Co właściwie świętujemy?
Oczywiście większość od razu powie, iż ogłaszanie nowych „festów” ma przede wszystkim wymiar edukacyjny, gdyż z jednej strony uwypukla jakiś problem, zaś z drugiej przykuwa naszą uwagę, by ów problem można było przynajmniej w części rozwiązać. Być może, jednak ja uważam, że jest przede wszystkim poszukiwaniem nowego oddechu. Czasem jednak może dojść w tym poszukiwaniu do swoistej zabawności.
Cuda, cuda ogłaszają…
15 września obchodzony jest, z ustanowienia Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Międzynarodowy Dzień Demokracji. Uchwalenie tego święta, zgodnie z intencją pomysłodawców, miało i ma służyć „szerzeniu i umacnianiu demokracji, wymianie doświadczeń w zakresie promowania demokracji w relacjach wzajemnych oraz w ramach sytemu ONZ, „podniesieniu świadomości społeczeństwa na temat demokracji oraz jej stanu na świecie, a także oddaniu hołdu ludziom walczącym o demokracje i prawa człowieka”. Pełna pompa i doskonałość. Chochlik historii chciał jednak, że tego samego dnia ogłoszono dzień Solidarności z Osobami Chorymi na Schizofrenię, Dzień Opakowań oraz Europejski Dzień Prostaty. Może ktoś powiedzieć, iż świętować można wszystko, poczynając od „najlepszego ponoć” systemu politycznego, poprzez kartonowe pudełka, aż na pewnym męskim organie cielesnym kończąc. Ja jednak uważam, że właśnie zbieżność przypadkowa coś nam podpowiada. Czasy, w których żyjemy, naznaczone są pełnymi patetyzmu peanami na rzecz demokratycznego systemu sprawowania władzy. Uczyniono z niego niemal religię, dlatego mówi się dzisiaj wręcz nie o demokracji, ale o demokratyzmie, a więc jakiejś ideologii, ubóstwiającej jeden z możliwych systemów politycznych. Dochodzi do tego, że poszczególne kraje ocenia się właśnie ze względu na rozwiązania ustrojowe, kwalifikując je jako dobre lub złe w zależności od natężenia „swobód demokratycznych”. Wolność człowieka została w mentalności przynajmniej Europejczyków nieodłącznie scalona z demokracją do tego stopnia, że staliśmy się ślepi i głusi na zasadnicze problemy kryjące się w samej istocie demokratyzmu, nawet na te, które stanowią o jego wewnętrznej sprzeczności. Wmówiono nam bowiem, że demokracja to postęp. Czy rzeczywiście?
Urna bez rozumu
Załóżmy na moment, iż rzeczywiście demokracja stanowi o postępie. Chcąc więc dokonać całkowitego wyzwolenia ludu z wszelkich uciemiężeń, należałoby zaaplikować demokrację do wszelkich dziedzin życia. Czy wyobrażają sobie Państwo taką sytuację, że np. listę leków na jakąkolwiek chorobę ustanawia się demokratycznie przez głosowanie? Oczywiście, że nie, bo każdy od razu powie, że tym winni zajmować się specjaliści, gdyż dyletanci mogą przyprawić potencjalnego klienta nawet o śmierć, lecząc np. grypę za pomocą cyjanku potasu. Nie ustalamy również demokratycznie np. składników do budowy domu, gdyż do tego potrzebna jest specjalistyczna wiedza. Tymczasem w kwestiach rozwiązań problemów życia społecznego czy też ekonomicznego zdajemy się na głos ogółu, w którym równą wartość posiada jeden głos specjalisty i jeden głos dyletanta. Wmówiono nam, że każdy zna się na sprawach społecznych, ponieważ w tyle głowy jak mantrę powtarzamy slogan o transparentności naszego życia społecznego. Wszystko zdaje się nam jasne i przejrzyste, wszystko o wszystkim wiemy, zatem możemy decydować. Ujawniające się co pewien czas afery wskazują jednak na to, że z tą przejrzystością jakoś jest nie tak, a my budzimy się nabici w butelkę. I tutaj właśnie ujawnia się ów chichot historii, która jednego dnia każe nam świętować demokrację wraz z opakowaniami i schizofrenią (nie chcę tym samym obrażać osób chorych na tę chorobę, mnie interesuje tylko owa jednostka chorobowa i jej objawy). Stajemy się osobami oglądającymi opakowania medialno – pijarowskie i coraz bardziej doświadczamy „rozszczepienia rzeczywistości” na tę wyborczą i tę przaśną. Pozostaje nam tylko bełkotanie jak pod budką z piwem: „Jak to? Ja się mylę? Przecież z mojego prawa wyborczego wynika, że nie mogę się mylić! Jestem przecież wolnym człowiekiem!”. Wolnym może i tak, lecz czy rozumnym? Tego właśnie demokracja nie rozróżnia i – niestety – nie przyjmuje reklamacji.
Obława na młodych (ciałem i duchem)
W naszej rzeczywistości społecznej szerzy się ostatnio, na bazie owego demokratyzmu, kult młodości. Słyszymy zewsząd zapewnienia, że ta czy inna partia stawia na młodych, oferując im miejsca na listach i opowiadając się za rozwiązywaniem ich problemów. Oczywiście jest to zagrywka wyborcza, bo któżby dzisiaj nie chciał być młodym, sprawnym i pięknym, a do tego jeszcze wykształconym i z wielkiego miasta. Cóż, świeża krew jest zawsze potrzebna – wiedzą o tym nie tylko wampiry. Jednakże ta krew musi płynąć wyznaczonymi arteriami, przerywając je bowiem tworzy zagrażający życiu organizmu krwotok. Młodość, by przynosiła owoce, musi być kierunkowana. Tak przynamniej podpowiada biologia i zdrowy rozsądek. Sens każdego państwa leży nie tyle w innowacyjności technologicznej, choć ta jest konieczna, lecz w trwałości, a tę może zapewnić mądrość wieków, a nie eksperymentowanie z nowinkami. Jeśli w ogóle demokracja jako ustrój może mieć przyszłość, to dzięki starym, a nie młodym. Problem w tym, że wówczas przestanie być demokracją w dzisiejszym znaczeniu.
Paryski Plac Zgody?
W centrum Paryża znajduje się Plac Zgody. W czasie rewolucji to na nim właśnie stała gilotyna, na której ścięto głowę Ludwikowi XVI i jego żonie, królowej Marii Antoninie. Sama egzekucja króla odbywała się w iście demonicznym gwarze. Gdy jednak głowa króla spadła do kosza, tłuszcza na placu zamarła w ciszy i bezruchu. Coś wielkiego się dokonało. Kraj stracił gwaranta trwałości. Czasy późniejszej „demokracji rewolucyjnej” stały się czasami terroru przeciw własnemu narodowi. Dzisiaj ci, którzy odwiedzają groby królewskie w bazylice St. Denis, mogą zauważyć, że tylko na dwóch zawsze leżą świeże wiązanki kwiatów. Na grobie Ludwika XVI i jego żony Marii Antoniny. Marzenie o trwałości państwa trwa. Tej trwałości niestety nie daje demokracja. Może więc i nam, przed nadchodzącymi wyborami, potrzeba takiej właśnie pokory.
Ks. Jacek Świątek