Komentarze
Czy się stoi, czy się leży…

Czy się stoi, czy się leży…

Czasem da się słyszeć tu i ówdzie tlącą się jeszcze w głosach i w sercach tęsknotę za socjalizmem. „Ech, to były czasy…” - wzdychają niektórzy. „I pracę wszyscy mieli, i pokombinować można było…”. A do tego słynna zasada „czy się stoi, czy się leży”.

Owszem, nic w sklepach nie było, ale przynajmniej wszyscy mieli jednakowo. No a dziś? Zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z pewnym człowiekiem, który był bardzo niezadowolony z tego, że pracodawca zainstalował kamery, więc nawet poobijać się nie można. I jeszcze kontrola na bramie, więc wynieść też nic nie idzie. Płaci, owszem, całkiem dobrze i w terminie, ale „tak jakoś nie po ludzku”.

Dla wszystkich tęskniących mam jednak dobrą wiadomość: socjalizm wraca, i to z przytupem. Przykład? Ot, choćby wspomniana zasada „czy się stoi, czy się leży”. Były prezes Narodowego Centrum Sportu ma tak skonstruowany kontrakt, że słynna ogromna premia, którą dostanie po rezygnacji z funkcji, MUSI mu zostać wypłacona. Nieważne, czy wywiązał się ze swoich zadań, czy nie. Nieważne, czy stadion w końcu będzie nadawał się do użytku, czy też zawali się z hukiem jeszcze przed rozpoczęciem Euro. Nieważne. „Czy się stoi…”.

Tak na marginesie, ów stadion to też jeden z dowodów na powrót socjalizmu. Przypomnę: pierwotnie na tym miejscu wznosił się dumnie Stadion Dziesięciolecia. Dziesięciolecia Manifestu Lipcowego, dla ścisłości (otwarty uroczyście w okrągłą jedenastą rocznicę tegoż manifestu). Ponieważ tekst mogą czytać także osoby młodsze, edukowane z historii w wersji według Ministerstwa Edukacji Narodowej, spieszę wyjaśnić, że Manifest Lipcowy został ogłoszony 22 lipca 1944 r. w Chełmie przez Państwowy Komitet Wyzwolenia Narodowego – choć w rzeczywistości wydrukowano go kilka dni wcześniej w Moskwie, a jego treść podobno osobiście redagował i zatwierdzał Stalin. 22 lipca był przez całe lata w PRL świętem narodowym, a w rzeczywistości ta data jest smutnym symbolem początku długoletniego zniewolenia Polski przez komunistów.

Tyle lekcji historii, osoby znające temat mogą ten fragment pominąć. Stadion Dziesięciolecia zbudowano w rekordowo krótkim czasie 11 miesięcy, do budowy wykorzystując gruzy zburzonej Warszawy. Jego użytkowanie zakończono w 1983 r. (ostatni rozegrany na nim mecz to spotkanie Polska-Finlandia).  W tym samym roku na stadionie odprawił jeszcze Mszę św. Jan Paweł II podczas drugiej pielgrzymki do Polski… zaś po jakimś czasie stadion stał się słynnym na cały świat miejscem handlu, gdzie kupić można było dosłownie wszystko, od podróbek modnych dżinsów, przez pirackie programy i płyty z muzyką, aż do kałasznikowa z wiadrem nabojów. Podobno, jeśli ktoś chciałby kupić czołg, to też dałoby się załatwić.

Jak widać, analogii do socjalizmu jest wiele, a w niektórych punktach nawet socjalistyczna myśl została twórczo (lub, jak kto woli, tfu-rczo) rozwinięta. Bo taka władza ludowa zbudowała stadion, i otworzyła, i już. A tu mieliśmy już trzy otwarcia, a stadion ciągle niegotowy. Znaczy się, będzie czwarte. A skoro pani minister wstrzymała prezesowi wypłatę premii (tej, co to „czy się stoi, czy się leży”), to prezes się zbytnio nie martwi, bo konstrukcja umowy powoduje, że za każdy dzień zwłoki w wypłaceniu pieniędzy Skarb Państwa dopłaca karne odsetki. Jeśli dobrze pamiętam – 13% w skali roku. Taka lokata kapitału na koszt państwa.

No dobrze. Żart żartem, ale to wszystko naprawdę nie jest śmieszne. Powiem szczerze, zaczynam czuć się nieswojo. Życie w kraju, w którym nikt za nic nie odpowiada powoduje wiele niezapomnianych wrażeń, ale niekoniecznie takich, jakich chciałoby się doznawać. Zapłacimy wszyscy. Bo przecież „czy się stoi, czy się leży…”. Tylko że już nie wszystkim. Wyłącznie tym równiejszym.

Ks. Andrzej Adamski