Komentarze
Cyrk na kółkach

Cyrk na kółkach

Wyzwanie na pierwszy rzut oka niezbyt wymagające - przejechać z jednego miasta do drugiego, oddalonego o 90 km. Trasa między obiema miejscowościami wiedzie, a jakże, drogami asfaltowymi. Do tego w dużej części niedawno zmodernizowanymi, o czym świadczą umieszczone na poboczach tablice.

Można z nich wyczytać, kto, za ile i czyich pieniędzy przyczynił się do poprawy warunków jazdy. Warto też podkreślić, że niemały odcinek dzielący obie miejscowości można pokonać drogą krajową, co dodatkowo podnosi komfort podróży. Nic, tylko wsiąść w samochód i jechać. Oczywiście, pod warunkiem że jest się posiadaczem auta albo ma się zmotoryzowanego członka rodziny, znajomego itp.

Bo jak nie… To na chcących zmienić swoją lokalizację czekają niemałe problemy.

Z niewiele ponad 10-tysięcznego Parczewa do kilka razy większych Siedlec, jak i – oczywiście – w kierunku odwrotnym, nie kursuje żaden autobus PKS. Aktualnie nie kursuje, bo jeszcze jakieś dwa lata temu na wspomnianej trasie można było korzystać z usług państwowego przewoźnika. Niestety, z jakichś przyczyn (najczęściej w takich przypadkach można usłyszeć o braku opłacalności, choć w tym konkretnym, jak się okazuje – o czym za chwilę – to mało przekonujący argument) kursy zlikwidowano. Jako że życie nie lubi próżni, a ludzie chcą się przemieszczać, rynkową niszę postanowił wypełnić prywatny właściciel busów. Chciałoby się powiedzieć, że kłopoty pasażerów się skończyły… Nie do końca. Bo dostanie się na pokład busa przypomina walkę o ogień, a ci, którzy zdobędą bilet, mogą czuć się szczęśliwcami.

Kiedy mama doradziła mi, żebym zrobiła rezerwację na kilka dni przed wyjazdem, pomyślałam, że żartuje. Dzień przed odjazdem przestałam kozaczyć, zwłaszcza kiedy w słuchawce usłyszałam, że jestem na… liście rezerwowej pasażerów. Co to oznacza? Miła pani wytłumaczyła, iż kierowca zabierze mnie, pod warunkiem że z podróży zrezygnuje ktoś z listy głównej. Zrozumiałam, że to nie są żarty, kiedy zobaczyłam tłum kłębiący się na przystanku. Kiedy podjechał bus, każdy, rzecz jasna, chciał wsiąść do niego jako pierwszy. Nad porządkiem próbował zapanować kierowca: „Najpierw ci z rezerwacjami”. „Wszyscy mamy rezerwacje” – odpowiedziała starsza pani napierająca na plecy jakiegoś młodzieńca. Ten – mimo iż, sądząc po wieku, nie mógł tego znać z autopsji – stwierdził, że cała sytuacja przypomina mu listę kolejkową rodem z PRL, co powinno być nie do pomyślenia w aktualnych czasach… A jednak. Nie zabrakło też złośliwych komentarzy przyglądających się całemu zdarzeniu przypadkowych gapiów: „Oho, chyba cały Parczew postanowił wyjechać do stolicy”. W końcu i mnie udało się dostać do środka. „Nazwisko?” – usłyszałam, zanim zdążyłam otworzyć usta. Po przedstawieniu się kierowcy i zweryfikowaniu przez niego listy, usłyszałam, że… mam poczekać. Postanowiłam odegrać „sierotkę”, kłamiąc, że nie słyszałam o liście rezerwowej, a rozmawiająca ze mną pani zapewniła, że pojadę. Kierowca zmiękł. Inna pasażerka miała mniej szczęścia. „Pani nazwiska nie ma na liście” – stwierdził kierowca i zarazem pan sytuacji. „Jak to nie ma? Przecież ta pani…” – broniła się kobieta. „Tej pani tutaj nie ma, jestem ja. A ja mówię…” – tłumaczył coraz bardziej nerwowo kierowca. W końcu zaproponował… miejsce stojące. Po drodze doszło do niewielkich przetasowań – wolne fotele znaleźli nawet ci bez rezerwacji. Nie na długo. „Proszę o udostępnienie mi miejsca siedzącego” – zaapelował gość, który wsiadł gdzieś w połowie trasy. Prośba została spełniona.

Jednym słowem: cyrk!

Kinga Ochnio