Opinie
36/2020 (1310) 2020-09-02
Statystyki nie kłamią. Rozwodów przybywa, a z powodu epidemii może być ich jeszcze więcej - alarmują mediatorzy sądowi. Jedną z przyczyn jest atmosfera sprzyjająca rozstaniom małżonków i milcząca akceptacja, której ulegają również sędziowie.

Na polskiej mapie rozwodowej widać sezonowość. „Mały sezon rozwodowy” mamy po Nowym Roku, kiedy to wspólny świąteczny czas pokazuje pustkę relacji, a jednym z postanowień noworocznych, opatrzonym wykrzyknikiem, staje się rozwód. „Duży sezon” nadchodzi po wakacjach - wspólny urlop, a może przeciwnie - kolejny oddzielnie spędzony wakacyjny czas nie pozostawiają złudzeń, że trzeba sięgnąć po skalpel. Dziś powszechnie akceptuje się rozwód jako uzasadniony sposób poradzenia sobie z kryzysem małżeńskim. W dodatku staje się on pierwszym i w większości jedynym rozpatrywanym rozwiązaniem. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w 2019 r. w województwie lubelskim rozwiodły się 3404 pary małżeńskie. To o 9,1% więcej niż w 2018 r. Najczęściej rozstawali się mieszkańcy Białej Podlaskiej, następnie Chełma i Lublina. Natomiast najmniej rozwodów odnotowano wśród osób mieszkających w powiecie janowskim i łukowskim. Z kolei w mazowieckim w 2019 r. sądy orzekły o rozpadzie 9181 małżeństw - o 308 mniej niż przed dwoma laty. Liczby te nie napawają optymizmem. A - jak alarmują mediatorzy sądowi - może być jeszcze gorzej. Okazuje się, że w czasie pandemii koronawirusa o rozwodzie myśli dwukrotnie więcej osób.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Jak mówi papież Franciszek, wspólnota Kościoła dostrzega w sporcie „ważne narzędzie integralnego wzrostu osoby ludzkiej”.

Sport ma pozytywny wpływ na życie człowieka i nie można zapominać tu również o sferze duchowej. Znaczące mogą być słowa papieża Franciszka: „Uprawianie sportu pobudza do zdrowego przezwyciężania samego siebie i własnych egoizmów, kształtuje ducha poświęcenia i sprzyja lojalności w relacjach międzyludzkich, przyjaźni i poszanowaniu reguł”. Piłkę nożną jak hobby - które jest formą odpoczynku, odprężenia i spełnienia nawet - traktuje ks. Radosław Piotrowski, prefekt w I Katolickim Liceum Ogólnokształcącym im. Świętej Rodziny w Siedlcach. - Na pierwszym miejscu oczywiście stawiam kapłaństwo, a następnie jest piłka - wyznaje. - Do sportu nie podchodzę w kategoriach osiągania sukcesów - dodaje, tłumacząc, że w życiu trzeba stawiać sobie cele, które są dla nas realne i które nas rozwijają, a takim od najmłodszych lat powinien być sport. - Mogę spędzać na boisku więcej czasu z młodzieżą. Ze smutkiem zauważam, jak słabo angażuje się ona w uprawianie sportu, a jednocześnie dostrzegam, iż obecność wśród nich kapłana sprawia, że z czasem pozostawiają świat wirtualny i wychodzą na boisko. Wiedzą, że jest ktoś obok, do kogo mogą zwrócić się w każdej chwili - stwierdza.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Najgorzej jest zimą. Na ulicach Lwowa, parkowych ławkach siedzą zziębnięte kobiety, czasami z dzieckiem. Ich jedynym dobytkiem jest zwykle brudna torba, którą zabrały, kiedy uciekały z domu. Myślę sobie wtedy: ja dziś spałam w ciepłym domu, a oni nawet nie mają na to nadziei - opowiada pochodząca z diecezji siedleckiej s. Hieronima Dorota Kondracka, albertynka.

