Czy Bóg może być idolem?
W dawnych kultach bowiem odnosiło się ono do czci oddawanej przedmiotowemu wizerunkowi bóstwa bez zbytnich związków z tym, kogo ten wizerunek wyobrażał. Innymi słowy, chodziło o ubóstwienie rzeczy przy równoczesnym zapomnieniu o łączności z samym bóstwem. Inna sprawa czy w ogóle taki związek mógł powstać, skoro nie istniał ów bożek, którego chciano w posągu lub innej formie wyobrazić. Współcześnie powiązanie idola z modą lub ideologiami niesie podobny ładunek znaczeniowy. Nie brakuje bowiem ludzi gotowych dać się pokroić za swój zespół muzyczny lub ukochaną drużynę sportową. W Polskiej rzeczywistości dochodzi jeszcze spór polityczny, w którym nie racjonalne argumenty, lecz ślepe przywiązanie do tych czy innych polityków odgrywa zasadniczą rolę. Choć może nie przybiera on tak drastycznej formy, jak w przypadku chociażby artystycznych działań, w których fani potrafią za wszelką cenę upodobnić się nawet fizycznie do „czczonych” przez siebie muzyków, to zdaje się jednak niebezpiecznie do tego zbliżać. Jednak nawet przy takich zastrzeżeniach pozwolę sobie pozostać przy takim tytule. Dlaczego? Otóż dowiedziałem się niedawno, iż w jednej z amerykańskich szkół nauczycielka zabroniła jedenastoletniej uczennicy stworzenia wypracowania o Bogu. Dzieci miały napisać parę słów o tych, którzy ich fascynują. Jedenastolatka, wcześniej słuchając opowiadań matki, zresztą wziętych z Biblii, postanowiła wyrazić swój zachwyt Tym, który nas stworzył i zbawił. Pani w szkole jednak oświadczyła, że nie można pisać o swojej religijności. W zamian za to nauczana przez nią dziewczynka musiała stworzyć opowieść pt. „Dlaczego kocham Michaela Jacksona i dlaczego?”. Nie wiem czy Państwu, ale mnie przypomniała się zapomniana dawno już koncepcja komunistycznych wypracowań. Abstrahując jednak od tego, zadałem sobie pytanie, dlaczego jednak nie mogła owa dziewczynka napisać o Bogu?
Mysterium fascinosum
Nie jest chyba dzisiaj dla nikogo jakimś odkryciem, iż poznanie religijne (ale nie tylko) rodzi się z zachwytu i zadziwienia. R. Otto, niemiecki teolog ewangelicki i religioznawca, uznawał ów zachwyt za zasadniczy dla doświadczenia Boga (obok mysterium tremendum, czyli tajemnicy lęku). W odróżnieniu jednak od głupawego zauroczenia, jakie dzisiaj cechuje zazwyczaj fanów poszczególnych postaci show-biznesu, ów zachwyt Bogiem jest wynikiem po prostu realizmu poznawczego. Człowiek, który doznaje uniesienia religijnego, dochodzi do niego nie poprzez fizyczny kontakt z Bogiem (bo Go po prostu nie widzi), lecz poprzez kontemplację świata otaczającego. Ład i porządek rzeczywistości, sam z siebie domagający się uzasadnienia w Przyczynie Ostatecznej, staje się powodem niekłamanego zachwytu nad osobą Boga. Co więcej, ów proces jest wynikiem racjonalnego działania człowieka, który poszukuje odpowiedzi na pytania o sens rzeczywistości. To ostatnie pytanie nie jest jednak tylko i wyłącznie pytaniem o ostateczne rozwiązanie kwestii świata poprzez odniesienie do wydarzeń apokaliptycznych. Sens w tym przypadku oznacza nie wróżbiarskie przepowiadanie przyszłości, ale po prostu uprawomocnienie istnienia tej uporządkowanej rzeczywistości tu i teraz. Oczywiście, każdy czytający te słowa może zadać pytanie o „piękno” świata w kontekście wszystkich strasznych wydarzeń w nim się dziejących i to od zarania dziejów. Jednakże fakt zachodzenia anomalii nie oznacza jeszcze negacji całości systemu, w którym się one pojawiają. Co najwyżej każe poszukiwać ich przyczyn i dokonywać przemian ku dobru. W tekście „Dezyderaty” czytamy słowa: „Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach, jest to piękny świat!”. Zafascynowanie owym pięknem i odkrycie jego Pierwszej Przyczyny staje się powodem zafascynowania Bogiem. Co więcej, mistyczne doświadczenia wielu osób wskazują, że prowadzi ono do ujmowania świata w perspektywie Boga, które jest tak silne, że nie pozostawia miejsca dla innych fascynacji lub pojmuje je w całkowitym odniesieniu do Najwyższego.
