Komentarze
Co ma wspólnego reklama z wodociągami?

Co ma wspólnego reklama z wodociągami?

Czy znacie Państwo smak irytacji, kiedy w kulminującej scenie filmu pojawia się napis „reklama”? Myślę, że tego uczucia doświadczył każdy, kto choć raz oglądał film w komercyjnych stacjach. Na szczęście - póki co - telewizja publiczna jest od tej przypadłości wolna (ciekawe jak długo?).

A czy zauważyli Państwo również, że gdy zaczyna się reklama, to ręka sama, w naturalny sposób, zaczyna szukać pilota i przycisku ściszającego dźwięk? I nie jest to bynajmniej przypadek czy też złudzenie naszego słuchu. Rzeczywiście, bardzo często reklamy są głośniejsze od poprzedzających je programów. Nie zawsze nawet chodzi tu o ilość decybeli – czasem po prostu dźwięk jest technicznie „wyczyszczony”. Odpowiednio dobrana częstotliwość powoduje, że reklama wydaje się głośniejsza niż jest w rzeczywistości. W sprawie tej wielokrotnie i od dawna interweniował w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji rzecznik praw obywatelskich. Wysuwał przy tym – chyba skądinąd słuszne argumenty – że „spokój psychiczny”, który burzy nagłe natężenie dźwięku reklam, „należy niewątpliwie do otwartego katalogu dóbr osobistych chronionych na podstawie art. 23 kodeksu cywilnego”. Poprzednia rada przychyliła się do jego argumentacji, stwierdzając że nadmierna głośność dźwięków oraz jej nagłe skoki „w niezaprzeczalny sposób naruszają komfort psychiczny odbiorcy w czasie emisji programu”.

Kilka miesięcy temu wydawać by się mogło, że nastał kres swawoli reklamodawców i agencji reklamowych. Na zakończenie swej (przedwcześnie zresztą przerwanej) kadencji poprzednia Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wprowadziła rozporządzenie, na mocy którego głośność reklam miała być przy pomocy skomplikowanego wzoru matematycznego mierzona i porównywana z natężeniem dźwięku w ciągu 20 sekund poprzedzających reklamę. Dla nadawców łamiących prawo przewidziano surowe kary finansowe.

Od wprowadzenia owego prawa minęło osiem miesięcy. Kilka dni temu rzecznik praw obywatelskich znów zwrócił się do KRRiT z pytaniem, czy coś w tej kwestii się zmieniło. Z punktu widzenia rzecznika zmieniło się bowiem niewiele – skargi na zbyt głośne reklamy od telewidzów jak przychodziły, tak przychodzą nadal. Natomiast przedstawiciel rady z prostotą oświadczył, że rada wprawdzie mogłaby monitorować głośność reklam i nawet ma ku temu stosowne narzędzia, ale nie ma na to pieniędzy, więc najzwyczajniej w świecie tego nie robi. Wyrazili przy tym nadzieję, że to nadawcy reklam okażą się na tyle odpowiedzialni, że sami uregulują dźwięk swoich reklam. Nadawcy tymczasem kombinują, jak by tu zwiększyć dopuszczalny limit czasu reklam. Może być trudno, bo tu na szczęście na drodze stoi dyrektywa UE, która jasno mówi: nie więcej niż 12 minut na godzinę! Jednak i tu jest furtka: czas ten może być wydłużony do 15 minut, jeśli… dana telewizja emituje programy telesprzedażowe. Stąd też niemal każda stacja telewizyjna cichcem, w czasie najniższej oglądalności, serwuje swoim – cierpiącym akurat na bezsenność – widzom jakieś telezakupy. Dodajmy, że do tego limitu czasu nie wlicza się tzw. autopromocji, czyli zapowiedzi własnych filmów i reklamy własnych programów. Stąd też czasem w przerwie reklamowej można dosłownie zrobić kawę, ugotować obiad, a nawet iść do sklepu po zakupy i wrócić, nie tracąc nic z oglądanego filmu. Zresztą zjawiskiem naukowo potwierdzonym jest zwiększony pobór wody podczas przerw na reklamę… Myślę, że ideałem pań i panów od reklamy byłaby sytuacja, w której blok reklamowy raz na jakiś czas jest przerywany kawałkiem programu czy filmu. Ale i na to jest sposób, który sam stosuję i szczerze polecam: nie oglądać telewizji!

Ks. Andrzej Adamski