Dlatego, zgodnie z dewizą założyciela zgromadzenia św. brata Alberta Chmielowskiego, który tworzył schroniska dla bezdomnych, siostry postanowiły wybudować przytulisko dla kobiet. Ss. albertynki mają już plac, projekt, a 18 lipca odbyło się wmurowanie kamienia węgielnego pod inwestycję. Pierwszym darczyńcą, który wsparł to dzieło, był sam Ojciec Święty Franciszek. Przyznam, że jeszcze żadna instytucja tak szybko nam nie odpowiedziała, bo pieniądze otrzymałyśmy w ciągu dwóch tygodni - mówi żartobliwie s. Hieronima. Jednak to wciąż za mało. Przytulisko, gdzie schronienie i pomoc w postaci terapii, warsztatów znajdzie ok. 40 bezdomnych kobiet i matek z dziećmi, powstaje w całości dzięki ofiarności ludzi dobrej woli, głównie z Polski. Ss. albertynki z Lwowa potrzebują wsparcia. S. Hieronima pochodzi z parafii Matki Bożej Różańcowej w Ortelu Królewskim. Wcześniej przez 14 lat pracowała na Ukrainie jako katechetka, była też przełożoną domu. Po powrocie z Ukrainy pięć lat pracowała w domu opieki w Lublinie, a potem jako przełożona domu ss. albertynek przy ul. Cmentarnej w Siedlcach.
34/2020 (1308) 2020-08-19
Wirus bolszewizmu przetrwał - podkreśla w swoich publikacjach prof. Andrzej Nowak. On tylko w którymś momencie historii przeszedł w stan inkubacji. A teraz rozwija się nie pod czerwoną, a sześciokolorową flagą.

Jakiś czas temu miałem okazję rozmawiać z Józefą Hennelową. Opowiadała o swojej pracy w „Tygodniku Powszechnym” w latach 50 ubiegłego stulecia, cenzurze, dylematach, jakie jej towarzyszyły. Wspomniała o odwiedzinach w redakcjach i drukarniach za Odrą. - Pamiętam swoją pierwszą wizytę w NRD, w wydawnictwie w Lipsku drukującym książki religijne, dewocyjne, katechezy - mówiła. - Uderzyła nas szczególna sytuacja: zobaczyliśmy, co znaczy mieć cenzora w sobie! Nad nami w Krakowie czuwał pan, z którym można było się kłócić. Zdarzało się, że spór przenosił się do Warszawy i choć zwykle przegrywaliśmy, pozostawała dumna świadomość, że jednak nie poddaliśmy się bez walki. Zachowywaliśmy poczucie wewnętrznej wolności. Redaktorzy w „bratnich państwach” żyli w przeświadczeniu, że w każdej chwili nakład może być skonfiskowany, odrzucony. Choć kontroli zewnętrznej praktycznie nie było, z lęku często wycinali więcej, niż było trzeba. Żyli w permanentnym strachu!
34/2020 (1308) 2020-08-19
Pamiętają o testamencie swojej założycielki, która powtarzała: „Bądźcie dla nich matkami”, dlatego nie szczędzą sił, by kochać, wychowywać i pocieszać tych, którzy trafili pod ich skrzydła.

Znakiem rozpoznawczym sióstr kapucynek NSJ jest brązowy habit z białym kołnierzykiem i sznurem, a misją opieka nad dziećmi, które z różnych powodów nie mogą liczyć na dorastanie w rodzinnym domu. Do Polski przybyły w 1987 r. Głośno zrobiło się o nich na początku 2018 r., kiedy nagrały sympatyczny filmik promujący zbiórkę na remont domu dla dzieci w Siennicy. Na facebookowym profilu „Dom Dziecka im. Matki Weroniki” opowiadają o swojej codzienności. Wpisy okraszają barwnymi fotkami. Robią, co mogą, by ich dzieci czuły się bezpieczne, kochane i ważne. W ostatnim czasie przygotowały pięknego e-booka, dzieląc się w ten sposób tym, co dla nich cenne i drogie. Jedna z sióstr opowiada o ośmioletnim Bartku, którego przez kilka lat utulała do snu. „Nadszedł czas moich przenosin. Pożegnanie z siostrami i dziećmi. Później jeszcze chwila pakowania. Weszłam po coś na górę. Bartek już grał na komputerze. - No to cześć Bartek. Odwiedzaj mnie czasem - rzuciłam na odchodne. «Kocham siostrę...» - Ja ciebie też…. Zamknęłam drzwi. Wzięłam dwa głębsze oddechy. Noszę w sobie te słowa jak największy skarb” - wspomina siostra.
33/2020 (1307) 2020-08-12
To określenie daleko głębsze w swojej wymowie niż tylko wymiar czasu. Wydarzenia, które w tym miesiącu na przestrzeni lat się dokonywały, kształtowały polską dumę i narodową tożsamość. Wtedy decydowały się losy Europy i świata.

