„Abyśmy się mogli cieszyć Niepokalaną, Jezuskiem, mamy całą
wieczność. By cieszyć Niepokalaną, Jezuska, mamy krótkie istnienie.
Dlatego wyciśnijmy z naszego życia wszystko, co może przynieść
chwałę Niepokalanej, Sercu Jezusowemu. Abyśmy, umierając, byli
jedynie miłością” - pisała w liście do franciszkanina br. Feliksa
Grabowca pochodząca z diecezji siedleckiej s. Wanda Róża
Niewęgłowska, wielka charyzmatyczka cierpienia.
Urodziła się 6 listopada 1926 r. w położonych w powiecie łukowskim Toczyskach. Kiedy miała zaledwie pięć lat, zmarli jej rodzice i trafiła do domu dziecka przy ul. Cichej 6 w Lublinie. W wieku 22 lat zdiagnozowano u niej chorobę Heinego-Medina. Po kilkuletnim leczeniu w różnych szpitalach lekarze orzekli, iż Wanda do końca życia będzie sparaliżowana. Tak trafiła do Domu Opieki Społecznej przy ul. Głowackiego w Lublinie, gdzie przebywała do końca życia. Przeszła dziewięć operacji, cztery zawały serca. Trzy razy śmierć kliniczną. Miała też ciężką astmę oskrzelową, która powodowała obrzęki i duszności. Z wiekiem urazów i chorób przybywało. Nie sposób nawet je wszystkie wymienić. Dopóki mogła leżeć na wysoko ułożonych poduszkach, pracowała chałupniczo dla spółdzielni inwalidów, robiąc kapsle do butelek.
Urodziła się 6 listopada 1926 r. w położonych w powiecie łukowskim Toczyskach. Kiedy miała zaledwie pięć lat, zmarli jej rodzice i trafiła do domu dziecka przy ul. Cichej 6 w Lublinie. W wieku 22 lat zdiagnozowano u niej chorobę Heinego-Medina. Po kilkuletnim leczeniu w różnych szpitalach lekarze orzekli, iż Wanda do końca życia będzie sparaliżowana. Tak trafiła do Domu Opieki Społecznej przy ul. Głowackiego w Lublinie, gdzie przebywała do końca życia. Przeszła dziewięć operacji, cztery zawały serca. Trzy razy śmierć kliniczną. Miała też ciężką astmę oskrzelową, która powodowała obrzęki i duszności. Z wiekiem urazów i chorób przybywało. Nie sposób nawet je wszystkie wymienić. Dopóki mogła leżeć na wysoko ułożonych poduszkach, pracowała chałupniczo dla spółdzielni inwalidów, robiąc kapsle do butelek.