Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Cichosza

Większa część ostatniej niedzieli zajęta została w mediach przez podsumowania roku rządów Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej. Nawet sam premier uległ nastrojowi chwili i, w odróżnieniu od dotychczasowych włodarzy naszego kraju, 2-krotnie wystąpił z orędziem do narodu. Oczywiście w znowelizowanej formie, a więc udzielając wywiadu dziennikarzom telewizji prywatnej (najpierw) i publicznej (w drugiej kolejności).

Cóż, i tak można. Podobno powtarzanie jest matką nauki, szczególnie jeśli chce się wbić uczniowi do głowy tezy, które jakoś same mu nie wchodzą. Społeczeństwo nie może już być utrzymane w ryzach „zachwytu nad cudem” za pomocą tylko 1 wystąpienia premiera, więc ten musi powtarzać, aby utrwalić zamierzony efekt w zbiorowej pamięci narodu. Tylko że inne przysłowie mówi, iż to, co się powtarza, najpierw jest dramatem, a potem tragifarsą. Ale nad tym powinni zastanowić się specjaliści od marketingu politycznego, zatrudnieni za pieniądze z podatków w kancelarii rządu.

Podsumowania ostatniego roku nie zainteresowały mnie zbytnio, ponieważ jak jest, każdy widzi, a wieści o nadchodzących strajkach mrożą bardziej niż zapowiedź nadejścia zimowych chłodów. Ciekawe natomiast było podejście braci dziennikarskiej do tego, co im przekazywano.

„Wasza Wysokość, w Warszawie spokój!”

Ponieważ dorobek obecnej ekipy jest co najmniej mizerny, a z szumnych zapowiedzi pozostały tylko resztki, które jak strzępy plakatów wyborczych zaśmiecają nasze pole widzenia, potrzeba było ukazać społeczeństwu coś, co miałoby stanowić o wyższości tego rządu nie tylko nad wszystkimi dotychczasowymi (przynajmniej nad tym ostatnim, bo to uzasadniałoby tezę, że w czasie wyborów elektorat PO nie został nabity w butelkę), ale również wyższość nad wszystkich władców miłościwie nam panujących przynajmniej od Kazimierza Wielkiego (może dlatego Marcinkiewicz ze swoimi bon motami tym razem nie został dopuszczony do głosu).

I cóż znaleziono? Otóż w zgodnej wypowiedzi większości komentatorów, co brać dziennikarska kupiła z zapałem godnym zdobywania Mont Everestu, najważniejszym dokonaniem tego rządu jest… spokój w kraju. Problem w tym, że nie bardzo wiem, co przez ten spokój rozumieć. Najbardziej spokojnym miejscem na kuli ziemskiej są cmentarze, gdzie nic się nie dzieje, bo mieszkańcy są cokolwiek martwi. Cmentarna cisza nie oznacza jednakże błogosławieństwa, ponieważ (choć w nadziei zmartwychwstania) mieszkańcy tej części każdego miasta nie mają z tego faktu powodu do radości. Spokój może oznaczać więc po prostu martwotę. Czyż więc jest to powód do chluby? Raczej nie.

Ale jest również inne rozumienie spokoju w polityce. Jest to spokój dla wyborców. Oznacza on ni mniej, ni więcej to, że obywatele nie są niepokojeni dokonującymi się zmianami. Owo uspokojenie może jednak oznaczać po prostu brak informowania społeczeństwa o tym, co właściwie się dzieje w naszym państwie. Mieliśmy w przeszłości takie przypadki, że Polacy budzili się z ręką w nocniku, bo okazywało się, iż znaczna część majątku narodowego nie należy już do nas, a nowi właściciele nie zawsze dobrze mówili w naszym języku. Spokój w polityce może być więc po prostu utajnieniem przed społecznością skutków działań rządzących, których efekty odczujemy poniewczasie.

Dało się również w czasie tych podsumowań słyszeć głosy, że spokój ów płynie z faktu, iż koalicjanci wspaniale się między sobą dogadują. Lecz i tutaj pojawia się zagwozdka: czy z faktu, że postrzygacze owiec doskonale się dogadują, płynie dla owcy dobry sygnał? Chyba nie, bo łatwiej im będzie pozbawić ją runa, czego ona nawet nie odczuje. A z naszej historii wiemy, co oznaczały dla nas meldunki, że w Priwisliańskim Kraju panuje spokój.

Wredna opozycja

Podsumowanie rocznych rządów Donalda Tuska rozbrzmiewało również pohukiwaniami, że przyczyna kryzysu rządu tkwi w „niekonstruktywnej opozycji”, skupionej wokół PiS i prezydenta. Jej działania mają powodować, że objawienie polskiej polityki nie może rozwinąć skrzydeł. Bo ciągle krytykują, bo ciągle podstawiają nogę, bo wciąż coś chcą wetować. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że również SLD jest niekonstruktywny, gdyż działa ręka w rękę z PiS. Byłby „właściwą opozycją”, gdyby zgadzał się na wszystko, co wymyśli PO.

Pomijam milczeniem, że z podobnymi zachowaniami opozycji mieliśmy do czynienia, gdy była nią Platforma. Przypomnijmy sobie tylko słynne weta dla wszystkich ministrów czy bojkot Prezydium Sejmu, gdy pod koniec ubiegłej kadencji marszałek Dorn chciał zwołać jego posiedzenie. Ale przecież wówczas była to „troska o państwo zawłaszczane przez PiS”, a teraz to awanturnictwo etc.

Zapomina się przy tym, że bycie opozycją polega właśnie na krytyce rządzących, nawet jeśli rządzą tylko kilka miesięcy. W obronie rządu bowiem wysuwano wniosek, że przecież są oni u steru tylko 1 rok, więc należy dać im więcej czasu. Nie można ferować takich wypowiedzi, jak na przykład ta: „dzisiaj państwo mówicie o tym, że wam ktokolwiek przeszkadza, a wasze dokumenty leżą głęboko w szufladzie. Możecie państwo przeprowadzić w tej Izbie wszystko, tylko wreszcie zakaszcie rękawy i zróbcie coś. Nie opowiadajcie, że wszyscy naokoło wam przeszkadzają.” Tylko, że te słowa powiedziała Ewa Kopacz 4 miesiące (a więc nie rok) po powołaniu rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Moralność Kalego widać jak na dłoni.

Co dalej?

Piszę te słowa nie po to, aby podsumowywać działalność rządu Donalda Tuska. Zrobili to za mnie rzetelni fachowcy, a ci, którzy spośród nich mają w sobie jeszcze zachwyt dla władzy Platformy, mogli wystawić rządowi tylko mocną trójkę z plusem (chyba przez sympatię). Piszę te słowa, ponieważ trzeba zacząć wreszcie odróżniać zagrania speców od PR i mamienie społeczeństwa tanimi chwytami reklamowymi od rzeczywistych dokonań, a właściwie zaniechań owego rządu. Nie po to, aby tylko krytykować, ale przede wszystkim po to, by nie dać się znowu nabić w butelkę przy kolejnych wyborach. Bo po fiasku irlandzkiego cudu może pozostać nam tylko rzeczywistość białoruskiego uwielbienia dla władzy.

Ks. Jacek Świątek