Ceny dyktuje rynek
Zaznacza, że jeśli chodzi o truskawki polskie - te ceny nie wynikają absolutnie z zapotrzebowania rynkowego, bo to jest ekskluzywny towar, który bardziej leży na półce czy na straganie, niż jest kupowany. - Natomiast my, producenci, boimy się tego, że siła nabywcza konsumentów jest coraz mniejsza. Inflacja zabiera im znaczną część przychodów. Obawiamy się, że nie będzie chętnych do zapłacenia za wczesne owoce, które są z reguły droższe, ceny, która nas, producentów, by satysfakcjonowała.
Jakiś czas temu internet obiegło zdjęcie importowanych czereśni z ceną 260 zł za kg. Za te z Hiszpanii na rynku hurtowym w podwarszawskich Broniszach trzeba zapłacić 75 zł za kg. Skąd tak wygórowane ceny importowanych owoców? Czy polskie odpowiedniki mają szansę osiągnąć taki pułap cenowy?
Są to owoce pochodzące z upraw pod osłonami, z ogrzewanych szklarni. Koszt ich wyprodukowania jest ogromny. To jest swego rodzaju rarytas. Nie jest to czereśnia, która rośnie w sadzie, na polu i która będzie w Polsce za dwa, trzy miesiące. Wspomniane ceny o niczym nie świadczą, nie można się nimi absolutnie sugerować. Wynika to z tego, że w tym momencie to jest bardzo ekskluzywny owoc i jego cena musi taka być. W zeszłym roku czy dwa lata temu mieliśmy do czynienia z podobnymi zjawiskami. To kompletnie nie ma znaczenia i wpływu na to, ile będzie kosztowała polska czereśnia dla polskich konsumentów w momencie jej zbioru, czyli w czerwcu, lipcu i sierpniu.
Na targu w Lublinie pojawiły się już polskie truskawki w cenie 38 zł za kg. Czy możemy pokusić się o prognozy dotyczące cen polskich owoców?
Ceny są bardzo różne. W markecie można kupić truskawki po 17 zł za łubiankę, czyli za 2 kg. Ja bym się tymi dużymi cenami za niektóre gatunki za bardzo nie ekscytował, dlatego że te owoce pochodzą z upraw szklarniowych i to jest bardzo niewymierne porównanie. Natomiast jeśli chodzi o truskawki polskie – te ceny nie wynikają absolutnie z zapotrzebowania rynkowego, bo to jest ekskluzywny towar, który bardziej leży na półce czy na straganie, niż jest kupowany. Natomiast my, producenci, boimy się tego, że siła nabywcza konsumentów jest coraz mniejsza. Inflacja zabiera im znaczną część przychodów. Obawiamy się, że nie będzie chętnych do zapłacenia za wczesne owoce, które są z reguły droższe, ceny, która nas, producentów, by satysfakcjonowała. Nasze koszty wzrosły o ponad 50% rok do roku, więc co najmniej tyle więcej powinny kosztować owoce, żeby zwróciły się koszty poniesione na ich uprawę. Bardzo trudno będzie to osiągnąć. Chociaż tak naprawdę na ceny musimy poczekać, aż zaczną się zbiory polskich owoców.
Co ma wpływ na cenę owoców?
Rynek, czyli prawo podaży i popytu. Jeżeli konsumenci będą mieli pieniądze i będą chcieli kupować polskie truskawki, maliny, czereśnie, na co liczę, to jest nadzieja, że te owoce będą w godziwych dla nas, producentów, cenach, a jednocześnie w przystępnych dla konsumentów. Polska czereśnia na pewno nie będzie kosztowała 260 zł, a truskawka 40 zł za kg. Bądźmy spokojni. Natomiast to, że my ponosimy wyższe koszty, powinno mieć odzwierciedlenie w cenie, ale nie zawsze tak jest. Obecnie sprzedajemy jabłka poniżej kosztów wyprodukowania i nie mamy wpływu na to, żeby uzyskać wyższą cenę.
A jak pogoda wpłynie na tegoroczne zbiory?
Pogoda w tej chwili może je wyłącznie zredukować. Kwitnienie owoców było niezłe. Natomiast przymrozki w ciągu kilku majowych nocy uszczupliły znaczną część produkcji. Podobnie na zbiory wpłynęła występująca obecnie susza. Do tego przyjdą inne zjawiska pogodowe, np. grad. Myślę, że sezon zakończy się tym, że konsumenci będą mieli do czynienia i tak z nietanimi owocami, a my, producenci, pewnie będziemy narzekali na niskie ceny, bo brak eksportu na rynek wschodni, niestety, to właśnie oznacza.
Jak wygląda obecnie zagraniczny rynek zbytu w zakresie owoców deserowych?
Dramatycznie. Naszymi największymi rynkami zbytu były: Rosja, Białoruś, Kazachstan, Mongolia. W tej chwili są one zablokowane. Do tego dochodzi problem z bardzo dużym rynkiem eksportowym, jakim jest Egipt, który nie chce płacić w dewizach, bo te dewizy trzyma na import drożejących zbóż, które są podstawowym produktem. Boimy się, że w kolejnych miesiącach sytuacja będzie równie fatalna.
A z czym związane są wyższe koszty produkcji?
Największe wzrosty kosztów dotyczą nawozów, środków ochrony roślin, energii elektrycznej, paliwa i siły roboczej. W porównaniu z ubiegłym rokiem drastycznie wzrosły ceny nawozów – nieraz o 300-400%. Nieco mniej, bo o kilkadziesiąt procent, wzrosły koszty środków ochrony roślin. Podobnie wygląda sytuacja, jeśli chodzi o paliwo. Siła robocza też jest dużo droższa, do tego jest jej mało, jest niedostępna. To wszystko oznacza, że ponosimy coraz większe koszty. A czy konsumenci zapłacą nam więcej za nasze produkty, to czas pokaże.
Czy w związku z wojną na Ukrainie widoczny jest odpływ pracowników sezonowych?
Zdecydowanie. Obecnie w Polsce przebywają w większości ukraińskie kobiety z dziećmi, które niekonieczne podejmują pracę w sadownictwie, rolnictwie, a w zasadzie nie chcą jej podejmować. Nasi sezonowi pracownicy z zachodniej Ukrainy w tej chwili zostali w domach i pilnują swojego dobytku. Mężczyźni, którzy są nam potrzebni, nie mogą przyjechać do Polski ze względu na wojnę, więc mamy w tej chwili ogromny deficyt pracowników.
Jakich działań ze strony rządu oczekiwaliby producenci?
Rekompensaty rosnących kosztów. Niestety, dopłaty do nawozów są zbyt małe. Obniżenie akcyzy na paliwo również nie załatwia sprawy. Tak naprawdę oczekujemy poważnego wsparcia, a nie tylko deklaratywnego. Ono do tej pory było zbyt małe. Wśród sadowników jest ogromne niezadowolenie i zapaść. Jeśli chodzi o nadchodzący sezon, to mamy kwaśne miny.
Dziękuję za rozmowę.
HAH