Celebrytą być
Rozległy bardzo i wciąż się rozrastający. Nadrzędną zasadą tego osobnika jest być. Ale w tym wypadku wcale nie chodzi o to „być”, które przeciwstawiano niegdyś słowu „mieć”. Teraz już nie konfrontuje się tych dwóch pojęć. Hasło: „mieć czy być” zatraciło swoje pierwotne znaczenie. Bo dzisiaj „być” znaczy ni mniej, ni więcej, tylko tyle, co bywać. Na tzw. salonach. Bo salon może wypromować albo skazać na niebyt. Stąd zastraszająca liczba tzw. gwiazd znanych wyłącznie z tego, że są znane. Że mają „parcie na szkło” i determinację do zaistnienia za wszelką cenę.
Dziwne wydaje się też, że coraz więcej osób (tzw. odbiorców) nie przykłada już wagi do tego, co kto ma w głowie, czyli jaki jest poziom jego intelektu i kultury. Najważniejsze, żeby był trendy. Czyli pokazywał się na różnych spędach i był modnie (czytaj: w sposób rzucający się w oczy) ubrany. I potrafił robić wokół siebie zamęt. Reszta też nie jest – milczeniem.
Pal licho, jeśli wpływ tego kogoś na losy innych jest ograniczony. Gorzej, gdy celebrities wchodzi przebojem do polityki. Albo, co chyba jeszcze gorsze, polityk ma aspiracje do bycia celebrytem. Już nie charyzma, nie zasób wiedzy, ale umiejętność krążenia po orbicie decyduje o jego politycznym bycie. Nie rzeczowe argumenty, ale siła przebicia i częstotliwość pojawiania się w odpowiednich mediach dają gwarancję politycznego utrzymywania się na fali.
Kto sądził, że afera hazardowa zaszkodzi czy to zamieszanym w nią politykom, czy partii, z której się wywodzą, był w błędzie. Na skutek upartego powtarzania pewnych sformułowań afera stała się tzw. aferą. A stąd już tylko krok do jej unicestwienia, czyli wmówienia wyborcom, że jej w ogóle nie było, że została wymyślona przez politycznych przeciwników.
Zwłaszcza że podejrzani mieli wiele czasu na perfekcyjne przygotowanie się do życiowej roli. Sytuacja więc nie tylko im nie zaszkodziła, ale wręcz wykreowała. Teraz już z założenia można być przeciwko, pokazywać siebie w jak najlepszym świetle, wyrażać się w sposób pogardliwy o innych i mówić ogólnikami. Można zagwiazdorzyć, określając ojczyznę mianem dzikiego kraju, wszystkich od czci wiary odsądzić i, wbrew najoczywistszym faktom, wypierać się własnych słów i wymyślać dla nich zupełnie nowy kontekst. A tych, którzy ośmielą się czemukolwiek zaprzeczyć, gestem wszechmogącego skazywać na piekło. Można też, będąc ministrem spraw zagranicznych, naigrawać się z urzędującego prezydenta w sposób, który politykowi tej rangi nie tylko nie przystoi, ale powinien być karalny. Oszołomstwo zdobyło salony. Polityczne też. A że głośno krzyczy, to jest z dala słyszalne. Dobrze byłoby może pamiętać słowa księcia poetów – biskupa warmińskiego: „Wiesz, dlaczego dzwon głośny? Bo wewnątrz jest próżny”. Tylko – kto dziś wierzy poetom?
Anna Wolańska