Komentarze
Cyfrowa demencja

Cyfrowa demencja

Najpierw obrazki z życia: przy stoliku w restauracji siedzi dziesięć osób.

Spotkanie przyjaciół, bez zobowiązań - wcześniej umówili się, że rachunek zapłacą „po włosku”, czyli podzielą go na równe części. Kelner przynosi paragon, podaje ogólną sumę. Trzy osoby wyciągają telefon, by… na kalkulatorze obliczyć swoją część, czyli podzielić przez dziesięć. Inny przykład: aby zapłacić BLIK-iem, należy najpierw wygenerować, potem zaś wpisać w aplikacji zakupowej krótki kod. Konieczne jest przełączenie się pomiędzy stronami w smartfonie - wymaga to prostej operacji.

Wystarczy zapamiętać szyfr, aby go potem wpisać w panelu płatności. Większość osób, które obserwowałem, nie jest w stanie tego zrobić – do operacji podchodzi kilka razy, męcząc się przy tym okrutnie. Dlaczego? Okazuje się, że zachowanie w pamięci sześciu cyfr wykracza poza możliwości umysłu…

Kiedyś, w „epoce przedkomórkowej”, bez większego problemu potrafiliśmy zapamiętać kilka, kilkadziesiąt numerów telefonów, dziś czujemy się z tego zwolnieni. Po co się uczyć na pamięć, skoro wszystko jest zapisane w komórce? Pięćset numerów? Tysiąc? Nie ma problemu. Rzecz w tym, że w ten sposób utraciliśmy zdolność do zapamiętania nawet jednego numeru (w tym swojego). Tak samo jest z kalendarzem, datami, mapami, wiedzą o świecie – ludzie (młodzi z „pokolenia connect”, ale nie tylko) mówią: po co sobie nabijać nimi głowę, skoro w każdej chwili można sięgnąć do Google’a, włączyć Wikipedię, wejść na chat GPT i uzyskać kompletną odpowiedź od sztucznej inteligencji?

W medycynie istnieje termin, który dobrze opisuje wspomniane zjawisko: cyfrowa demencja. Mechanizm jest prosty: jeśli przez pół roku będziesz nosił rękę na temblaku, mięśnie zanikną, stanie się ona słabsza. To samo dzieje się z naszym mózgiem.

Nie zauważyliśmy, że tak mocno uzależniliśmy się od maszyn, iż czynią z nas głupców – niezdolnych do oceny rzeczywistości, nieznających podstawowych zasad w niej obowiązujących. Niepotrafiących złożyć poprawnie paru zdań, coraz częściej sięgających po emotikony, czyli, de facto, cofających się – paradoksalnie! – do epoki hieroglifów czy „pisma” naskalnego pozostawionego przez ludzi pierwotnych. Pyszałków z pustymi głowami, szklanymi oczami i rozdętym do granic możliwości ego, wpadających w histerię, gdy na kilka godzin wyłączą facebooka albo stracą dostęp do sieci. Postrzeganie świata znacznej części populacji zaczyna przypominać przewijanie rolek na Tik-Toku: jeden, drugi, pięćdziesiąty, setny (zazwyczaj głupawy) filmik – bez głębszej refleksji, bez celu, bez sensu. Każda próba zainteresowania głębszą treścią, zmuszenia do myślenia napotyka na opór, zdziwienie, gniew. Każde, najgłupsze nawet pomysły, idee można wbić do głów – byleby tylko były lotne, atrakcyjnie podane.

Jeszcze smutniej się robi, gdy okazuje się, że systemowa demencja, jaką chcą nam zafundować aktualnie miłościwie panujący, dotknie historii, literatury, nauk przyrodniczych. Rzekomo wszystko jest motywowane dobrem dzieci i młodzieży. W istocie, wedle zasad neomarksimzu, chodzi o to, by finalnie niezdolny do głębszej refleksji tłum stał się mięsem armatnim służącym do wygrywania kolejnych ideologicznych wojen. Gromadą konsumentów ograniczających swoje potrzeby do jedzenia, wydalania, seksu bez ograniczeń i tandetnej rozrywki dostarczanej przez telewizję i internet.

Koszmarnie pesymistycznie to brzmi. Ale taka jest prawda.

Ks. Paweł Siedlanowski