Opinie
Źródło: morguefile
Źródło: morguefile

Czego jeszcze nie wiemy o in vitro?

Wydawać by się mogło, że o in vitro powiedziano już wszystko. Zarówno z sejmowej ławy, kościelnej ambony, jak i gazetowych łamów.

Jednak czy rzeczywiście do końca zdajemy sobie sprawę, czym jest pozaustrojowe zapłodnienie i do czego może doprowadzić przemysł in vitro? I słowo „przemysł” wcale nie jest tu na wyrost.

Niedawno wpadła mi w ręce książka Karoliny Domagalskiej pt. „Nie przeproszę, że urodziłam”. Publikacja ukazała się w lutym nakładem Wydawnictwa Czarne. To zbiór reportaży o ludziach, którzy zdecydowali się na in vitro: o rodzicach dzieci poczętych tą metodą, twórcach klinik leczenia niepłodności, dawcach spermy i właścicielach banków nasienia, surogatkach. Czytamy o stronach internetowych, na których można sobie wybrać dawcę i zamówić nasienie, o Targach Płodności w Londynie, gdzie prezentuje się kilkuset wystawców z całego świata, a także o gejach i lesbijkach, którzy od dawna mają i będą mieć własne dzieci, bo np. sztucznej inseminacji można dokonać w domu bez korzystania z profesjonalnej kliniki. W poszukiwaniu bohaterów autorka wybrała się m.in. do Danii, Izraela, na Ukrainę. Jest też głos z Polski. I choć in vitro stosuje się nad Wisłą od niemal 30 lat, to – w świetle publikacji – wiedza przeciętnego Polaka jest w tej kwestii, delikatnie mówiąc, nikła. K. Domagalska otwiera czytelnikowi oczy, zwracając uwagę na zagadnienia, o których w polskim sporze nawet się nie wspomina. Dlaczego? Być może dlatego, że po prostu przekraczają ludzką wyobraźnię.

Rodzina – słowo przestarzałe

„Rodzina to przestarzałe słowo, musimy szukać innego” – mówi jedna z bohaterek książki Laura, położna z duńskiej kliniki, w której przeprowadza się zabiegi in vitro. W świetle reportażu K. ...

Jolanta Krasnowska

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł