Czas na czyny
Pochodzący z Ostrowi Mazowieckiej dziennikarz i reportażysta, który pisał m.in. o Turcji, PRL-u, Czarnobylu czy dziadku Władimira Putina, odwiedził Radzyń w przeddzień 80 rocznicy zbrodni dokonanej na Polakach przez OUN-UPA. Okazją była najnowsza książka „Opowieści z Wołynia”. To uzupełnione wydanie publikacji z 2016 r. pt. „Sprawiedliwi zdrajcy”. W. Szabłowski podkreśla w nim, że rzeź wołyńska to nie tylko liczby ofiar i polityczne spory, ale przede wszystkim poruszające historie zwykłych ludzi, świadków tamtych wydarzeń, którzy, ryzykując życie, pomagali Polakom.
Historie (nie)zwykłych ludzi
Dziennikarz dowiedział się o nich z opublikowanej przez Instytut Pamięci Narodowej „Kresowej księgi sprawiedliwych”. Znalazła się w niej m.in. historia małżeństwa Polki i Ukraińca, których syn po wstąpieniu do UPA otrzymał rozkaz zabicia matki. Miał w ten sposób udowodnić swój patriotyzm. Rodzice, dowiedziawszy się o tym, uciekli. – Nie mieściło mi się to w głowie. Zawarte w tej publikacji informacje były dość zdawkowe, ale opatrzone nazwiskami tych ludzi. Zapragnąłem dowiedzieć się, jak oni potem żyli: czy syn do nich wrócił, zrozumiał, a może zginął. Chciałem też poznać motywacje tych, którzy pomagali Polakom podczas wydarzeń w 1943 r. – mówił autor książki, dodając, że jego koledzy reporterzy w poszukiwaniu ciekawych tematów jeździli po całym świecie, a on znalazł niezwykłą, nieopowiedzianą dotąd historię tuż za ukraińską granicą. Jej bohaterami są zwykli ludzie, np. mężczyzna, któremu dwaj bracia banderowcy grozili śmiercią, jeśli się do nich nie przyłączy i nie będzie z nimi jeździł „na akcje”. Nie chciał mordować Polaków, dlatego przez cały 1943 r. udawał, że jest pijany, każąc żonie rozpowiadać po całej wsi, iż jest pijakiem, z którym nie da się wytrzymać. Inny przykład: wieś Połapy, gdzie połowa mieszkańców wstąpiła do UPA, a druga połowa pomagała polskim sąsiadom.
Musimy pamiętać
Jednak główną bohaterką „Opowieści z Wołynia” jest pani Szura, czyli Ołeksandra Wasiejko z Sokoła na Wołyniu, której zdjęcie widnieje na okładce książki. Cztery lata temu jako pierwsza Ukrainka otrzymała z rąk prezydenta Andrzeja Dudy medal Virtus et Fraternitas za ratowanie Polaków. To właśnie do jej chaty zapukał W. Szabłowski, kiedy dziesięć lat temu zaczął jeździć na Ukrainę. W 1943 r. ojciec pani Szury – Kalennyk, kiedy banderowcy próbowali zmusić go, by się do nich przyłączył, wymówił się, że stracił oko. – „Słuchajcie, jak zacznę strzelać, to jeszcze swoich pozabijam, lepiej mnie nie bierzcie”, mówił. Gdy UPA napadła na pobliskie wioski – Ostrówki Wołyńskie i Wolę Ostrowiecką – jeździł po lasach i pomagał ludziom uciekać. Część zawiózł za Bug, gdzie byli bezpieczni. Innym dostarczał jedzenie. A tych, którym pomóc nie dał rady, pochował w lesie. W sosnach wyrył trzy krzyżyki. Kiedy Ołeksandra miała siedem lat, pokazał jej miejsce, gdzie pogrzebał Polaków, mówiąc: „Tu leżą nasi bracia, przyjaciele. Zostali brutalnie zabici i musimy o tym pamiętać, przychodzić tu i się modlić” – opowiadał W. Szabłowski. Od 70 lat pani Szura chodzi nie tylko w to miejsce, ponieważ wokół jej wioski takich mogił jest około siedmiu, dba o nie, wieszając tzw. ruczniki, czyli ozdobne chusty ukraińskie, pali znicze, modli się.
