Rozmaitości
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Częściej sięgajmy po jabłka

O tegorocznych zbiorach jabłek i problemach sadowników mówi Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.

Jesteśmy w pełni sezonu na jabłka. Co można powiedzieć o tegorocznych zbiorach?

Śmiało mogę powiedzieć, że w Polsce w tym roku zbiory będą na średnim poziomie, zbliżonym do lat poprzednich. Nie będzie klęski urodzaju ani nieurodzaju, co gwarantuje, że teoretycznie sadownicy powinni ten sezon zaliczyć do udanych, ale o tym zdecydują zachowania rynkowe różnych podmiotów, które nastąpią w kolejnych tygodniach.

Jakie odmiany jabłek zbiera się najwcześniej, a które później?

Polacy są przyzwyczajeni do takich odmian, jak: szampion, lobo, ligol, idared. W tej chwili jesteśmy w fazie zbiorów pierwszych jesiennych jabłek. Za chwilę zaczniemy zrywać bardzo lubiane wśród konsumentów szampion i ligol. Kończą się zbiory gali – gatunku bardzo popularnego, smacznego, który w tej chwili wchodzi na rynek i jest również eksportowany. Za chwilę będziemy zrywali odmiany z rodziny jonagold – także cieszą się dużym zainteresowaniem. Na koniec zostaną późne odmiany, np. idared, który służy do długiego przechowywania w okresie zimowym nawet w warunkach domowych, gdzie nie ma zbyt wysokiej temperatury i jest wilgotno.

 

A jak pogoda wpłynęła na zbiory?

Często zbiory są ograniczone albo przez wiosenne przymrozki, które niszczą kwiaty czy zawiązki owoców, albo w późniejszej fazie przez grad. Oba te zjawiska występowały, ale nie na taką skalę, aby mocno zmieniły potencjał produkcyjny. Na wiosnę przymrozki dotknęły część sadów, ale tylko na zimniejszych stanowiskach, w dolinach. Generalnie w skali kraju nie wyrządziły tak dużych szkód, w odróżnieniu od wielu innych krajów europejskich, gdzie straty są bardzo duże. Mówiąc krótko: przymrozki i grad nie spowodowały jakichś znaczących redukcji urodzaju w naszym kraju.

 

Co decyduje o tym, że Polska jest dobrym miejscem do produkcji jabłek?

Po pierwsze sprzyjający klimat. Suma opadów, przebieg temperatur, relacje między temperaturami w ciągu dnia a nocą, dosyć łagodne zimy, warunki glebowe – to wszystko powoduje, że Polska jest idealnym miejscem do uprawy jabłoni. Nasze jabłka, co wiem na podstawie testów konsumentów, znacznie różnią się od tych z innych krajów: nie tylko dobrze smakują, ale też ładnie pachną, czego nie można powiedzieć o zagranicznych owocach. Drugi czynnik to ludzie, którzy w wielu przypadkach mają wielopokoleniowe doświadczenie w prowadzeniu sadów, traktują je jako coś więcej niż fabrykę czy miejsce pracy, wkładają serce w uprawę jabłek, osiągają nadzwyczajne wyniki. Połączenie tych dwóch czynników: klimatu i cech ludzkich powoduje, że Polska jest tak dobrym miejscem do produkcji jabłek.

 

Jabłka to jedne z najpopularniejszych owoców w naszym kraju. Ile kilogramów rocznie zjadamy? Czy to się zmienia?

My, sadownicy, uważamy, że Polacy zjadają zdecydowanie za mało jabłek. Podobnego zdania są lekarze, dietetycy. Przeciętnie to 12 kg rocznie. Są kraje w Europie, gdzie spożycie jabłek jest wyższe, jak np. Niemcy, ale i takie, gdzie jest jeszcze mniejsze, bo dominują owoce cytrusowe: Hiszpania, Portugalia czy Grecja. Niepokoi zjawisko, że Polacy z roku na rok zjadają coraz mniej jabłek, nie zastępując ich innymi rodzimymi owocami, typu śliwka czy gruszka. To jest bardzo zły trend, który trzeba zatrzymać, bo jabłka są naturalnym źródłem witamin, mają też inne prozdrowotne właściwości. Trzeba zachęcać Polaków, żeby częściej sięgali po jabłka. 

 

Jakich cen możemy spodziewać się w tym roku?

