Czy to źle, czy dobrze…
Także dzisiaj zdolność ta przynosi wielki pożytek, ponieważ chroni mnie przed (nawet nieświadomym) niebezpieczeństwem popełnienia plagiatu. Zapamiętywanie tekstów jest w tym ogromnie pomocne. Niestety, sprawia również, że z łatwością jestem w stanie rozpoznać kopiowane w tekstach innych osób fragmenty, co sprawia, że z niechęcią się później do nich odnoszę. Bo plagiat, jak wskazuje łaciński źródłosłów, jest terminem oznaczającym zwykłą i pospolitą kradzież. Nie chcę jednak wskazywać Czytelnikom tegoż felietonu konkretnych person, które dopuszczają się tego procederu. One mają swoje sumienie, a i systemy antyplagiatowe w internecie są już tak zaawansowane, że nie ma zbyt wielkich trudności, by namierzyć osobę dopuszczającą się tego czynu. Chciałbym tylko wskazać, czemuż takie postępki są po prostu haniebne.
Nie tylko w kasie manko
W dobie ściągania wszystkiego z internetowych łączy wydawać by się mogło, że kwestie plagiatowe łączą się tylko i wyłącznie z problematyką finansowego okradania twórców. Jest to jednak jeden z wielu aspektów, i to moim zdaniem nie najważniejszy. Twórczość ludzka, zarówno literacka, jak i każda inna, ma to do siebie, że angażuje całego człowieka. Zgodnie z nauczaniem bł. Jana Pawła II, zawartym w encyklice Laborem exercens, ludzka praca nosi znamiona osobowej godności człowieka, ponieważ nie jest tylko towarem na sprzedaż, lecz wyraża samego twórcę, realizującego w ten sposób podobieństwo do Stwórcy, wpisane w ludzki byt w chwili jego zaistnienia. Tworząc, człowiek wyraża siebie i ukazuje swoją ludzką godność. Uderzenie więc w wytwór ludzkiej pracy jest uderzeniem w człowieka jako takiego. Dotyczy to nie tylko rozmyślnego niszczenia wytworów czy efektów pracy, ale również wykorzystywania ich bez wskazania na twórcę. Odbiera się jemu nie tylko możliwość zarobkowania dzięki swoim działaniom i zwykłą ludzką satysfakcję z dobrego wykorzystania jego działa, ale również uderza się w jego ludzką godność, ponieważ zamazuje się jego autorstwo. Twórca zostaje po prostu przemilczany. Jakby go nie było. Dodatkowo czyn ten nosi znamiona zwykłej kradzieży, gdyż osoba wykorzystująca dzieło bez wskazania na twórcę przypisuje sobie coś, czego sama nie zrobiła. Bez własnego wysiłku i bez inwencji twórczej zdobywa laury i apanaże, czyli korzysta z owoców pracy innego człowieka. Już samo to jest haniebne i sprawia, że od takiego „twórcy” należy się odsunąć. Można by rzec, przywołując znamienną frazę z filmu „Vabank II”: „Od dziś może mi się pan nie kłaniać!”
Cel uświęca środki?
Wielu jednak z tych, którzy popełniają czyny plagiatorskie, przywoływać będzie tezę, że czyni to z dobrych pobudek. Bo przecież nie wszyscy są w stanie dotrzeć do wiadomości czy komentarzy, nie wszyscy mogą poznać te czy inne dzieła lub wynalazki. A dzięki ich działalności nowości trafiają pod strzechy. A że przy okazji sami uszczkną z tego, co jest należne autorowi, to przecież nic się nie stanie. Cóż, tonący brzytwy się chwyta… Można by po prostu powiedzieć, że w tym wypadku lepiej być akwizytorem niż ubierać się w piórka twórcy. W przypadku prac naukowych lub popularnonaukowych ludzkość wynalazła już dawno mechanizm cytowania, dzięki któremu można rozpropagować jakąś ideę bez konieczności plagiatowania i kradzieży. Co prawda wówczas dany autor stawia siebie raczej na pozycji cierpliwego skryby, aniżeli genialnego twórcy, ale dzięki temu ma przynajmniej czyste sumienie. Idea trafia tam, gdzie trafić miała, a wszyscy są zadowoleni. Ten sam mechanizm można przenieść na inne dziedziny ludzkiej twórczości. Co więcej, w dzisiejszej literaturze przedmiotu, za plagiat uznaje się nie tylko „wklejenie” cudzego tekstu we własny bez podania źródła, lecz również parafrazowanie tekstów innych autorów. Jest to tzw. plagiat ukryty, który moim zdaniem jest jeszcze haniebniejszy, ponieważ wskazuje na świadome działanie złodzieja, chcącego w ten sposób zatrzeć ślad za sobą. Historia zna wiele takich przypadków. Wszystkie one u swoich podstaw mają jednak kradzież i kłamstwo. A tych nawet najbardziej krystaliczny i szlachetny cel nigdy nie uświęci. Hańbią one szczególnie złodzieja, ponieważ nie można za pomocą niegodziwych środków osiągać celu wielkich.
„Pisuj do mnie na Berdyczów”
Ta fraza z „Beniowskiego” Juliusza Słowackiego przypomniała mi się, gdy zadałem sobie pytanie: czy jest sens dzisiaj o tym wszystkim pisać. Być może nie ma sensu. Ot, utwierdzi człowiek samego siebie, że myśli i działa jeszcze poprawnie. Osób, które dopuszczają się tego procederu i tak się nie nawróci, ponieważ łatwizna jest zawsze kusząca. Jest jednak jeden aspekt, który każe mi poświęcić ten felieton powyższej sprawie. Otóż rzeczywistość naszej ojczyzny ,niestety, przesiąknięta jest do szpiku nieuczciwością. Nie chodzi mi przy tym o rządzących czy pracodawców. Dominacja sprytu nad uczciwością dostrzegalna jest w dzisiejszej „kulturze” społecznej gołym okiem. Dlatego wszelkie, nawet tak słabe jak pisk myszy, głosy nawołujące do odbudowania rzetelności i uczciwości są na wagę złota. Swoistym testamentem dla mnie w tej sprawie są słowa C.K. Norwida z wiersza „Vade-mecum”: „Piszę – ot! czasem… piszę na Babylon! Do Jeruzalem! – i dochodzą listy – to zaś mi mniejsza, czy bywam omylon albo nie?… piszę pamiętnik artysty – ogryzmolony i w siebie pochylon – obłędny!… ależ – wielce rzeczywisty!”. Świata nie zbawia się poprzez wielkie działania, ale poprzez własną rzetelność i uczciwość. Bo cóż bronić mamy, jak nie własną i cudzą godność ludzką.
Ks. Jacek Świątek