Prywatny świat?
Owo, jakże realistyczne, podejście do rzeczywistości dzisiaj jednak jest poddawane totalnej krytyce, a osoby wierzące zmuszane są do ukrywania swoich przekonań w tzw. przestrzeni publicznej lub przynajmniej do wyraźnej akceptacji tezy o równoważności ludzkich doznań religijnych. Nie jest to jednak tylko pokłosie tzw. demokratyzmu we wszelkich domenach życia społecznego. Powodem takiego podejścia jest raczej uznanie tez o istnieniu Boga za domenę nie rzeczywistości, ale wytworów ludzkiego umysłu, do których zalicza się elfy i krasnale. W tym ujęciu nie ma rzeczywiście żadnej różnicy pomiędzy Bogiem wiary chrześcijańskiej i Kościołem Latającego Potwora Spaghetti. Nie jest więc dziwnym, iż tak „demokratycznie ustawione społeczeństwo” woli raczej budować swoiste panteony bóstw różnych i równych, aniżeli dochodzić prawdy. Ta ostatnia bowiem domaga się swoistego „spętania rzeczywistością”, która z jednej strony fascynuje, ale z drugiej domaga się zwykłej rzetelności intelektualnej. Przeniesienie tematyki bóstwa w dziedzinę wytworów umysłowych poszczególnego człowieka jest o tyle łatwizną, że zamyka pole wszelkiej dyskusji. Nikt przecież nie będzie dyskutował o tym, czy lubimy pomidorówkę i dlaczego. Powoduje jednak zamknięcie najważniejszych dla człowieka odpowiedzi w dziedzinie opinii i mniemań. Plagą dzisiejszego świata jest powtarzana fraza: „Ja uważam…”. Nie dlatego, że jest ona wybitnym wyrazem całkowitej dowolności intelektualnej, ile raczej dlatego, że wytwory naszego umysłu stawia przed rzeczywistością. Mniemania są miłe, ale nic nie tłumaczą. Ów prywatny świat najwyżej poprawia nasze samopoczucie poprzez wolność od prawdy.
Filozoficzna jabłoń i teologiczne jabłko
Wracając jednak do postawionego w tytule pytania, muszę otwarcie stwierdzić, że w kontekście poznawania świata Bóg może być tak fascynujący, że wokół Niego koncentruje się całe życie osoby poznającej. W tym sensie może być idolem i może stać się przedmiotem wypracowania jedenastolatki bardziej niż spoczywający już w grobie Michael Jackson. Niestety, dzisiaj nawet uznający się za znawców teologii duchowni wolą powtarzać frazy typu: „każdy w coś wierzy”, „wiara jest przydatna w życiu” itp. Poprzez to sami siebie ładują w dziedzinę tworów intelektu, uprawniających do przyjmowania za rzeczywiste wszystkiego, co tylko ów intelekt wytworzy. W tak pojętej religijności misyjność jest największym grzechem, a głoszenie Dobrej Nowiny po prostu niewoleniem człowieka. I tak teologiczne jabłko pada niedaleko od filozoficznej jabłoni. A wystarczy tylko trochę rzetelności intelektualnej.
Ks. Jacek Świątek