Historia
ARCHIWUM
ARCHIWUM

Chcę, byś była obrazem Mojej męki

Jest w Sardynii kobieta, która przed Bogiem stoi wyżej ode mnie. Nazywa się Jadwiga Carboni - mówił o włoskiej mistyczce i stygmatyczce św. o. Pio.

Wskazując na cechującą J. Carboni bezwarunkową dyspozycyjność wobec Boga, Ernesto Madau, autor jej biografii, podkreśla, iż była ona motywowana miłością uzdalniającą błogosławioną do przyjęcia na siebie niegodziwości tak wielu ludzi. „Kochany Jezu, tak bardzo Cię kocham i chciałabym umrzeć z miłości do Ciebie. Biedny Jezu, jakże jesteś obrażany! Jak bardzo chciałabym zadośćuczynić: ukarz mnie i ratuj moich braci” - notowała w „Dzienniczku”. E. Madau, który poznał osobiście Jadwigę, określa ją mianem mistyczki męki Pańskiej oraz duszy wynagradzającej, której wszyscy jesteśmy dłużnikami. „Jezus jest dobry, Jezus mnie kocha, Jezus mnie nie opuszcza” - pisała.

Chciała mieć w rękach serca wszystkich ludzi, by móc oddać je Zbawicielowi. Ze swojego serca pragnęła uczynić natomiast świecę płonącą nieustannie przed Najświętszym Sakramentem.

Kim była? I jak wyglądała droga do nieba tej, o której jeszcze za życia nawet niewierzący mówili: „nie wiemy, czy Jadwiga jest święta, ale święci muszą być jak ona”?

 

Jezus tego chciał

J. Carboni urodziła się 2 maja 1880 r. w Pozzomaggiore na Sardynii jako córka Giovanniego Battisty – stolarza i Marii Domeniki Pinny – tkaczki. Pobożni małżonkowie pracę nad utrzymaniem rodziny łączyli z troską o chrześcijańskie wychowanie szóstki swoich dzieci. Zapowiedzią ofiarnego życia Jadwigi stał się już moment jej narodzin, kiedy to na piersi dziewczynki matka zauważyła odciśnięty krzyżyk. „Jezus dał ci znak, że będziesz musiała dużo cierpieć na świecie” – przepowiedziała.

Jako młoda dziewczyna J. Carboni dostąpiła łaski ujrzenia u swego boku Anioła Stróża, który mówił jej, by zawsze była dobra dla bliźnich, i św. Alojzego Gonzagi uczącego ją modlitwy i zapraszającego do całkowitego poświęcenia się Bogu. O złożonym już w wieku pięciu lat ślubie dziewictwa pisała: „Jezus tego chciał”. „On był dla mnie zawsze dobry” – podkreślała i dlatego na pytanie Jezusa w dniu swojej Pierwszej Komunii św.: „Czy Mnie kochasz?”, bez wahania odpowiedziała: „Bardzo!”.

Po ukończeniu szkoły podstawowej Jadwiga pragnęła podjąć życie zakonne. Posłuszna spowiednikowi zarzuciła jednak plany, by móc zaopiekować się chorą matką. Oprócz obowiązków domowych i pracy tkaczki okazała się mistrzynią w sztuce haftowania. Niemniej najistotniejszym przejawem jej wyjątkowości był heroizm ducha wyrażający się wzorcową pobożnością. Do kościoła uczęszczała trzy razy dziennie: na Mszę św. o 5.00, godzinną adorację w południe i popołudniowe błogosławieństwo eucharystyczne. J. Carboni uczyła katechizmu w parafii, a od 1907 r. stała się członkinią świeckiego zakonu ss. tercjarek franciszkańskich.

 

Czy chcesz cierpieć?

Autor biografii błogosławionej zauważa, że w miarę jak rosła sława jej cnót (słyszało się o łaskach, jakie miała otrzymywać od Boga, praktykowanych przez nią pokutach, doznawanych ekstazach, a nawet lewitacji) oraz podziw dla życia łączącego wzorcowo pracę, modlitwę i miłosierdzie, coraz więcej osób pukało do jej drzwi, prosząc o rozmowę i wstawiennictwo: zarówno świeccy, jak i duchowni. J. Carboni miała dar słuchania i doradzania. Wymodliła m.in. dar deszczu dla wsi dotkniętej suszą, jak też powrót do życia chłopca, który zmarł poturbowany przez spłoszonego konia.

14 lipca 1911 r., klęcząc przed krucyfiksem pogrążona w modlitwie, Jadwiga otrzymała stygmaty. „Jezus przedstawił mi się i powiedział: «Moje dziecko, czy chcesz cierpieć?». Odpowiedziałam: «Tak, Panie, z miłości do Ciebie chcę bardzo, bardzo cierpieć»” – notowała w „Dzienniczku”. Wtedy z Jego ran wyszły promienie i uderzyły w jej ręce, stopy, bok i głowę. „Ocknęłam się i zobaczyłam, że z ran moich wypływa krew i poczułam ogromny ból w tych miejscach” – opisywała. Przytoczyła także słowa Jezusa z innego objawienia: „Masz na imię Jadwiga i chcę, abyś była wizerunkiem Mojej męki”.

