Kultura
Źródło: ARCH
Źródło: ARCH

Cichy jubileusz

Działający przy Miejskim Ośrodku Kultury w Międzyrzecu Podlaskim Taneczny Zespół Artystyczny „Sezamki” obchodzi w listopadzie piękny jubileusz 50-lecia. Pod skrzydłami Hanny Paluszkiewicz dorastały dwa pokolenia międzyrzeczanek.

W latach 70 była to pierwsza formacja, która podbiła serca dziewcząt i mieszkańców Miedzyrzeca. Podopieczne pani Hani, założycielki zespołu, do dziś wspominają wielogodzinne próby, wspólne występy i konkursy. Gdy na jednym z międzyrzeckich forum zapytałam o dziewczęta tańczące w „Sezamkach”, odezwało się ponad 50 kobiet w różnym wieku. Wszystkie chętnie dzieliły się opowieścią z tanecznych czasów młodości. Do formacji często należały całe rodziny: mama, córka, siostra, kuzynka… - Minęło już ponad 20 lat, a mi się wydaje, jakby to było wczoraj, kiedy pierwszy raz z siostrą spotkałyśmy na swojej drodze H. Paluszkiewicz. Była świetnym nauczycielem, bo szybko opanowałyśmy walce, cza-czę, tańce ludowe. Oprócz układów choreograficznych pani Hania uczyła nas podstaw gimnastyki, czasami dla rozrywki grałyśmy też w kosza.

Brałyśmy udział w różnych konkursach tanecznych. Miałyśmy w grupie koleżankę, która rokowała na dobrego choreografa. Pani Hania widziała w niej potencjał i pozwalała na wprowadzenie do naszych występów odrobiny stylu młodzieżowego. Zaowocowało to zdobyciem przez nią tytułu instruktora breakdance – wspomina Natalia Horbaciuk.

Z kolei Marta Sidorczuk do Sezamków trafiła w szkole podstawowej. – To był rok 1997. Do dziś wspominam „taniec z parasolką”. Lubiłam chodzić na zajęcia pani Hani. Zawsze pełna energii, a jej krótkie i bujne blond włosy oraz filigranowa figura stanowiły wizytówkę pracy – dodaje. Byłe tancerki zgodnie twierdzą, że Sezamki nauczyły je przede wszystkim obowiązkowości. – Zawdzięczamy im też nienaganne figury i proste kręgosłupy – zapewniają.

 

Czasem trochę tupnie

O H. Paluszkiewicz w samych superlatywach wyrażają się również współpracownicy. Kadrowa MOK w Międzyrzecu Podlaskim Jolanta Makar podkreśla sumienność instruktorki we wszystkich działaniach. – Nie tylko zawsze wszystkiego dopilnuje, ale również sama zajmuje się promocją zajęć oraz wydarzeń z nimi związanych. Ceni sobie bezpośredni kontakt z ludźmi, w związku z tym plakaty i zaproszenia roznosi osobiście po szkołach. Rozmawia wtedy ze swoimi dziewczynkami i dawnymi uczennicami. Może i czasem trochę tupnie na podopieczne, ale rezultaty widać na występach: perfekcyjna synchronizacja, ruchy prawidłowo wykonane. Najbardziej podziwiam ją za to, że pomimo wieku zawsze ma ogromne chęci do działania. Nie może usiedzieć w miejscu, musi być w ciągłym ruchu – podkreśla J. Makar.

 

Z uśmiechem, lecz niekiedy wałkiem

H. Paluszkiewicz została wielokrotnie doceniona za swoją pracę i uhonorowana licznymi odznaczeniami. Za pracę zawodową i społeczną otrzymała w 1978 r. i1984 r. nagrodę ministra oświaty i wychowania. W 1980 r. nagrodą kuratora oświaty był wyjazd na olimpiadę letnią do Moskwy. Wyróżniono ją odznaką Zasłużony Działacz Kultury, medalami Za Zasługi dla Województwa Bialskopodlaskiego, i Za Zasługi w Sporcie Szkolnym. Otrzymała srebrny Krzyż Zasługi oraz w 2003 r. „za wieloletnią działalność społeczno-oświatową i pracę z zespołami tanecznymi” – złoty Krzyż Zasługi. W 2000 roku otrzymała również odznakę Zasłużony dla Miasta Międzyrzeca Podlaskiego.

Pani Hania to kobieta o niezwykle filigranowej budowie i głosie tak młodzieńczym, że aż trudno uwierzyć w staż pracy zawodowej. Nad wyraz skromna, pełna pasji, wulkan kreatywności. Całym sercem kochająca ludzi, a zarazem potrafiąca stawiać wymagania, co doskonale zostało ujęte w jednym z wierszy znalezionych w pamiątkowej kronice jubileuszu 40-lecia:

Serce zostawiłaś w tańczących dziewczynach

I promień swej duszy w nóżkach małych całkiem

Uczyłaś harmonii nieporadne ciałka,

Z uśmiechem, cierpliwie, lecz niekiedy «WAŁKIEM»”.


ROZMOWA

Czuję się szczęśliwa i spełniona

 

Rozmowa z Hanną Paluszkiewicz, byłą nauczycielką wychowania fizycznego przy Szkole Podstawowej nr 2 w Międzyrzecu Podlaskim, założycielką Sezamek.

 

Sezamki świętują 50-lecie. Wychowała Pani dwa pokolenia dziewcząt

 

Niektórzy pytają, czy nie czuję się samotna. W końcu nie mam męża ani dzieci. A ja czuję się w Międzyrzecu jak w wielkiej rodzinie! Na każdym kroku spotykam „moje” dzieci. Tu ksiądz, tu nauczycielka, pani doktor – to są moi uczniowie, z którymi łączą mnie tysiące wspólnych godzin prób na scenie. Sezamki to całe moje życie. Czuję się szczęśliwa, spełniona i dumna.

