona, mimo że od tragicznych dni wojennych upłynęło wiele czasu. Emocji nie kryła także J. Kapuścińska. W innym fragmencie Gerung wspomina, że nauczycielka uczyła młodzież rozumieć muzykę Chopina, grając sama na pianinie. Udzielała lekcji gry w zamian za pomoc w pracach domowych, nie mogąc ofiarować pieniędzy z powodu skromnej emerytury.
Od połowy lat 60 do roku 1970 J. Kapuścińską opiekowała się Teresa Król, z domu Suchorab. W zamian poznała tajniki gry na instrumencie. – Przychodziłam po lekcjach, robiłam zakupy, przynosiłam obiad od sióstr loretanek, sprzątałam – opowiada. – Potrzebowała pomocy, bo chorowała – nieraz prosiła o podanie tabletki „z kogutkiem”. Miała kilka kotów i psa. Trzeba je było nakarmić i posprzątać po nich – mówi T. Król. Wspomina, że często nocowała u nauczycielki, żeby rano, przed wyjściem do szkoły, rozpalić w kuchni – tzw. westfalce. Kiedyś zapragnęła nauczyć się grać na pianinie i J. Kapuścińska zaczęła udzielać jej lekcji. Instrument, przy którym stawiała swoje pierwsze muzyczne kroki, został podarowany jej rodzicie. Dzisiaj jest w domu siostry pani Teresy – Marii.
Joanna Szubstarska