Jak już wspomniałem, tegoroczne zbiory są na poziomie porównywalnym do ubiegłego roku i do średniej wieloletniej, co by sugerowało możliwość uzyskania przez sadowników dobrych cen, takich, które gwarantują gospodarstwom przeżycie. Będą one, oczywiście, uzależnione od polityki marketów, eksportu na rynki zewnętrzne i od zachowania samych sadowników: czy poddadzą się presji wymuszenia niskich cen czy oprą się niej, czyli będą dostarczać owoce na rynek regularnie, a nie wszystko naraz, w atmosferze paniki, powodując spiętrzenie produktów, co odbiorcy wykorzystają do zaniżenia ceny. Natomiast jeżeli chodzi o polskich konsumentów, uważam, że mają nadal dostęp do najtańszych jabłek w Europie. Do tego najlepszej jakości, zdrowych, smacznych, ładnie wyglądających i pachnących. Chcemy, żeby konsumenci mieli świadomość, że jeżeli jabłka kosztują w sklepie 4 zł za kilogram, to nie jest to zbyt wygórowana cena. My nie chcemy jakoś znacząco zarabiać na tych jabłkach. Bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy otrzymywali 2 zł za kg, co pokryłoby koszty produkcji. 

 

Konsumentom często się wydaje, że kupując jabłka, płacą przede wszystkim sadownikom…

Z tych 4 zł za kg jabłek sadownik dostaje 1 zł, czyli jedną czwartą ceny. Ten udział w cenie jabłka na półce sklepowej jest zbyt mały. Sadownik powinien uzyskać więcej w tym całym procederze, a nie kolejni pośrednicy, którzy występują w łańcuchu dostaw. To nie producent zarabia na polskich jabłkach, tylko zupełnie ktoś inny.

 

A jak wygląda kwestia eksportu polskich jabłek?

Do 2014 r. Polska była największym eksporterem jabłek na rynek rosyjski. W sierpniu wspomnianego roku wprowadzono embargo i praktycznie jednym ruchem politycznym zostaliśmy odcięci od tego rynku. Trochę kupowała też Białoruś, ale wskutek wydarzeń politycznych również wstrzymała zakup polskich jabłek. Od 2014 r. nie znaleźliśmy alternatywnego miejsca eksportu. Do Rosji sprzedawaliśmy milion ton jabłek rocznie – to była ogromna ilość, która pozwalała Polsce na bycie największym światowym eksporterem tych owoców. A Rosja do dziś jest ich największym importerem. Co prawda znaleźliśmy inny rynek – Egipt, który zdominowaliśmy, ale on zaledwie w jednej trzeciej zastąpił rosyjski. Niestety, ciągle obowiązujące embargo ma negatywny wpływ na opłacalność produkcji jabłek w Polsce. Owszem, sprzedajemy też do krajów zachodniej Europy: Niemiec, Francji, krajów skandynawskich. Ale nawet po podliczeniu wszystkiego razem, będzie to i tak zdecydowanie mniejsza ilość, niż ta, którą sprzedawaliśmy do Rosji. To jest problem, z którego skutkami nie możemy sobie poradzić.

 

Co jest największą bolączką polskiego sadownictwa?

Opłacalność produkcji. Dzisiejsze ceny, za które sadownik sprzedaje swoje jabłka, czyli ok. 1 zł za kg, obowiązywały w Polsce 20-30 lat temu. Za to w tym samym czasie bardzo mocno wzrosły koszty produkcji, siły roboczej, nawozów, paliwa, energii. Wiele gospodarstw jest na granicy opłacalności albo poniżej tej granicy, czyli bankrutuje. To jest bardzo złe zjawisko, które może na trwałe zmienić krajobraz polskiej sadowniczej wsi. Jeżeli sadownicy nadal będą uzyskiwali tak niskie ceny za owoce, będą mieli coraz większy problem. Dlatego największą bolączką wśród sadowników jest kwestia tego, co zrobić, żeby była możliwość sprzedaży jabłek jednocześnie na rynku krajowym oraz zewnętrznym i odparcia konkurencji. 

 

Reasumując: co zrobić, żeby uprawa jabłek się opłacała?

Po pierwsze trzeba mieć bardzo nowoczesne odmiany, które można wyeksportować na dalekie bogate rynki – do krajów Zatoki Perskiej czy Europy Zachodniej, gdzie wymagana jest wysoka jakość. Tacy sadownicy jeszcze jakoś wiążą koniec z końcem. Natomiast największe problemy mają ci, którzy sprzedają tylko na rynku wewnętrznym bądź wcześniej eksportowali na rynek rosyjski czy białoruski – a tych jabłek nie da się sprzedać do krajów Europy Zachodniej. Dlatego warto mieć takie odmiany w sadach, które są tam akceptowane. Jeśli przeprowadzimy tę rewolucję, to być może uda nam się obronić polskie sadownictwo, a przynajmniej znaczną część producentów. A jeżeli nie, to będziemy mieli coraz większe problemy. 

Dziękuję za rozmowę.

Kinga Ochnio