Historia
Źródło: GOK w Hańsku
Źródło: GOK w Hańsku

Czas zabaw i ogólnej wesołości

Chłopcy wyciągali ze strzechy gnieżdżące się w słomie wróble i podrzucali do domu, a pierze rozsypywało się na wszystkie strony - wspomina figle przy okazji pierzaków pani Karolina z miejscowości Dołhobrody.

Okres od Nowego Roku do Wielkiego Postu popularnie zwany karnawałem, dawniej również mięsopustem, to czas wesołych zabaw, spotkań przy muzyce, tańców i śpiewów. Szczególnie obchodzone były ostatnie dni zapustów zwane ostatkami lub kusakami. Rozpoczynał je tłusty czwartek - wtedy przygotowywano pączki i faworki, którymi częstowano gości podczas wieczornego spotkania, gdzie spożywano również mięso, białe pieczywo i wznoszono toasty wódką. - W karnawale, w czasie zimowym, wykonywało się też prace domowe, ale połączone z zabawą - wyjaśnia Longin Kowalczyk z Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łukowskiej, wieloletni dyrektor Muzeum Regionalnego w Łukowie.

– Zbierały się, po kilka lub kilkanaście, prządki i przędły wełnę lub len na tkaniny, wyrabiane później w okresie Wielkiego Postu. Przychodzili również mężczyźni, przyprowadzając harmonistę. Były śpiewy i drobny poczęstunek – dodaje.

 

Przy darciu pierza i kołowrotkach

Takie wieczorne zimowe spotkania kobiet wspomina z lat młodości Aniela Witowska ze Sławatycz, która do dnia dzisiejszego zachowała swój kołowrotek. – Przędło się len, a także owczą wełnę na swetry i skarpety, czy konopie, których nici były mocniejsze i służyły potem do wykonywania chodników – opowiada. – Przy pracy kobiety śpiewały np. „Jedzie Jasio, jedzie”, „Na zielonym gaiku”, „Koło mego ogródeczka”. Między zwrotkami piosenek ludowych dodawane były przyśpiewki. Był to czas spędzany bardzo wesoło – stwierdza.

Karnawał z opowieści swojej matki, pochodzącej ze wsi Zamołodycze w powiecie włodawskim zna osiemdziesięciokilkuletnia Anna Martyniuk. Kobiety i młode dziewczęta spotykały się przy darciu pierza czy przy kołowrotkach. Nie obywało się też bez figli i psot, których sprawcami byli najczęściej chłopcy. Dziewczęta cieszyły się z ich obecności, a zdarzało się, że właśnie przy przędzeniu kojarzyły się małżeństwa. – Za czasów mojej młodości organizowane były schadzki, w czasie których w swoim gronie kobiety np. robiły faworki i smażyły pączki – opowiada kobieta mieszkająca dziś w Starym Brusie. – W latach 60 w karnawale były też zabawy: zapraszano muzykantów, był akordeon, skrzypce. Zwyczaje i obrzędy z lat młodości naszych babek i matek staraliśmy się odtwarzać w lokalnym kole gospodyń wiejskich, a pieśni i piosenki prezentowaliśmy na różnych festiwalach wraz z zespołem „Brusowianki” – wyjaśnia A. Martyniuk.

 

Zapusty w Dołhobrodach

Wiele pieśni – zarówno po polsku, jak i w gwarze chachłackiej – śpiewanych przy okazji pierzaków czy prządek pamięta artystka ludowa Karolina Demianiuk ze wsi Dołhobrody w powiecie włodawskim. Śpiewaczka, aktorka, poetka, wokalistka zespołu Jutrzenka i członkini międzypokoleniowego zespołu Dołhobrodzkie Zadułynce mówi, że okres do Wielkiego Postu nazywany był w jej okolicy zapustami. – Dla dzieci ten czas nie był tak ważny jak dla młodzieży – najmłodsi cieszyli się, że można bawić się na śniegu czy jeździć na łyżwach po lodzie – opowiada urodzona w 1939 r. kobieta. Dodaje, że był to okres bardzo wesoły, a ludzie – po całorocznych pracach polowych – mieli okazję spotkać się we wspólnym gronie. – Zazwyczaj we wtorki i czwartki zbierali się danego wieczoru u jednej, następnego – u kolejnej gospodyni. Kobiety udawały się ze swoimi kołowrotkami i przędzą na tzw. prządki. Wieczorem przychodził grajek, a wieczory kończyły się małym poczęstunkiem. Były żarty, muzyka i śpiew pieśni – tych było całe mnóstwo, od wesołych, miłosnych, po te smutniejsze – przypomina.