Wieść o stygmatach J. Carboni rozniosła się szybko po mieście i diecezji, przysparzając jej wiele cierpień wywołanych zarówno ludzką ciekawością, jak i – także motywowaną pobudkami religijnymi – zawiścią. Jadwiga ukrywała swoje rany pod chustami lub w rękawiczkach o wyciętych palcach. Niemniej – jak zauważa E. Madau – to nie stygmaty ani żadne inne charyzmaty stanowiły o jej świętości, ale miłość, cierpienie i pokorne pełnienie Bożej woli.

 

Szukam dusz ofiarnych

„Noc i dzień chciałabym przebywać blisko Jezusa w Najświętszym Sakramencie” – wyznała J. Carboni. Mimo to – jak notuje jej biograf – „słońce, gdy wstawało, widziało ją już na nogach, a noc – gdy przechodziła w dzień – jeszcze na kolanach”. Modliła się za Kościół, dusze czyśćcowe i o nawrócenie grzeszników – w tym siebie, ponieważ uważała się za wielką grzesznicę. Na prośbę Maryi, do której od dzieciństwa zwracała się jak córka, podejmowała też pokutę, aby „uspokoić serce Jej Syna, który oburza się na zbyt wiele grzechów ludzkości”.

„Moja córko, jakże obojętni są ludzie wobec Mnie. Kochałem ich aż do przelania Mojej krwi, a jednak traktują Mnie obelżywie. Szukam dusz ofiarnych, ale niewiele ich znajduję” – powtarzała słowa Jezusa. „Chcę, byś była obrazem Mojej męki” – prosił, a Jadwiga jako Jego wierna oblubienica czyniła zadość życzeniu Pana, przyjmując na siebie cierpienia zadawane przez bliźnich. „Kochana przez rodaków była też – co oczywiste – obiektem prześladowań, zazdrości i haniebnych oskarżeń – także ze strony tych, którzy chcieli dorównać jej w doskonałości” – zauważa E. Madau i relacjonuje zdarzenie z udziałem jednej z jej najbardziej zaufanych przyjaciółek – Assunty, która oskarżała ją przed władzami kościelnymi m.in. o pozorowanie stygmatów, doprowadzając do zawieszenia J. Carboni w funkcji mistrzyni nowicjatu. Jadwiga przebaczyła przyjaciółkom, które później zeznawały w jej procesie beatyfikacyjnym.

W Pozzomaggiore – swojej rodzinnej miejscowości – nazywano ją „wspomożycielką chrześcijan” i „dobrym sąsiadem”.

 

Ufajcie tylko Bogu!

W 1929 r. Jadwiga opuściła Sardynię, by resztę życia – w poddaniu woli Bożej – przebywać na „tułaczce”: konieczności adaptacji do nowych warunków w zależności od miejsc, gdzie jej rodzona siostra Paolina podejmowała pracę w zawodzie nauczycielki. W 1938 r. trafiły do Rzymu. Z listów J. Carboni z okresu poprzedzającego wybuch wojny przebija ton niepokoju i tęsknoty. „Przyjaciele wszyscy, ufajcie tylko Bogu!” – powtarzała. Wskazywała przy tym na słowa Jezusa: „Moje dziecko, dałem ludziom wolną wolę, aby robili, co im się podoba. To nie ja zesłałem wojnę; to grzechy ludzi przyciągnęły obecną plagę”. „Grzechy ludzkości są tak liczne i tak ciężkie – opisuje inne widzenie – że postanowiłem zesłać kary straszniejsze niż te, które kiedykolwiek były na ziemi. Cała Europa zostanie spustoszona, krew zaleje ziemię (…). Te narody, które zechcą uznać Stwórcę i czcić Boga Wszechmogącego, zostaną wyzwolone; jeśli nie – zostaną zniszczone i doświadczą wielkich prześladowań”.

Przez pośrednictwo Jadwigi miłosierny Pan wskazywał jednocześnie drogę ratunku dla chrześcijan: „Ojciec Święty będzie cierpiał, ale łódź Piotrowa zostanie uratowana i wszędzie zatriumfuje. Jeśli świat się uniży, będzie się modlił i czynił pokutę, ześlę pokój wśród wszystkich narodów; jeśli świat będzie obojętny na Moje wołanie, czasy będą gorsze, nie tylko zabraknie chleba, ale wielkie choroby będą coraz bardziej niszczyć ludzkość”.

J. Carboni zmarła 17 lutego 1952 r. w opinii świętości. Beatyfikacja włoskiej mistyczki i stygmatyczki, o której sam o. Pio mówił: „jest w Sardynii kobieta, która przed Bogiem stoi wyżej ode mnie”, odbyła się 15 czerwca 2019 r. w jej rodzinnej miejscowości.

AW