Z czym kojarzy się dziś „polski sierpień” młodym ludziom, dla których smartfony były „od zawsze”? Wielu - z niczym. Może z nudną historią „odhaczoną” w szkole i niewiele wnoszącymi akademiami, topniejącą z dnia na dzień grupą powstańców i sporami o ideały „Solidarności”, o które - niczym w filmie „Dzień świra” - kłócą się partie od prawa do lewa (tak, tak - ci, co wtedy pałowali i legitymizowali gen. Jaruzelskiego, też dziś twierdzą, że byli „represjonowani”) wrzeszcząc: „Są moje! Mojsze! Najmojsze!!!”. Niemało wokół ludzi bez poglądów, bez twarzy, bez wyższych idei. Tęskniących za czasem, kiedy to inni decydowali za nich, określali priorytety, zapewniali minimum egzystencji i igrzyska. Ludzi szemrzących po kątach, wiecznie niezadowolonych, żyjących bez ideałów i zasad. Uciekających od odpowiedzialności. Im wygodne są europejskie trybunały i dyrektywy określające, co jest moralne, które zasady należy zamknąć w kanciapie, gdzie się trzyma szczotki i zapomnieć o nich. Żeby nie było „wiochy”.
33/2020 (1307) 2020-08-12
Uszedł z życiem z okrążenia, uratował dywizję gen. Edwarda Rydza-Śmigłego, a gdy stanął na przedpolach Warszawy, jego karabiny siały spustoszenie wśród bolszewików. Władysław Kawka z Korzeniowa walczył w wojnach z 1919 i 1920 r.

Od tamtych wydarzeń minęło 100 lat. Pasjonującą historię swojego przodka zdecydował się opowiedzieć wnuk. - Gdy słuchałem jego wspomnień z wojny polsko-bolszewickiej, włosy dosłownie stawały mi na głowie. Tam się działy prawdziwe dramaty. A to, że sowieci nie zdobyli Warszawy, to cud. Było ich tylu, że bez problemu zalaliby Europę - przekonuje Wojciech Kawka. Ale zacznijmy od początku. Władysław Kawka urodził się 1895 r. w Żabiance, w rodzinie wyrobników. Dzieciństwo spędził w Korzeniowie (gmina Ułęż). W wieku pięciu lat stracił ojca i wychowywała go matka. Mimo trudów, chłopcu nie brakowało ambicji. - Chciał uczyć się na krawca. Prosił matkę o 100 rubli. Gdy odmówiła, pieniądze zarobił sam na krochmalni w Ułężu - opowiada pan Wojciech. Jako miejsce nauki młody Władysław wybrał Warszawę. A że miał małą maturę, zamiast na krawiectwo poszedł do szkoły handlowej. W czasie studiów mieszkał i pracował w cukierni Starzyńskich, lecz po kilku latach musiał ze stolicy uciekać.
32/2020 (1306) 2020-08-05
„Nie mamy pańskiego płaszcza! I co nam pan zrobi?” - tłumaczył szatniarz bohaterowi kultowego filmu „Miś”. Tą samą zasadą zdają się kierować ludzie poowijani w tęczowe flagi, profanując chrześcijańskie symbole, coraz śmielej drwiąc z norm społecznych i zdrowego rozsądku. Mają świadomość potężnego finansowego, prawnego i medialnego wsparcia. Wiedzą, że mało kto odważy się im „podskoczyć”, ponieważ wiąże się to z ostracyzmem i publiczną śmiercią cywilną.