Pani Szura – twarz pojednania
O. Wasiejko przez lata opiekowała się m.in. Trupim Polem, czyli masowym grobem zastrzelonych przez banderowców kobiet i dzieci. – To jedno z miejsc, jakie udało się na Wołyniu ekshumować. Na 230 znalezionych tam ludzkich szczątków 150 należało do dzieci. Niewykluczone, że kolejne ekshumacje wstrzymano ze względu na to, co tam znaleziono. Nagle bowiem okazało się, iż polskie opowieści o Wołyniu są przesadzone, że banderowcy nie mogli być tak okrutni. Tymczasem, by się o tym przekonać, wystarczyło otworzyć pierwszą mogiłę – podsumował reportażysta, dodając, że, jego zdaniem, pani Szura jest twarzą polsko-ukraińskiego pojednania. – Nie znam drugiej takiej osoby, która przez tyle lat chodziłaby na cmentarz do kompletnie nieznanych jej ludzi, tylko dlatego, że uważała, iż to ważne. Rodzice przekazali jej, że dobrze mieszkało im się z polskimi sąsiadami, a ona jako dziecko, zgodnie z panującym w jej miejscowości zwyczajem, nosiła na mogiły Polaków cukierki – podkreślał autor książki. – Dziś pani Szura jest sama przeciw całej wiosce, bo kiedy mówi, że Ukraińcy mordowali Polaków, słyszy, iż gada głupoty. Ta kobieta co roku w lipcu bierze udział w obchodach rzezi wołyńskiej, modli się z Polakami. Próbowała nawet do tego namówić batiuszkę, ale się nie zgodził. Powiedziała więc, że do takiej cerkwi nie będzie chodzić. Wybrała polski kościół. Zegarek ma ustawiony na polski czas, wita się po polsku. A kiedy na jej „dzień dobry” Ukraińcy odpowiadają w swoim języku, mówi: „Uczcie się polskiego, jeszcze wam się przyda”. Próbowano jej robić różne nieprzyjemności, ale ona wie, co naprawdę wydarzyło się 80 lat temu – opowiadał.
A sama Ołeksandra, żegnając się z W. Szabłowskim, kazała mu zanotować: „Od 70 lat modlę się codziennie, żeby między Polską a Ukrainą był zawsze pokój. Wiem, co spotkało Polaków na Wołyniu, dlatego codziennie rozmawiam z duszami zabitych i codziennie ich o to proszę. Módlcie się ze mną o pokój, żeby nic nigdy już nas nie podzieliło. Tata mi mówił, że Polacy i Ukraińcy to siostry i bracia, nie wolno nam o tym zapomnieć, zwłaszcza w takich trudnych czasach”.
Chciałaby wiedzieć, jak nazywała się mama
Historią, która porusza, jest też opowieść o pani Hani, czyli dwuletniej dziewczynce, którą Ukraińcy znaleźli w morzu trupów w miejscowości Gaj, którą w 1943 r. wymordowali banderowcy. Następnie zmusili mieszkańców pobliskiej Kaszówki, by pochowali ciała. Pośród nich odkryli żywą dziewczynkę. – Zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli ją wezmą, to UPA spali im wieś lub wybije część mieszkańców. Z drugiej strony nie potrafili zostawić dziecka. Wreszcie sołtys Ołeksander Jaszczuk powiedział: „Jeżeli ją zostawimy, przestaniemy być ludźmi”. Dziewczynkę zaadoptowało bezdzietne małżeństwo Fedor i Kataryna Bojmistrukowie. Choć cała wioska znała tę historię, nikt nie zdradził. A o tym, że nie jest biologicznym dzieckiem swoich rodziców, pani Hania dowiedziała się, gdy była już dorosłą kobietą. Przyznała, że miała przepiękne życie, była bardzo kochana. Dziś ma 82 lata, nie myśli o powrocie do Polski, ale chciałaby wiedzieć, jak miała na imię jej prawdziwa mama – podkreślił autor „Opowieści z Wołynia”.
