Czujemy się jak odkrywcy
Telefon od jednego z tajnych agentów, który zarzucił mi, że mówię nieprawdę. Podałem mu numer jego akt i powiedziałem, co ma zrobić, by je zobaczyć. Jeszcze przed opublikowaniem listy podaliśmy dane części agentów na stronie internetowej fundacji. Dostałem trzystronicowe pismo, którego autor powoływał się na mnóstwo paragrafów, groził konsekwencjami prawnymi tego, że naruszyłem jego dobre imię i dał mi dwa dni na przeproszenie. Nie przywykłem do tego, że ktoś mnie do czegokolwiek zmusza, więc nie odpowiedziałem na nie. Po trzech tygodniach otrzymałem list od jego prawnika. Nie straszył mnie już procesem, ale domagał się usunięcia nazwiska swojego klienta ze strony. Jego również odesłałem do akt. Korespondencję ze mną prowadził też TW o pseudonimie „Ryszard”, z którym pracowałem w jednym zakładzie. Napisał, że to, co publikuję, jest niezgodne z rzeczywistością. Dostał pierwszą porcję dokumentów, a później kolejne i w końcu przeprosił.
A czy istnieje możliwość, że dokumenty, na które się Panowie powołują, zostały sfałszowane?
Fałszowanie dokumentów nie było wcale takie proste. Nie przeczę, że zdarzały się takie przypadki, ale na pewno nie dotyczyły nazwisk, które znalazły się na naszej liście. Oficer chcący zwerbować tajnego współpracownika musiał najpierw napisać raport do zwierzchnika, a ten do swojego. ...
Kinga Ochnio