Komentarze
49/2017 (1170) 2017-12-06
Nadeszły takie wiekopomne chwile, że zasadniczo wstaję rano później od najlepszego z mężów. Z akcentem na zasadniczo. Najlepszy dziarsko się zrywa, uskutecznia poranną gimnastykę i przygotowuje sobie śniadanie.

Mniej więcej z częstotliwością świąt wielkanocnych dopytuje też mnie, czy czegoś w powyższej kwestii nie potrzebuję. Korzystając z okazji, skusiłam się wczoraj na wspólny śniadaniowy poranek. I obiecałam sobie, że nigdy-nigdy więcej! Odnosząc się do wspomnianej obietnicy, doinformować należy, że pierwsze kroki po wygramoleniu się z pieleszy najlepszy kieruje w stronę radia.
48/2017 (1169) 2017-11-29
Trochę z ciekawości, a trochę z nudów poszedłem do kina na może mało reklamowany, ale nagrodzony Złotymi Lwami w tym roku film Piotra Domalewskiego „Cicha noc”. I przyznam się, że nie żałuję. Nie jest to film akcji, a i sama fabuła wydaje się dla przeciętnego widza zapewne trochę nudnawa. Nie w tym jednak tkwi sedno tego dzieła sztuki filmowej.

Pozorna monotonia daje możliwość widzom na wyciszenie, aby w kilku momentach mogli zdobyć się na refleksję nad zasadniczymi egzystencjalnymi kwestiami. Jedną z nich jest refleksja nad polską emigracją. Rozmowa pomiędzy ojcem, reprezentującym wyjeżdżających za chlebem w latach 80 i 90, a jego synem, który jest przedstawicielem ostatniej fali emigracyjnej z początku XXI w., to nie tylko wskazanie różnic pomiędzy nimi, ale postawienie kwestii porzucania ziemi ojczystej na płaszczyźnie tożsamościowej, której zazwyczaj nie bierze się pod uwagę, gdy młodzi ludzie kupują bilet na swój pierwszy lot np. do Wielkiej Brytanii czy obecnej w filmie Holandii. Refleksja ta wydaje się jednak konieczna, by dokonać oceny własnych poczynań nie tylko na płaszczyźnie ekonomicznej.
48/2017 (1169) 2017-11-29
Pewnych form manifestacji nie cierpię. Po prostu nie mieszczą się one w granicach mojego wyobrażenia o sposobach i formach przekazu i nie interesuje mnie nawet specjalnie, czy prawnie są „te formy” dopuszczalne. Dotyczy to manifestacji w szerokim tego słowa znaczeniu, zarówno dosłownym, jak i bardziej metaforycznym.

Nie tak dawno kilkadziesiąt tysięcy Polaków manifestowało swoją dumę i radość przy okazji Święta Niepodległości. Pojawiło się na tej manifestacji kilkanaście bzdurnych haseł, które w moim - nie znoszącym relatywizmu - kanonie przekazu raczej się nie mieszczą. Były wprawdzie tylko kroplą w morzu, ale ta kropla wystarczyła, by belgijski europoseł wygłosił ognistą przemowę, powtarzaną do znudzenia przez rozmaite media. Nie mnie oceniać, w jakim języku ją wygłaszał. Czy był to angielski literacki, czy raczej łamany? Ponieważ jednak korzystał z kartki, uznaję, że przede wszystkim był to angielski obcy. Akurat ten europoseł, chociażby z racji frakcyjnej przynależności, jest z pewnością dobrym europosłem, nie wypada więc kpić z tego „językowego” drobiazgu.
47/2017 (1168) 2017-11-22
Lekka tylko znajomość historii daje asumpt do tego, by zwracać baczną uwagę na z pozoru niewinne słowa. Stwierdzenie to jest prawdziwe nie tylko w odniesieniu do wielkich wydarzeń historycznych, ale także do codziennego życia szarych jednostek ludzkich.