Gościną kończyły się pierzaki, na które schodziły się dziewczyny do darcia pierza. Spotkaniom towarzyszyły żarty wiejskich kawalerów. – Chłopcy czuwali pod oknami chałupy – wspomina pani Karolina. – Bywało, że wyciągali ze strzechy gnieżdżące się w słomie wróble i podrzucali do wnętrza, a pierze rozsypywało się na wszystkie strony i było biało jak w zadymce śnieżnej. Przy prządkach także było ciekawie, np. podpalano kądziel, a len i konopie szybko się zajmowały od ognia. Chłopak, który siedział obok panny przy kołowrotku, zrzucał sznur łączący szpule, co dla dziewczyny było bardzo dokuczliwe. Takie to były żarty – dodaje.

Zabawy w karnawale odbywały się w niedziele. – Wynajmowano grajka i tańczono, aż kurz wzbijał się w powietrzu. Kiedy zagrano szybkiego oberka czy polkę, było od niego siwo – opowiada Demianiuk. Na takie zabawy nie przygotowywano specjalnych strojów – po przyjściu z kościoła zdejmowano te odświętne i zakładano ubrania codzienne – „chodzone”, jak mówi kobieta. Czyniono tak ze względów praktycznych – w tańcu chłopak mógł pobrudzić czystą bluzkę dziewczyny rękami. – Młodzieży wtedy na wsi było bardzo dużo. Kiedy organizowana była zabawa w domu ludowym mieszczącym się w remizie strażackiej, ustawiano naokoło ławy, które zajmowały starsze kobiety. Przyglądały się one swoim bawiącym się dzieciom i pilnowały synów i córki. W kątach stały panny, a kiedy zabrzmiała muzyka, każda z nich spoglądała, czy któryś z chłopców nie idzie w jej stronę, aby poprosić do tańca – opowiada.

 

Tańce do północy

Kiedyś było weselej niż dzisiaj. Więcej było okazji do wspólnych spotkań dziewczyn i chłopców, rozmów, żartów, śpiewów, jak wspomina początek lat 60 Franciszka Sawczuk. – W Ogrodnikach niedaleko Tucznej, gdzie mieszkałam, młodzież zebrana na wieczorkach potrafiła wesoło zorganizować czas, urządzano np. gry z fantami. Losowano zapałki; jeśli dziewczyna i chłopak mieli jednakowe, wtedy mogli umówić się na spotkanie. Fantami rozdawanymi jako nagrody były chusteczki, które wcześniej dziewczęta wyszywały szydełkiem naokoło materiału – opowiada. – A w zapusty zabawa przy skocznych melodiach trwała całą noc – opowiada.

W czasie karnawału odwiedzano się również między dworami, organizując np. kuligi – wspomina czasy swojej babki, zasłyszane z jej opowieści, Maria Kozłowska z Woli Wereszczyńskiej. – W okresie międzywojennym babcia Zofia pracowała w kuchni w dworze Wereszczyńskich. Dziadek Marceli był u nich stajennym – mówi pani Maria. Zimą zaprzęgano konie, a na polanach rozpalano ogniska, przy których bawili się właściciele ziemscy, racząc się pieczoną dziczyzną i śpiewając przy flaszce okowity.

Jak zauważa pani Maria, na wsi było zupełnie inaczej: skromniej, ale bardziej żywiołowo i kolorowo. – Np. w zapustny wtorek młodzież gromadziła się u umówionych gospodarzy, zabierając ze sobą przekąski i coś do wypitki – wspomina siedemdziesięciokilkuletnia kobieta. Organizowano grajków, a tańce odbywały się aż do północy. – Po północy zbierano wszystko, co było tłuste, i rozpoczynał się obrzęd przejścia od potraw mięsnych do postnych. Bywało, że do chałupy wchodzili mężczyźni i siłowali się – przegrywał oczywiście mięsopustny, zwyciężał oleisty. Za tym mięsopustnym sypano popiół na podłogę. Pojawiał się też młodzik z rybim szkieletem na wysokiej żerdzi – symbolizującym jadło bez mięsiwa i omasty – opowiada M. Kozłowska.

Niemal wszystkie dawne obrzędy i zabawy karnawałowe odeszły w przeszłość. Nieliczne, które dotrwały do naszych czasów, można zobaczyć podczas konkursów i imprez folklorystycznych.

Joanna Szubstarska