Co z tą młodzieżą?
Poza miastem, w którym oboje zmarli, jeszcze jedna rzecz: w chwili śmierci byli nastolatkami, tzn. nie doczekali nawet 20 roku życia. Agnieszka miała lat 12, a Stanisław 18. Nie są oni jedynymi nastolatkami w katalogu świętych i błogosławionych - znajdziemy tam i św. Tarsycjusza (męczennika z czasów rzymskich), i św. Dominika Savio (wychowanka św. Jana Bosko). Jest w tym gronie jeszcze jeden polski akcent - postać bł. Karoliny Kózkówny.
Oprócz tego m.in. św. Maria Goretti, męczennik z Meksyku św. Józef Sánchez del Río, bł. Imelda Lambertini (11-letnia patronka dzieci pierwszokomunijnych) i wielu innych (spora liczba to również kandydaci na ołtarze – toczą się ich procesy beatyfikacyjne). Podobnie jak wszyscy święci i błogosławieni Kościoła, żyli w bardzo różnych epokach i pochodzili z różnych krajów i kultur. Połączyła ich miłość do Boga, którą rozpalili w sobie w ciągu krótkiego ziemskiego życia.
Piszę o tym, ponieważ dziś dość często słyszy się narzekanie na młodzież. Statystycy mówią o spadającej liczbie powołań, nauczyciele skarżą się na coraz trudniejsze warunki pracy, agresję w szkołach, brak koncentracji i coraz niższy poziom przyswajania wiedzy. Również moje doświadczenia pracy – najpierw w szkole, a później ze studentami – dają jakąś podstawę (choć wynikającą bardziej z intuicyjnej oceny niż jakichś konkretnych badań), że poziom wiedzy u młodych ludzi spada. W diagnozach stawianych przez rodziców i nauczycieli powtarza się też stwierdzenie o odrealnieniu wizji świata młodych ludzi, o ich nadmiernym zaangażowaniu i zanurzeniu w rzeczywistość cyfrową („oni tylko siedzą w tym internecie i patrzą w te smartfony!”). Wytyka się młodzieży niedojrzałość, postawę roszczeniową, ucieczkę od życia… Wielu dorosłych mówi, że myśl, iż to właśnie dzisiejsi nastolatkowie za jakiś czas będą sprawować ważne funkcje i rządzić naszym światem, przyprawia ich o ciarki.
Jak jest naprawdę? Czy mają rację? Powiem szczerze: nie wiem. I nie podejmuję się dawać w tym tekście jakichś wykładni czy ostatecznych odpowiedzi, bo jest to po prostu niemożliwe. Z tych samych powodów nie zamierzam również dzielić się złotymi receptami na wychowanie. Nie chcę też przykładać miary swojego pokolenia, którego dzieciństwo i młodość przypadały na lata 80 i 90 XX w., do dzisiejszych realiów. Choć, w sumie, pewne rzeczy były podobne – choćby to, że w czasach mojego dzieciństwa i wczesnej młodości dorośli także narzekali na nas i zastanawiali się, co z nas wyrośnie. A kiedy spotykam swoich kolegów i koleżanki ze szkoły, często okazuje się, że z ówczesnych rozrabiaków wyrośli porządni, odpowiedzialni rodzice i pracownicy… którzy czasem narzekają na pokolenie swych dzieci mniej więcej tak samo, jak kiedyś starsi narzekali na nasze.
Może po prostu życie samo uczy niektórych rzeczy, a odpowiedzialność, którą w pewnym momencie trzeba wziąć, zapewnia przyspieszony kurs pt. „Jak dorosnąć?”. A może owo rozprzężenie i pretensjonalność rodzą się tam, gdzie nie ma jasno postawionych granic i określonych wymagań? Może ci młodzi ludzie czekają (mimo zewnętrznych pozorów) na to, by im powiedzieć, że czegoś im nie wolno, coś powinni? Nie wiem, pytam.
Aha. I pamiętajmy, że ani św. Agnieszka, ani św. Stanisław Kostka nie byli grzecznymi dzieciaczkami, którzy nie sprawiali kłopotów wychowawczych swoich rodzicom. Wręcz przeciwnie. Również odpowiedź, jaką 12-letni Jezus dał w świątyni Maryi i Józefowi, dziś przez wielu zostałaby zakwalifikowana do kategorii „pyskowanie”. Świętość nie równa się cukierkowej grzeczności. Nigdy nią nie była.
Ks. Andrzej Adamski