Czy można skrytykować papieża?
Przeczytałem „Fratelli tutti” i przyznam się do mieszanych uczuć względem tego dokumentu. Być może przyjdzie jeszcze czas na odniesienie się to zawartych w nim tez. Ale jeszcze nie teraz. Kreślone przeze mnie dzisiaj słowa odnoszą się raczej do pewnych publicznych reakcji co bardziej krewkich lub charyzmatycznych osób, które wyrażają swoje „przywiązanie” do osoby następcy św. Piotra, odsądzając od czci i wiary wszystkich, których mają krytyczne spojrzenie… na ich tezy. Tak właśnie, na ich tezy, a nie na twierdzenia samego papieża. Gwałtowność i emocjonalność ich reakcji na krytykę prezentowanej przez nie wizji świata wskazuje dość jasno, iż nie tyle „wierność” jest motorem ich działania, ile raczej urażona duma lub też „święte przekonanie o słuszności własnej drogi”. Umiejętność podjęcia dyskusji z oponentami jest wyrazem dojrzałości intelektualnej i rzetelności w formułowaniu tez. Natomiast automatyczne „kasowanie” wszystkich, którzy mają inne zdanie, wskazuje raczej na poszukiwanie klakierów pośród słuchaczy, niż na żmudne, choć najbardziej wartościowe, poszukiwanie prawdy.
W tej konfiguracji obrona nawet papieskiego nauczania nie jest prawdziwą wiernością, lecz stanowi parawan, zza którego łatwiej razić oponentów bez konieczności uzasadnienia własnych twierdzeń.
Zasadnicze twierdzenie
Przyjrzawszy się tokowi myślenia takich „obrońców” Kościoła Katolickiego i jego widzialnej głowy, nie sposób nie zauważyć, iż zasadniczym elementem tego ciągu jest przywoływanie nieustanne argumentu jedności Kościoła. Można by wzruszyć ramionami i wspomnieć jedynie, iż to właśnie papież Franciszek w ostatniej encyklice przywołuje rozumienie Kościoła jako symfonii różnorodności, w której dopuszczalne jest zadawanie pytań. Nawet jeśli rzeczywista praktyka kurialna w Rzymie jest cokolwiek inna, to teoretycznie możliwość pozostaje. W gruncie rzeczy taka różnorodność nie rozbija Kościoła, lecz go ubogaca. Argumentacja „z jedności Kościoła” niestety najczęściej bywa używana z wadliwym jej rozumieniem. Opisywana jedność jest przyjmowana jako jednakowość czysto socjologiczna. Można to zrozumieć na podstawie prostacko rozumianej sentencji „Roma locuta, causa finita”. Prostackie rozumienie tej zasady oznacza bezkrytyczne przyjmowanie wszystkiego, co zostało powiedziane przez papieża, za prawdę objawioną. Tymczasem tylko zdawkowe wykształcenie teologiczne pozwala zrozumieć, iż nie wszystkie wypowiedzi papieskie mają ten walor. Najczęściej nauczanie papieża jest rodzajem wskazywania drogi w konkretnej rzeczywistości historycznej. Mając więc walor pastoralny, wymaga podania argumentacji za przyjętą opcją. Jeżeli więc wypowiedź papieska winna być umotywowana, to sam ten fakt dopuszcza możliwość zadawania pytań, a to już niesie ze sobą choćby tylko teoretyczną niezgodę z papieskim twierdzeniem. Wynika to nie z bojkotu nauczania papieskiego, ale z rozumności człowieka, który nie jest automatem oczekującym na sygnał z centrali.
Gumkowanie św. Pawła
Idąc tropem wspomnianych wyżej „obrońców jedności”, trzeba byłoby odrzucić przynajmniej kilka wersetów z Pisma Świętego. Przypomnę tylko incydent z Antiochii, o którym sam św. Paweł pisze w liście do Galatów. Owo wydarzenie opierało się na sporze pomiędzy Pawłem a Piotrem, a jego rdzeniem zasadniczym był otwarty sprzeciw Pawła wobec postępowania Piotra. Co ciekawe, to właśnie św. Paweł był głosicielem jedności Kościoła, jak wynika z jego listów. Schizofrenia? Nie. Jedność Kościoła bowiem to nie jedność czysto instytucjonalna czy strukturalna, ale jedność prawdy. Nie jest dziwną rzeczą, iż od samego początku w Kościele zwracano uwagę na zasadniczą wagę prawdy, czego dowodem są anatemy. Dzisiaj nawet co gorliwsi zeloci wyśmiewają się z tego elementu wykluczającego ze wspólnoty wierzących, ale w nim zawarte jest przywiązanie właśnie do prawdy jako zwornika Kościoła. W tym kontekście dość zatrważająco wygląda chociażby zignorowanie przez Stolicę Apostolską wątpliwości czterech kardynałów (niestety dwóch spośród nich już odeszło do wieczności) odnośnie „Amoris laetitia”. Żądanie jasnej wypowiedzi w kwestiach nauki objawionej nie było fanaberią obrażonej frakcji konserwatywnej, ale raczej poszukiwaniem prawdy jako fundamentu dla pastoralnej działalności Kościoła. Nie można bowiem głosić Ewangelii, wydając się tylko na opinie i domniemania. Cała działalność Kościoła sprowadzona bowiem wówczas zostanie do tworzenia eventów i wydarzeń o charakterze populistyczno-artystycznym lub co najmniej do kolejnego selfie na portalu społecznościowym. Zresztą dzisiejsi „kościelni działacze internetowi” nie zawsze umieją powiedzieć, jaką prawdę chcą głosić w internecie. Krzyk, że chodzi o Jezusa, jest o tyle zwodniczy, że na Jezusa powoływali się także i ci, którzy byli prawdzie i Kościołowi raczej nieprzychylni. Wcześniej czy później takie działanie zaowocuje celebryckim narcyzmem lub łzawym spazmem, spoza którego słowo prawdy się nie przebija.
Obłoki niejasnej pary
Być może należałoby wylać trochę wody na rozgrzane ideologią głowiny. Problem w tym, że z tego nic nie wyniknie, poza obłokami pary zakrywającymi całość tego sporu. Tu trzeba otwartej debaty, ale tego właśnie chyba boją się ci, którzy „bronią jedności Kościoła”. Sama konstrukcja ich rozumowania ma raczej charakter przedszkolny, bo po obrażeniu zabierają swoje zabawki i idą do innej piaskownicy. A jedynym argumentem z ich strony bywa tylko epitetowanie przeciwnika i odbieranie mu głosu. To nie jest droga Kościoła. Warto w tym momencie przypomnieć sobie zdanie Josepha Ratzingera, który w latach 70 ubiegłego wieku napisał, iż nadchodzą czasy podobne do IV wieku po Chrystusie, gdy wiara prawdziwa zostanie przechowana przez wierny lud, „wbrew biskupom, synodom i teologom”. To mocne słowa. Sami jednak musimy sobie zadać pytanie, czy są one znakiem w naszych czasach.
Ks. Jacek Świątek