Region

Chcemy pracować, a nie protestować

Jesteśmy pozostawieni sami sobie - mówią właściciele i pracownicy firm transportowych z naszego regionu.

22 marca wzięli udział w blokadzie obwodnicy Warszawy. Grupa niezależnych przewoźników zorganizowała strajk ostrzegawczy, w którym wzięło udział ok. 300 ciężarówek. Auta w asyście policji wyruszyły w trasę prowadzącą wokół Warszawy, m.in. drogami S2, S8 i krajową 50. Początkowo protest nie powodował większych utrudnień, jednak kiedy ciężarówki dotarły do trasy S8, utworzył się spory korek. Udział w proteście wzięli transportowcy m.in. z Łukowa, Siedlec, Sokołowa Podlaskiego, Węgrowa, Międzyrzeca Podlaskiego oraz z Dorohuska, Lublina, Terespola, Białej Podlaskiej, Łosic i Wyszkowa. Domagają się oni wprowadzenia zezwoleń na przewozy dla przewoźników z Ukrainy powiązanych z wymaganiami technicznymi wobec ich samochodów (zezwolenie określa możliwość wjazdu do Polski auta spełniającego kryterium emisji spalin minimum Euro IV).

Z zakazu tego mają być zwolnione auta wiozące pomoc humanitarną i militarną, które powinny być jednak nadzorowane, by na tym polu nie nadchodziło do nadużyć. Protestujący chcą również zakazu wjazdu naczep z Białorusi i Rosji oraz zakładania w Polsce przez kapitał białoruski i rosyjski firm transportowych.

 

Z Łukowa i nie tylko

Właściciele firm działających w regionie mówią wprost: „Skala problemu jest ogromna i sami sobie nie poradzimy”. Jednym z silnie reprezentowanych miast podczas strajku był Łuków. – Protestujemy, bo jesteśmy bezsilni wobec tego, co się wokół dzieje – wyjaśnia powody przyłączenia się do protestu Jacek Sokół, właściciel firmy transportowej z Łukowa. – Z wieloma problemami jesteśmy w stanie poradzić sobie sami. Jednak to, czemu jako właściciele firm transportowych musimy stawiać czoła obecnie, jest zbyt trudne i bez pomocy rządu czy odpowiednich przepisów nie damy rady – dodaje, podkreślając, że finał może być tragiczny: – Nasze firmy po prostu przestaną istnieć. Sytuacja za wschodnią granicą skutkowała wprowadzeniem sankcji, jednak wiele z nich jest dziurawych i firmy rosyjskie czy białoruskie je omijają – zaznacza J. Sokół. Stąd postulaty wprowadzenia zakazu wjazdu naczep białoruskich oraz rosyjskich do Polski, zakaz prowadzenia działalności w Polsce firm z rosyjskim i białoruskim kapitałem, a także wprowadzenie rozporządzenia ministra odnośnie odpowiedzialności nadawcy za płatność oraz przywrócenie zezwoleń dla firm ukraińskich. – Ostatni wynika z faktu, że ukraińskie samochody ciężarowe poruszają się po UE bez zezwoleń i dodatkowo zaniżają stawki. Dochodzi do sytuacji, gdy ukraińskie auta wjeżdżają puste do Polski, tu pobierają ładunki i jadą z nimi np. do Francji w nieograniczonej ilości. – To nieuczciwa konkurencja – przyznaje J. Sokół. – Umożliwia im to sytuacja braku zezwoleń, która reguluje ilości takich operacji transportowych po obu stronach. Musimy pomagać Ukrainie, to oczywiste, ale nie możemy przy okazji pozwolić na zapaść rodzimej branży transportowej – apeluje.

Następne bardzo istotne żądanie, które daje polskim firmom stabilizację pracy i rozwoju ich firm, dotyczy odpowiedzialności nadawcy względem płatności za wykonaną usługę. – Ten postulat zabezpiecza nasze firmy przed wyłudzaniem usług transportowych przez nieuczciwe firmy pośredniczące zlecające nam przewozy. Zabezpiecza pewność opłaty za naszą usługę i eliminuje nieuczciwych pośredników – dodaje J. Sokół.

 

Kontrole ruszyły

Część problemów transportowców znalazła się pod lupą odpowiednich służb już jakiś czas wcześniej. W połowie marca urzędnicy rozpoczęli kontrole w wybranych firmach na terenie całej Polski. Wytypowano te, które prawdopodobnie dysponują kapitałem białoruskim bądź rosyjskim, m.in. z Białej Podlaskiej. W skoordynowanych działaniach uczestniczą też inne służby i instytucje, jak Krajowa Administracja Skarbowa, Straż Graniczna, Państwowa Inspekcja Pracy oraz Nadzór Budowlany. Inspektorzy kontrolują nie tylko siedziby i bazy, ale także: niezbędne wykazy i oświadczenia, kompetencje zawodowe, certyfikaty kompetencji zawodowych, oświadczenia dotyczące osób zarządzających transportem w przedsiębiorstwie, zdolność finansową oraz to, czy te osoby nie są karane. Natomiast pracownicy Inspekcji Transportu Drogowego sprawdzają czas pracy kierowców, licencje, jakimi pojazdami dana firma dysponuje, jakie wykonuje przewozy, ilu zatrudnia kierowców i czy przestrzega przepisów w tym zakresie.

 

Słuszne postulaty

Organizacje zrzeszające przewoźników z naszego regionu również dostrzegają problem. – Uważamy, że postulaty strajkujących są słuszne, a forma nie taka dotkliwa dla społeczeństwa – mówi Sławomir Kostjan, wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Przewoźników, które swoją siedzibę ma w Białej Podlaskiej. – To pokazanie, że trzeba podjąć radykalne decyzje – dodaje, tłumacząc, że zagrożenie dla transportu międzynarodowego jest wyraźnie dostrzegalne. – Uważamy, że przedstawione podczas protestu postulaty w większości są słuszne. Sami wielokrotnie wcześniej sygnalizowaliśmy problemy. Nie mogę powiedzieć, że brak jest reakcji, ale są one nieskuteczne. Nie dba się o polskie firmy, które – jakby nie było – przynoszą i państwu, i nam wszystkim jakieś korzyści – podkreśla.

Kostjan przyznaje, że problem polskich przewoźników jest złożony. Jedną grupę stanowi kwestia przewozów na Wschód, na Białoruś i Rosję. – Brakuje korzystnych rozwiązań w tym obszarze – podkreśla i dodaje, że drugi obszar to kwestia transportu polskiego i ukraińskiego. – Nasi sąsiedzi uzyskali daleko idące ulgi w dokumentacji oraz zezwoleniach, w związku z czym polski transport jest zagrożony. Także wprowadzenie w dwóch poprzednich latach pakietu mobilności, czyli grupy przepisów dotyczących wykonywania przewozów w Unii Europejskiej, mocno skomplikowało funkcjonowanie firm transportowych. Bo on jest dla nas bardzo niekorzystny – przypomina.

– My powinniśmy pracować, a nie protestować. Nasza branża generuje 6% PKB – podkreśla J. Sokół i dodaje, że wiele problemów wynika z faktu, iż przepisy ustalają lub kontrolują osoby, które nie znają tej branży od środka i nie widzą realnych problemów. – Dlatego dajemy sygnał i oczekujemy na reakcję władz. Spotkajmy się i porozmawiajmy, patrzmy dalekowzrocznie – dodaje. – Jak na razie nikt nie chce z nami rozmawiać. A nie chcielibyśmy sięgać po bardziej radykalne środki.

JAG