Jedno zdanie wplecione w ciąg innych może stać się przyczyną lub iskrą zapalną dla działań, których skutki są widoczne w dziejach człowieka przez długie lata. W 1936 r. prognoza pogody nadana przez Radio Ceuta w Maroku hiszpańskim, a zawierająca zdanie: „Nad całą Hiszpanią niebo jest bezchmurne”, stała się hasłem początku wojny domowej na Półwyspie Iberyjskim, a - jak twierdzą w większości historycy - stała się preludium II wojny światowej. Niewinność przekazu zakrywała dość dokładnie intencje wypowiadających go osób - do tego stopnia, że nikt ze słuchaczy nie domyślał się zawartego w nim komunikatu.
47/2017 (1168) 2017-11-22
W zasadzie można by sobie tym wszystkim nie zaprzątać głowy. Ani też żadnej innej części ciała. Wystarczy przecież ciepła woda w kranie. Można by się uśmiechnąć z politowaniem i dać sobie spokój… Problem w tym, że wypowiadane na temat Polski bzdury znajdują swoich admiratorów i wyznawców, kreując katastroficzny obraz naszego kraju. I nie ma znaczenia, że cała krytyka zbudowana jest na ogólnikach, zupełnym braku merytorycznych argumentów czy podstawowej wiedzy i pomówieniach.

Sezon na Polskę trwa w najlepsze. Krajowe „elity”, za wszelką cenę dążące do tego, „żeby było jak było”, są w stanie zrobić wiele, aby wyszło „na ich’. Prosty podział: mainstream i moherowe berety dawno już został dokonany. Teraz idzie tylko o to, żeby się dobrze przykleić. Zgodnie z modą. A ostatni krzyk mody to „dowalić aktualnemu rządowi”, „dowalić Polsce”. W każdy możliwy sposób.
46/2017 (1167) 2017-11-15
Uciesznym jest dla mnie, gdy w czasie jakiejś dyskusji mój rozmówca odwołuje się do własnych silnych przekonań, używając argumentu: „A mnie się zdaje”… Natychmiast pozwala to na ripostę, iż osoby przebywające na oddziałach psychiatrycznych w większości uważają się za Napoleona, co oczywiście z rzeczywistością ma tyle wspólnego, ile doniesienia Radia Erewań.

Jednak to, co można śmiechem zbić od razu, odsłania niestety również sposób naszego oglądu rzeczywistości, w którym naczelną rolę odgrywają nie tyle racjonalne argumenty i logiczne związki pomiędzy twierdzeniami, ile raczej podbudowane emocjami przekonania i przeświadczenia. Siła tychże idei jest tak ogromna, że przesłania prawdę o tym, co nas otacza, kształtując myślenie o świecie i wydarzeniach w nich się dziejących nie na podstawie rozumiejącego oglądu, ile raczej poprzez pryzmat ideologicznie przyjętych tez. I nie jest to konstatacja dotycząca tylko niektórych członków naszego społeczeństwa. Niestety zauważalny jest wzrost liczebny tych wszystkich, dla których okulary idei przesłaniają widok rzeczywistości.
46/2017 (1167) 2017-11-15
11 listopada… Tak wiele refleksji i myśli pojawia się razem z tą właśnie kartką w kalendarzu. Ostatnio pojawia się też wiele emocji. Emocji nie zawsze, niestety, pozytywnych, a często wręcz zupełnie odwrotnie. I trudno tak naprawdę odpowiedzieć na pytanie: dlaczego właściwie tak jest?

Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem… Tak śpiewają „Chłopcy z Placu Broni”. Tekst prosty, szybko utrwalający się w pamięci. Ostatnio chętnie wyśpiewywany przy rozmaitych „protestowych” okazjach. W sumie to dosyć oczywiste: kochamy wolność i raczej niechętnie chcemy pozbywać się tego oczywistego prawa, a kiedyś nawet przywileju. Tylko czy z pewnością tę wolność jednakowo rozumiemy? Czy nie jest przypadkiem tak, że aby ją prawdziwie pokochać i cenić, najpierw trzeba ją dokładnie zdefiniować i przynajmniej spróbować zrozumieć?
45/2017 (1166) 2017-11-08
Już od dłuższego czasu zauważam w mediach znaczny przyrost programów, które propagują wśród swoich odbiorców racjonalne wykorzystanie żywności. W gruncie rzeczy chodzi w nich o to, by nie wyrzucać niezjedzonych przez nas produktów oraz dokonywać zakupów takiej ich ilości, by starczyło na wyżywienie nas i naszych rodzin bez zbędnej nadwyżki.

Podchodząc do tego zagadnienia w sposób sentymentalny, można stwierdzić, że w świecie dotkniętym plagą głodu jest to idea ze wszech miar wskazana. Gdyby jeszcze mieć pewność, że zaoszczędzone przez nas produkty trafią w ręce osób potrzebujących, wówczas do pełni szczęścia nic by nie brakowało. Jednakże sam fakt racjonalizacji jakiejś części naszego osobistego życia jest już elementem satysfakcjonującym. Nie sposób jednak nie zauważyć faktu, iż swoiście konsumpcyjny styl życia dotknął nie tylko sferę odżywiania czy posiadania. Medialnie ukształtowana rzeczywistość doprowadziła również do nieracjonalnego wykorzystania innych elementów naszej egzystencji na tym łez padole. Sferą, w której dokonuje się znaczne marnotrawienie materiału, są nasze słowa.
45/2017 (1166) 2017-11-08
Jest taki modny w Polsce od pewnego czasu młody człowiek. Nazywa się Patrick Ney. To mieszkający od paru lat w naszym kraju Brytyjczyk. Szerzej dał się poznać, kiedy z okazji ubiegłorocznego Święta Niepodległości zamieścił na You Tube swoje widzenie Polski i Polaków. Swoją - można by rzec - deklarację.

„Tradycja, historia, jedność, szacunek dla starszych, kombinowanie, narzekanie, załatwienie, przepychanie, klaskanie w samolocie, pokonanie trudności, depresji, dobry sojusznik, straszliwy wróg, krzyż, tęcza, świeczki na cmentarzach, dobry chleb, sucha kiełbasa, gest victoria, lider, wolność, nadzieja, przyszłość, mój dom, mój kraj, moja rodzina, duma i sława” - wylicytował nasz kraj młody Anglik. „Polska to my. Polska to pokonywanie trudności i walczenie do końca. Dumny jestem żyć w takim kraju” - zakończył swoją wypowiedź. Ostatnio nakręcił wzruszający film o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Jest zafascynowany polską historią i twierdzi, że chce u nas zostać na zawsze.
44/2017 (1165) 2017-10-31
Zapewne wydarzenie związane z pomnikiem św. Jana Pawła II w jednej z miejscowości francuskich stanie się w tym tygodniu kanwą wielu wypowiedzi, komentarzy etc.

I zapewne w większości z nich słychać będzie święte oburzenie, biadanie nad końcem europejskiego świata, pokpiwanie z lewactwa et consortes, rwane będą szaty nad deptaniem świętości, lana będzie woda słowna o nietolerancji względem chrześcijan i ich dziedzictwa kulturowego itp., itd. A chociaż zgadzam się z większością stawianych w tych tekstach tez, to jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, iż są one cokolwiek na pokaz i dla wyciszenia sumienia. Bo przecież coś zrobiliśmy. Kłapanie jadaczką i jękliwe zawodzenia w rytmie apokaliptycznego oburzenia zdaje się być wyrazem sytości własnej egzystencji. Śmialiśmy się, gdy europejskie elity ruszały do marszów, gdy terroryści zastraszali swoimi działaniami wielkie stolice naszego kontynentu. Lecz czy w tym naszym „świętym oburzeniu” i kolejnych łzawo-gromowych felietonach nie jesteśmy do nich podobni?