 

Skąd pomysł na taniec? Jest Pani absolwentką Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie z oddziałem w Białej Podlaskiej ze specjalnością „gimnastyki artystyczna”.

 

– Od 1968 r. pracowałam jako nauczyciel wychowania fizycznego w SP nr 2 w Międzyrzecu Podlaskim. Przy okazji uroczystości szkolnych i świąt dostrzegłam w dzieciach nie tylko potencjał, ale również wielki zapał. Poza tym zawsze na lekcjach puszczałam muzykę i zauważyłam, że ta rytmizacja dobrze wpływa na uczniów. Tak powstał pomysł na formację taneczną, która rozpoczęła swoją działalność w 1970 r. Były to jeszcze czasy, gdy każdy nauczyciel miał obowiązek odpracowywać nieodpłatnie dwie godziny tygodniowo. Koncepcja zespołu artystycznego wpasowała się więc idealnie. Wraz z nauczycielem muzyki Ryszardem Kornackim oraz jego żoną Krystyną, polonistką, przygotowywaliśmy różne widowiska dla społeczności szkolnej. Gdy w 1980 r. Kornacki został kierownikiem domu kultury, zachęcał mnie, aby przejść pod jego skrzydła. Długo się opierałam, ale później byłam ogromnie wdzięczna. Zyskaliśmy profesjonalne zaplecze do prób oraz garderobę, a ja byłam spokojna, że wraz z odejściem na emeryturę w szkole, mogę dalej realizować swoją pasję w MOK. W tańcu rozkochały się dwa pokolenia dziewcząt. W listopadzie miał się odbyć uroczysty jubileusz 50-lecia zespołu. Jednak plany świętowania muszą zostać przełożone na lepsze czasy z racji istniejących ograniczeń.

 

Wspomina Pani początki tworzenia zespołu z sentymentem…

 

Jestem bardzo sentymentalna. Ususzone kwiaty od podopiecznych trzymam na zapleczu, tu figurka z Zakopanego, tam muszelki i piasek znad morza. Dzieci nawet kiedy wyjeżdżały na wakacje, pamiętały o mnie. A ja kochałam je całym sercem.

 

Skąd wzięła się nazwa zespołu?

 

Dziewczynki same wybrały tę nazwę podczas festiwalu w Kielcach w 1986 r. To był warunek wzięcia udziału w przeglądzie. Do dziś zachowała się słodka tradycja podjadania sezamków.

 

Sezamkowa garderoba żyje wspomnieniami. Na ścianach wiszą zdjęcia dzieci z występów, szafy po brzegi wypełnione samodzielnie uszytymi bądź zaprojektowanymi strojami sprzed pięciu dekad. Nawet kamizelki do tańców ludowych są własnoręcznie wyhaftowane koralikami. Kiedy znajdowała Pani na to wszystko czas? Tu etat nauczyciela, próby zespołu trzy razy w tygodniu, opracowywanie choreografii…

 

Zostawały nocki, ferie, przerwy świątecznie. W swoich choreografiach wykorzystuję liczne rekwizyty. Parasolki, tornistry, piłki, rakietki tenisowe, książki, kwiaty – wszystkie dopełniają i dodają uroku układom taneczno – gimnastycznym. Choreografie nawiązują do zabaw i lektur, wprowadzają widza w świat retrospekcji z czasów własnego dzieciństwa. Formacja występowała na scenach Międzyrzeca Podlaskiego, Białej Podlaskiej, Radzynia, Terespola, Łosic, Siedlec czy Platerowa. Dodatkowo prezentowała swoje umiejętności na przeglądach i festiwalach w całej Polsce. Była to okazja nie tylko do sprawdzenia się, ale także do zobaczenia innego świata. Dziewczynki często po raz pierwszy wyjeżdżały z rodzinnej miejscowości, nawiązywały nowe znajomości.

 

Bywa Pani surowa?

 

Kiedy coś mi się nie podoba, potrafię to wytknąć, nawet szefostwu. Na dzieci też czasem krzyczę. Dlatego na początku każdego roku zapraszam rodziców, aby przez miesiąc towarzyszyli podczas prób i poznali mój sposób pracy wychowawczej. Niekiedy dziwią się, bo mój krzyk nie jest taki, jak sobie wyobrażają. Staram się łączyć konsekwencję i bycie wymagającą z łagodnością i uśmiechem. To idzie w parze. W ferie mogę siedzieć z dziećmi codziennie. Wtedy robimy nie tylko próby taneczne, ale również zajęcia plastyczne, bawimy się. Wiele razy już usłyszałam od dyrekcji, że nie jest w stanie dopłacić mi za nadgodziny. Dziś mało kto potrafi zrozumieć, że pracuje się nie tylko dla korzyści finansowej. Pieniądze nie są moją motywacją i motorem do pracy. Nie potrafię usiąść bezczynnie przed telewizorem. Aby żyć, potrzebuję tworzyć. A dzieci były i są dla mnie potwierdzeniem, że to, co robię, ma sens. Choć obecni z racji bardzo atrakcyjnej oferty zajęć dodatkowych w Międzyrzecu, grupa powoli maleje. Ale nie myślę o tym, co będzie, gdy Sezamki zakończą swoją działalność. Pewnie dalej będę przychodzić do domu kultury, bo tu jest moje serce.

 

Dziękuję za rozmowę.

Aleksandra Szmytko