Komentarze
Coraz więcej przebierańców

Coraz więcej przebierańców

Pod centrum handlowym stoi wystrojony w czerwony kubraczek facet. Zaprasza klientów do wejścia. Wyraźnie widać, że jest po kilku głębszych. Na dworze minus 10°C. A wiadomo: człowiek nie kaktus, pić musi. Grzeje - przynajmniej od środka.

– Ooo, mamo, mamo, święty Mikołaj! – co rusz daje się słyszeć z ust dziecka.

Krytycyzm rodziców jest większy. Dla nich to kolejny przebieraniec, wpleciony w przedświąteczny wyścig o klienta, udający biskupa z Miry. Powtarzalny i nudny.

Inny obrazek: duża sieć handlowa, sprzedająca sprzęt RTV, organizuje przedświąteczną wyprzedaż. „Święty rozdaje prezenty!”- brzmi tegoroczny, wiodący slogan reklamowy. Brodata postać zdobi kartki z super ofertami. Ludzie się uśmiechają, większość nie reaguje. To dziś już norma, że słowa, dotąd zarezerwowane dla bardzo określonej rzeczywistości, zostają wkręcone w bezlitosne tryby komercji. Tam, gdzie można zarobić, sacrum musi się poddać.

Ale we mnie rodzi się bunt! Kiedy widziałem zataczającego się na parkingu faceta w krasnym uniformie, zrobiło mi się przykro. Oto na naszych oczach dokonuje się bowiem inflacja – a może lepiej powiedzieć: hiperinflacja czegoś, co do tej pory było zarezerwowane dla elity,  stanowiło horyzont dążeń całych pokoleń chrześcijan. Święty to był ktoś! Dziś – przepraszam za słowo – byle łapserdak może rościć sobie prawo do podszywania się pod biskupa z Miry, zaś sprzedawca wciskać żelazka i kuchenki mikrofalowe, tłumacząc, że to jedyna, niepowtarzalna okazja, którą nabywcy zawdzięczają „świętemu”.

Może się czepiam, może to tylko słowna gra. Problem polega na czymś innym. „Coraz więcej przebierańców, trudniej o oryginał” – śpiewał przed laty Andrzej Rosiewicz. Istnieje uzasadniona obawa, że epatowani podróbkami różnej maści „świętych” nie będziemy w stanie zrozumieć, na czym polega prawdziwa świętość. Już mamy z tym kłopoty. Skandujące „Santo subito” tłumy, nie zadające sobie minimum trudu, aby poszukać źródeł postawy Jana Pawła II, są tego dowodem. Święty to dziś bardziej bohater, heros niż wzór życia, refleks Bożego światła, który fascynuje, umacnia. Dobrze, jeśli przynajmniej taką pozostaje. Świętość – ta obecna w hagiograficznych historiach – dla wielu jest obciachowa, pachnie kiczem, przypomina naiwność dzieciństwa, odsyła do półmroku katedr i barwnej gry witraży. Istnieje na zasadzie konwencji, tradycji. Tylko tam. I co jest najbardziej smutne: pociąga już tylko nielicznych. Dla reszty jest zasadą „z innej bajki”, która dotyczy wybranych, ale na pewno nie ich. Nie mieszają się w „to”.

Nie mam nic przeciwko facetom w czerwonych mundurkach, zawodowym dystrybutorom prezentów, promocjom w hipermarketach, uśmiechającym się z pocztówek pucołowatym, sympatrycznym staruszkom z zaróżowionymi policzkami, podróżującymi saniami zaprzężonymi w renifery. Ale błagam, niech nie nazywają się „świętymi”. Niech będą klausami, dziadkami mrozami, wszystko jedno, kim jeszcze. Niech zdobią banery i reklamy, ale świętość zostawmy na inną okazję. Oddajmy cesarzowi, co cesarskie – Bogu, co boskie. Świętość niech będzie piękna, niech pociąga swoim blaskiem, promieniuje nadzieją innego świata. Niech będzie w nią wpisana inność, za którą – chcemy czy nie – tęsknimy. W świecie, gdzie wszystko chce się spieniężyć, zaprzęgnąć do pomnażania kapitału, poruszać emocje potencjalnych klientów, niech będzie nietykalna, niech dalej zachwyca.

Ona nie jest na sprzedaż. Z prostej przyczyny: nie ma na nią ceny.

Ks. Paweł Siedlanowski