Była taka szkoła
Nie ma chyba osoby, która myśląc o swojej szkole z perspektywy lat, nie zadumałaby się nad beztroską tych czasów - nawet jeśli w klasach brakowało kredy, z pamiętających czasy króla Ćwieczka ławek zielona farba odpadała płatami, a rodzicom z trudem udawało się wysupłać parę złotych na szkolne akcesoria. Kiedyś to było... Szanowało się nauczycieli. Ba - z ich zdaniem liczyło bardziej niż z opinią rodziców. Skarga na matematyka? „Skoro ci wlepił dwóję, widocznie na to zasłużyłeś!” - kwitował ojciec, dokładając klapsa na okrasę. Nie było dyskusji.
Tadeusz Krawczyk z Zabłocia
Pierwszy dzień szkoły mam ciągle przed oczami, chociaż było to w 1956 r. Może dlatego, że idąc z mamą z Trojanowa do Połosek przewróciłem się. Piękny garniturek z krótkimi spodenkami był cały w błocie, więc biegiem wracaliśmy do domu, żeby zmienić ubranie i jeszcze zdążyć na rozpoczęcie roku szkolnego. I klasę zaczynałem jako sześciolatek. Mówili: „pojętne dziecko, nie ma co trzymać go w domu”. Drewniana szkoła stała w środku wsi. Uczyły się w niej dzieci od I do IV klasy. Piąto-, szósto- i siódmoklasiści chodzili do starej plebanii naprzeciwko kościoła, w której dwa pokoje służyły jako sale lekcyjne, a drugą część domu zajmowała jakaś rodzina. Dzięki temu nawet dzisiaj za myślą o szkole idzie zapach świeżo upieczonego chleba, który wdzierał się do klas…
Tornister? Książki wkładałem do torby, którą uszyła mama, i zarzucałem na plecy. Piórnik wyżłobił mi z drzewa mój ojciec. Powojenne lata były trudne. Nie było nas stać na to, żeby kupić np. zeszyty na zapas. Kiedy był potrzebny nowy, mama wkładała mi do pudełka kilka jajek. Sprzedawałem je w sklepie w Połoskach i za te pieniądze kupowałem zeszyt albo ołówek.
Z I klasy pamiętam nastawione na cały regulator radio, nadające informacje o śmierci Bieruta. Trzeba było słuchać i już. ...
Monika Lipińska