Doskonale wiedzą, że nikt im nic nie zrobi. A jeśli np. policja namierzy sprawców kolejnej profanacji, natychmiast znajdzie się ktoś, kto sfilmuje aresztowanie - tak, jak to miało miejsce kilkanaście dni temu podczas zatrzymania aktywistki „walczącego z homofobią kolektywu Stop Bzdurom” Małgorzaty „Margo” Szutowicz, która zniszczyła samochód należący do Fundacji Pro - Prawo do Życia - i narobi lamentu na całą Europę. Prawda jest taka, że środowisko LGBT+ wręcz marzy o męczeństwie! Chce mieć swoich bohaterów, którzy pomogą spoić w jedno rozproszone bojówki, zaś różnego rodzaju komisje i przybudówki unijne tyko czekają na to, by dostać dowody na rzekomo homofobiczne, niereformowalne w swoim uporze polskie społeczeństwo. A potem postraszyć sankcjami, zakręceniem kurka z kasą itp.
32/2020 (1306) 2020-08-05
Wierzę, że temu Kościołowi mogę coś dać od siebie. Chyba Bóg mnie tu pragnie mieć - tak określa swoje miejsce w niemieckiej parafii kapłan z diecezji siedleckiej.

W Rennerod w Westerwald posługuje ks. Wojciech Kaszczyc, który po 13 latach - okresie kursu językowego, studiów, praktyki pastoralnej i diakonatu - z tytułem proboszcza przenosi się do Frankfurtu. - W sytuacji łączenia niemieckich parafii, kiedy do administrowania nie potrzeba aż tylu proboszczów, nie będę sprawował tej funkcji, pozostając współpracownikiem - wyjaśnia. - Aktualnie, jeszcze jako wikary parafii św. Franciszka w Westerwald, mam 15 miejsc, w których sprawuję sakramenty: są to zarówno kościoły, kaplice, jak i świetlice. W skład całej parafii wchodzi 37 wiosek, w tym 20 ewangelickich - wylicza. To obraz Kościoła, jakiego w Polsce nie znamy. Obok katolików, których jest ok. 30%, są protestanci, muzułmanie, wyznawcy innych religii i osoby niewierzące. Obserwuje się dużo wystąpień z Kościoła, żądań zniesienia celibatu księży oraz dostępu kobiet do urzędów kościelnych, w tym do kapłaństwa. Niedobór księży to, obok malejącej liczby wiernych, jeden z powodów łączenia parafii. Kościołów jeszcze się nie zamyka, natomiast robi się fuzje i np. z ośmiu dawnych parafii powstaje jedna duża, co dla posługujących księży oznacza konieczność dojechania do wielu miejsc w celu odprawienia Eucharystii.
31/2020 (1305) 2020-07-29
Przemoc domowa jest faktem. Wstydliwym, wstydliwie okrywanym całunem. Maskowanym podkręcaniem głosu w telewizorze, gdy zza ściany blokowego mieszkania dochodzą niepokojące dźwięki. Biją mężowie, ojcowie, częściej tzw. partnerzy, konkubenci. Także wywodzący się z dobrych, zamożnych domów. Coraz częściej biją też kobiety.

Temat przemocy domowej - choć wraca w debacie publicznej i rozgrzewa emocje po kolejnym medialnym newsie ukazującym skatowane kobiety, dzieci - pojawił się w związku z planowanym przez rząd wypowiedzeniem Konwencji Stambulskiej. Zapowiedź wywołała fale protestów, głównie wśród środowisk lewicowych w Polsce i za granicą. Ich temperatura i absurdalność przekroczyły granice zdrowego rozsądku. Zaczęto lansować tezę: oto teraz w Polsce będzie można legalnie używać przemocy w stosunku do kobiet lub dzieci! „Hej mężczyźni, chcecie uderzyć kobietę lub dziewczynę w czasie wakacji? Przyjedźcie do Polski!” - pisał na Twitterze dziennikarz „Politico” Jan Cieński. W miniony piątek ulicami stolicy i kilku innych miast Polski przeszły marsze (tęczowe flagi, plakaty Strajku Kobiet wiele mówią o jego uczestnikach) pod hasłem „Nie dla legalizacji przemocy domowej”. Legalizacji? Cóż za bzdura!