Z Wołynia pochodził też gen. Mirosław Hermaszewski. Ocalony z rzezi poprosił W. Szabłowskiego o przywiezienie z jego rodzinnej wioski ziemi. Zażyczył sobie, by po śmierci włożono mu ją do trumny.
To nie tragedia, to zbrodnia
Podczas spotkania w Radzyniu autor „Opowieści z Wołynia” przyznał, że miał nadzieję, iż książka stanie się mostem między Polską a Ukrainą. W ukraińskich publikacjach wiele miejsca poświęca się bowiem OUN-UPA, ale nie ma w nich słowa o 1943 r. „Opowieści z Wołynia” to jedyna wydana po ukraińsku pozycja, w której w kontekście wydarzeń sprzed 80 lat pojawia się słowo „ludobójstwo”. – Ukraińcy używają określenia „tragedia”. Tymczasem tragedia byłaby, gdyby np. spadł meteoryt. Tu mamy do czynienia z zaplanowaną kilkanaście lat wcześniej akcją. Czekano jedynie na odpowiedni moment, by ją rozpocząć – stwierdził W. Szabłowski, zaznaczając, że mówi to jako osoba, której Ukraina jest bliska, i życzy jej, by wygrała wojnę.
Wspomniał też, że jego książkę skrytykował były szef ukraińskiego IPN-u prof. Wołodymyr Wiatrowicz, który – jak podkreślił autor – znany jest z tego, że nie mówi prawdy o Wołyniu, promując stwierdzenie o tragedii, a nie rzezi. – Mam jednak wrażenie, że teraz, gdy Ukraińców dotykają okrucieństwa wojny, coś się zmieniło. Zresztą potwierdza to Leon Popek, historyk z IPN-u. Opowiedział mi, że na jednym z wołyńskich cmentarzy podszedł do niego niedawno mężczyzna i powiedział, że ma rodzinę w Buczy. Ktoś z jego bliskich tam zginął. Wyznał, iż dopiero teraz rozumie, o co nam, Polakom, chodzi z tymi grobami. Dlaczego dla nas to jest takie ważne – zaznaczył z uwagą, że dzisiaj mamy dobry czas na pojednanie między Polakami a Ukraińcami. Polacy pomagają Ukraińcom, a ci przekonują się, że nie chcemy zabierać im Lwowa czy Wołynia. Przestrzegł jednocześnie, że im bardziej nie potrafimy dogadać się z Ukraińcami, tym bardziej cieszy się z tego Rosja. – Ona umie nas dzielić i robi to od stuleci. Dla polskiego bezpieczeństwa ważne jest, by Ukraina tę wojnę wygrała – zauważył.
Pora na ekshumacje
W. Szabłowski stwierdził, że pojednanie nie może opierać się na pustych gestach i deklaracjach. – Piękne słowa w sprawie Wołynia już padały. Były prezydent Ukrainy Petro Poroszenko klękał przed pomnikiem ofiar rzezi wołyńskiej, były listy biskupów, intelektualistów. A ja czekam na czyny, czyli zgodę na ekshumacje. L. Popek, który wykonał trzy z nich i – jak dotąd – jedyne, stwierdził w wywiadzie znajdującym się w książce, że na ekshumowanie wszystkich ofiar rzezi wołyńskiej trzeba byłoby 600 lat. Pora, by proces ten rozpocząć. To jest moje stanowisko – podsumował autor „Opowieści z Wołynia”.