Całym sercem
- To dla nas ogromna radość. Już sam występ w Kazimierzu stanowi osiągnięcie, a my jeszcze zdobyłyśmy nagrodę - cieszy się Halina Patrejko, kierownik grupy, podkreślając, iż na kazimierskim rynku zespół z Zahorowa ostatni raz śpiewał w 2010 r. - Wtedy nie było sukcesu, ale wcześniej zajmowałyśmy miejsca na podium - dodaje. Z uwagi na pandemię tegoroczny festiwal jak i kwalifikacje wyglądały zupełnie inaczej niż w latach poprzednich. Pominięto przegląd powiatowy w Drelowie, podczas którego wybierano zespół do dalszego etapu - Wojewódzkiego Przeglądu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Lublinie. - Tym razem pojechałyśmy prosto do Lublina, a tamtejsze jury „dało” nam bilet do Kazimierza - opowiada pani Halina. Podczas festiwalu zespół wykonał trzy utwory, m.in. „Boże z neba wysokogo” i „Raba zezula”. - Mamy je na stałe w swoim repertuarze. Pamiętają jeszcze czasy naszych pradziadków. Na te pieśni nie ma nawet nut. Pozostały w pamięci dzięki naszym przodkom, którzy je śpiewali, a kolejne pokolenia - zapamiętywały - zaznacza H. Patrejko.
Za trzecie miejsce zespołowi przyznano nagrodę w wysokości 1 tys. zł. – Jeszcze nie wiemy, na co przeznaczymy te pieniążki. Perebory mamy jeszcze ładne, tylko płótno zniszczone. Może bluzki uszyjemy nowe, bo te, w których występujemy, pamiętają chyba początki powstania zespołu – zastanawia się pani Halina, żartując, iż trzecia nagroda na kazimierskim festiwalu to taki trochę spóźniony prezent na jubileusz zespołu, który w tamtym roku świętował swoje 25-lecie.
To już ponad ćwierć wieku
Zespół śpiewaczy przy kole gospodyń wiejskich w Zahorowie działał już w latach 80. Kiedy zabrakło jego najstarszych członkiń, nie było komu kontynuować lokalnej tradycji. – Przy jakiejś okazji sąsiadki zaczęły wspominać, jak to kiedyś jeździło się na sejmiki, przygotowywało skecze, a wieczorami śpiewało. Zaproponowałam, że może warto to odnowić. I tak w 1993 r. zespół Na swojską nutę został oficjalnie zarejestrowany w Wojewódzkim Ośrodku Kultury w Lublinie. Zaczęłyśmy występować na dożynkach parafialnych, a potem na powiatowych. Przez dłuższy czas byłyśmy jedyną grupą śpiewaczą w gminie – wspomina pani Halina.
Perebory i malinifki
Obecnie zespół liczy sześć osób. Na swojską nutę prezentuje się podczas nadbużańskich biesiad, sejmików wiejskich, przeglądów, m.in. w Stoczku Łukowskim i Drelowie, spotkań folklorystycznych. Cechą charakterystyczną grupy są stroje. Pasiaste spódnice liczą ok. 100 lat. – Przez wyjedzone przez mole dziurki można na nich dostrzec znak upływającego czasu – śmieje się H. Patrejko. Zespół występuje też w bluzkach z pereborami, czyli haftami, które powstają nie za pomocą igły i nitki, a przy użyciu drewienka do wybierania i czółenka, stanowiąc jeden z podlaskich skarbów. Do tego chustki – tzw. malinifki. – Nazwa ta wzięła się stąd, że między różyczkami są malinki – wyjaśnia pani Halina. – Kiedyś jak panna miała taką chustkę, uchodziła za bogatą. Żeby na nią zapracować, trzeba było długo zbierać ziemniaki – dodaje.
Dzisiaj panie mogą liczyć w tym względzie na wsparcie samorządu. Gmina Piszczac sfinansowała im spódnice i perebory, a za nagrodę marszałka województwa lubelskiego, którą zespół otrzymał na 25-lecie działalności, kupiono nowe skórzane buty.
Ze słuchu, tupiąc nogą
Równie stary jak stroje, a może nawet i starszy, jest repertuar grupy. – W moim domu muzykowano od zawsze. Wieczorami wsłuchiwałam się w śpiewy dziadków, mamy i taty, którzy śpiewali, ciesząc się, że kończy się dzień ciężkiej pracy. Stąd znam mnóstwo utworów. Nie są one zapisane w żadnym zeszycie. Mam je po prostu w głowie. Przymierzam się, by w końcu spisać te pieśni, bo może przydadzą się tym, co przyjdą po nas – mówi kierownik zespołu.
Śpiewając, panie z Zahorowa kultywują lokalne obrzędy, np. staropolskie żniwa z żęciem zboża sierpem, wykonywaniem powróseł i stawianiem laszek. Na youtube można znaleźć w ich wykonaniu np. obrzęd kopania ziemniaków. – Nie miałyśmy przed tym występem ani jednej próby. Wyszłyśmy w pole i samo poszło – przyznaje H. Patrejko. – Wszystkie mieszkamy przez przysłowiowy płot. Nie możemy pójść do świetlicy na próbę, bo po prostu nie mamy na to czasu. Każda z nas ma jeszcze obowiązki w gospodarstwie. Dopiero kiedy wszystko się obrządzi, po kolacji, gdy domownicy układają się do snu, spotykamy się u jednej z nas i zaczynamy przygotowania do występu. Tak było przed festiwalem w Kazimierzu. Same jesteśmy sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Wszystko robimy na wyczucie. Nie znamy nut, śpiewamy ze słuchu, tupiąc nogą – wyznają panie z Na swojską nutę.
Jesteśmy sobą dzięki pamięci o przeszłości
Jednak – jak pokazuje m.in. festiwal w Kazimierzu – to wyczucie doskonale się sprawdza. – Druga połowa sukcesu to serce, bo muzyka ludowa to nie tylko znajomość nut. To po prostu trzeba czuć i kochać. Wielokrotnie słyszałyśmy, że śpiewamy z serca. To prawda. Ja wręcz kocham śpiewać i robię to, kiedy tylko mogę. Telewizja czy internet mogą dla mnie nie istnieć – zapewnia pani Halina, dodając, iż dzięki zespołowi wszystkie panie kontynuują drogę, którą szli ich bliscy. – Na wsi od zawsze istniał wielki szacunek dla muzyki, dla pieśni, dopiero po wojnie to się zaczęło zmieniać. Dziś gospodarstwo staje się przedsiębiorstwem, praca w polu – działalnością rolniczą. Zmienia się kultura, co sprawia, że zatraca się bliski związek z ziemią. To samo jest z muzyką – podkreśla H. Patrejko, przyznając, iż cała grupa obawia się, że nie będzie komu kontynuować śpiewaczej tradycji Zahorowa. – To prawda, młodzi nie bardzo się do tego garną. Wierzymy jednak, że z czasem będą chcieli poznać stare pieśni ludowe, które stanowią przecież historie z życia wzięte, i zrozumieją, że jesteśmy sobą tylko dzięki pamięci o przeszłości – mówi kierownik zespołu Na swojską nutę, przyznając, iż kiedy śpiewa, przypomina się jej rodzinny dom. A wtedy człowiek czuje się po prostu młodszy – odpowiada H. Patrejko.
MD