Komentarze
Czas mikrych mieszkań

Czas mikrych mieszkań

„Drogi ubezpieczycielu, idąc do łóżka, wdepnąłem w garnek z gotującą się zupą” - takie zgłoszenie dotyczące uzyskania odszkodowania za uszczerbek na zdrowiu wcale nie musi być żartem.

A do zdarzenia wcale nie musiałoby dojść na skutek upojenia alkoholowego czy nieudanych ćwiczeń akrobatycznych, ale... warunków mieszkaniowych. Jakiś czas temu hitem internetu stało się zamieszczone na jednym z portali ogłoszenie o wynajmie mieszkania w Gdańsku. Proponowane lokum liczyło 10 m², a właściciel reklamował je jako „świetną, funkcjonalną kawalerkę typu studio”. Na zamieszczonym zdjęciu widać rozkład (choć to słowo zdecydowanie na wyrost) mieszkania (i to również...).

Przy drzwiach wejściowych znajdują się schody, które najpierw prowadzą na blat kuchenny, gdzie w ciągu znajduje się kuchenka, a następnie, idąc wyżej – prosto na antresolę z łóżkiem. Tuż obok zlewu umieszczono małe biurko, a naprzeciwko – mikrownękę z fotelem i wiszącą szafką. Nie wiadomo, jaka jest wysokość całego pomieszczenia, ale uderzenie głową w sufit przy porannej pobudce i tak wydaje się jednym z najmniej przykrych zdarzeń.

Mikrokawalerki na polskim rynku mieszkaniowym to żadna nowość, a deweloperzy prześcigają się w tym, który z nich zaskoczy mniejszym metrażem i aranżacją przestrzeni typu blat kuchenny pełniący jednocześnie rolę biurka czy toaleta pod łóżkiem. Chociaż zgodnie z przepisami powierzchnia mieszkalna przypadająca na jedną osobę nie powinna być mniejsza niż 25 m², to normy te są bez problemu obchodzone. Jednym z podstawowych sposobów jest określenie lokalu jako usługowy. Jeden drobny szczegół – nie można w nim się zameldować. Poza tym wszystko zgodnie z prawem.

Zdawałoby się, że taka buda dla psa czy schowek na szczotki – jak można by określić te lokale, odwołując się do ich wielkości – nie znajdują zainteresowania. Tymczasem jest zdecydowanie odwrotnie: mieszkania przypominające metrażem więzienne cele są rozchwytywane jak świeże bułeczki. Zapewne przez tych, którzy, nie mając pieniędzy i zdolności kredytowych, uprą się na własne „M”, godząc się na chów klatkowy i nie bojąc klaustrofobii.

No dobrze… Można też znaleźć kilka plusów mikromieszkań. Choćby zdrowie. Małe lokum skłania do jego częstego opuszczania, a tym samym – ruchu na świeżym powietrzu. Co jest ważne w aspekcie wagi właściciela takiego apartamentu – ktoś o większych gabarytach po prostu w nim się nie zmieści. Chcąc, nie chcąc, każdy mieszkaniec będzie musiał być fit. W jednookiennych lokalach trudno też o przeziębienie. Zero przeciągów. Kolejna kwestia: oszczędność. Rodziny i znajomych przenocować się nie da, zatem nie objedzą właściciela i nie zużyją wody. Do tego jeszcze dochodzi nabycie umiejętności kreatywnego marketingu, gdy trzeba będzie sprzedać taki mikroapartament.

Chyba właśnie ziszcza się sen o byciu drugą Japonią…

Kinga Ochnio