Cały ten futbol
To był naprawdę wyjątkowy mundial. A że dobiega końca, warto pokusić się o parę spostrzeżeń. Za szybko? Że dopóki piłka w grze... A dlaczego nie, skoro pan Dariusz Szpakowski już w 20 sekundzie meczu wie, jaką taktykę obrały drużyny. Skądinąd nieżyczliwi kibice nie tak dawno zwiastowali temu doświadczonemu komentatorowi medialną śmierć. Tymczasem on odrodził się niczym Feniks z popiołów.
Ale wróćmy do czasów przedmundialowych. Jeden z portali plotkarskich zapytał podczas pewnej imprezy dwie celebrytki (nazwiska pominę) o to, jak ich zdaniem na mundialu poradzi sobie nasza reprezentacja. Jedna z nich odpowiedziała, że Robert Lewandowski będzie królem strzelców, a druga, że Polska na pewno wyjdzie z grupy. Potem w internetowych komentarzach było sporo śmiechu z niewiedzy obu pań. Ale czy do końca słusznie? Okazało się, że mieliśmy swojego człowieka na mistrzostwach. Najbardziej polska była drużyna z… Hondurasu. Wśród piłkarzy tego oddalonego o kilkanaście tysięcy kilometrów od Wisły kraju Ameryki Środkowej znalazł się… Boniek, a właściwie Oscar Boniek Garcia. Drugie imię, jak wyznał w jednym z wywiadów, zawdzięcza swojemu ojcu, jednemu z najlepszych futbolistów Hondurasu, którego z kolei ulubionym piłkarzem był Zbigniew Boniek. I tak to się stało. Ponoć już nikt nie mówi do niego Oscar, tylko Boniek, ewentualnie el Polaco. Jedynie mama robi wyjątek i woła na niego… Zbigniew. Niestety Boniek chyba za bardzo przejął się najnowszą historią polskiej piłki nożnej, bo jego drużyna nawet nie wyszła z grupy.
A szkoda, bo zawodnicy Hondurasu naprawdę ładnie obracali się i zakładali sobie ramiona (gdzie kto lubi). Taka wideo prezentacja wszystkich składów była nowością na mundialu, obok sprayu (którym sędziowie rysowali linię na boisku) i goal-line technology (systemu monitorującego, czy piłka przekroczyła pełnym obwodem linię bramkową). Kluczowym problemem okazał się kierunek wędrówki rąk i końcowa poza. Niektórzy zawodnicy wyglądali więc jak sympatyczni kolesie z sąsiedztwa, inni jak ktoś, kto właśnie wylądował w areszcie i został przyprowadzony na obowiązkową fotkę. Czerpać garściami z tych prezentacji mogliby też producenci „Tańca z gwiazdami”, bo wśród piłkarzy znaleźli się kandydaci na hip-hopowców czy tancerzy kazaczoka.
Ale nie wybiegajmy za daleko w przyszłość, bowiem dogania nas przeszłość. I to w postaci nie byle kogo, ale wybitnego piłkarza – który swoją reprezentacyjną karierę zakończył w 1994 r. – Diego Maradony. To właśnie jego, a nie Messiego, zobaczył wspomniany już D. Szpakowski na boisku podczas ćwierćfinałowego meczu Argentyna – Belgia. Nazwisko Maradony padło kilkukrotnie, więc nikt nie mógł powiedzieć, że się przesłyszał. Nieco starszym kibicom mogło się to nawet spodobać, bo czuli się odmłodzeni o 28 lat, kiedy to na mundialu w Meksyku Argentyna zdobyła mistrzostwo świata.
Inny komentator potrafił zaś obrazić się na drużynę, kiedy nie padały gole. „No, jeśli tak to ma wyglądać, to przejdźmy od razu do rzutów karnych” – stwierdził poirytowany w jakiejś 15 minucie meczu Holandia – Kostaryka. Już się przestraszyłam, że w ramach protestu dziennikarz w ogóle przestanie mówić i pójdzie na papierosa. Nie poddał się jednak i stwierdził: „Skoro nic się nie dzieje, to może powiem, że Kostaryka jest czwartym na świecie eksporterem bananów”.
I to by było na tyle. W końcu przecież mecze muszą ustąpić letniej ramówce. Miłośnicy powtórek „M jak miłość” innego rozwoju sytuacji by nie wybaczyli.
Kinga Ochnio