Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Czym by tu dzisiaj zasłynąć?

W ostatnią niedzielę polskie portale internetowe oraz rozgłośnie i stacje telewizyjne doniosły o wywiadzie, jakiego udzielił kard. Filip Barbarin, arcybiskup Lyonu. Pomijam tezy wygłoszone przez owego hierarchę. Można je interpretować na pięćdziesiąt sposobów, więc nic na dobrą sprawę nie znaczą. Ciekawszym wydaje mi się podkreślanie przez media wszelakiej maści, iż rzeczony kardynał miał zasłynąć ponoć tym, że na konklawe dojeżdżał rowerem.

Cóż, wiadomość jak wiadomość – powie ktoś. Rzeczywiście, wiadomość sama z siebie nic nie znaczy, choć osobiście wolałbym, by kardynałowie Kościoła katolickiego bardziej byli znani z prawd, jakie głoszą, lub z dzieł, których są inicjatorami bądź motorem. Tego typu wiadomości lokują się pomiędzy „skremówkowanym” Janem Pawłem II a papieżem Franciszkiem, co do którego świat mediów nagle odkrywa, że umie on obsługiwać samodzielnie telefon. Nie jestem jednak w stanie do końca pojąć, dlaczego właśnie to doniesienie zostało wybrane, by potwierdzić rewelacje katolickiego purpurata odnośnie przemówienia Jorge Mario Bergoglio na początku konklawe. Wyjaśnienia zdają się być przynajmniej dwa, ale nie mam pewności, czy i więcej by się nie znalazło. Wiążą się one z dzisiejszą kulturą.

Co widać z tych wysokości…

Zbigniew Herbert w jednym ze swoich wierszy pisał, iż największym marzeniem ludzi stojących na dole schodów jest możliwość zbratania się z tymi, którzy stoją na ich szczycie. Wbrew pozorom owo zbratanie nie jest od razu pragnieniem rewolucyjnych przemian czy krwawego rozprawienia się z tymi, którzy dzierżą władzę, ile raczej próbą wykazania, że postawieni na świeczniku są takimi samymi ludźmi jak my. Wszyscy wszak mamy takie same żołądki. Komunistyczny w swoich podstawach egalitaryzm na tyle zatruwa nasze umysły, że nie dostrzegamy podstawowej prawdy, iż między ludźmi istnieją zasadnicze różnice i są one w gruncie rzeczy dobre. Fakt wyniesienia jednych nie jest od razu przyczyną poniżenia innych. Przyjrzawszy się tylko pobieżnie owym egalitarystycznym zapędom, można bez trudu dostrzec, iż zasadniczym motywem tego typu stwierdzeń jest zwykła zazdrość i pragnienie usankcjonowania głupoty w życiu społeczności. Zdaję sobie sprawę, że takie mówienie nie przysparza mi zwolenników, ale prawda jest w tym wypadku zupełnie naga. Papież jeżdżący tramwajem, prezydent USA wcinający hot dogi, polski polityk (przepraszam, że bez nazwisk, ale to nie jest konieczne) twierdzący, że jest jednym z szeregowych obywateli… Przykłady można mnożyć. Wydaje się, że jedynym mianownikiem łączącym owe „przypadki” staje się chęć udowodnienia sobie, że z nami nie jest tak źle, ponieważ dzierżący władzę są w gruncie rzeczy tacy jak my. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że oddalenie osób na świeczniku życia publicznego nie jest związane z jakimiś quasi-arystokratycznymi przyzwyczajeniami, ile raczej wynika z faktu piastowania przez nich określonej funkcji (której my nie piastujemy i stąd nasza zazdrość). Ich osobistą mądrością winno być słuchanie i rozumienie potrzeb ludzi, nad którymi przyszło sprawować im władzę. Lecz z samego faktu piastowania przez nich funkcji, które nie są doraźnymi, lecz wynikają z wielowiekowych ustaleń (a więc funkcji w pewnej mierze ponadczasowych), wynika, że są w pewien sposób ponad teraźniejszymi zachowaniami ludzkimi. Reprezentują coś więcej, aniżeli tylko układ zachowań, opinii i upodobań obecnego czasu, mierzonego zresztą od kadencji do kadencji. Są przedstawicielami struktury opierającej się działaniu czasu i zasadom przemijalności. Stąd owo oddzielenie mogące stać się dla wielu z nich dość nieciekawym obciążeniem.

Pomówmy jak człowiek z człowiekiem…

W przypadku papieża i innych hierarchów Kościoła sprawa przedstawia się jeszcze inaczej. Również w tym tygodniu światek medialny obiegła informacja, że papież Franciszek postanowił sprawdzić, co o prawdach moralnych głoszonych przez Kościół myślą poszczególni wierni. Dlatego nakazał ankietowe sprawdzenie tychże opinii. Oczywiście, gdy tylko sięgnęło się do źródła tychże „informacji”, okazało się, że ankieta owa jest przynajmniej po części wymysłem samych dziennikarzy. Chociaż papież chce zapytać lud wierny o proponowane rozwiązania, to jednak nie ma zamiaru zmieniać niczego w doktrynie wiary i w głoszonych przez Kościół prawdach moralnych. Jednak szaleństwo ankiet internetowych czy też innych sposobów badania opinii publicznej niesie ze sobą niebezpieczeństwo usankcjonowania głupoty jako źródła wiedzy o świecie i człowieku. Prawdy nie ustala się procentowymi słupkami. Co najwyżej można w ten sposób dowiedzieć się o opiniach i mniemaniach społeczności, a przynajmniej o marzeniach, jakie w sercach swoich żywią ludzie niekoniecznie znający się na rzeczy. Jeszcze niedawno mieliśmy takiego polityka w polskiej rzeczywistości społecznej, który, jeżdżąc po kraju, zwracał się do ludzi ze stwierdzeniem, że od nich oczekuje recepty na bieżące bolączki. To po co on pcha się na świecznik? W gruncie rzeczy w takiej postawie zawoalowane jest pewne kłamstwo, a mianowicie podniesienia ludzi na piedestał i wmówienie im, że ich zdanie jest prawdziwe, choćby nawet było z gruntu głupie. Wracając jednak do ankietowego sposobu poznawania prawdy wiary i zasad moralnych, z otwartą przyłbicą stwierdzę coś, co może dzisiaj jest dość niepopularne. Otóż od hierarchów Kościoła mam prawo żądać, by wskazywali prawdę, niezależnie od trendów i mód współczesnych. Do tego nie jest potrzebne populistyczne bratanie się z ludem, a jedynie jasność przekazu i logiczność wypowiedzi. Rowerek można zostawić w piwnicy.

Zejdą nisko, to znaczy do nas…

Manierą dzisiejszych relacji w społecznościach wierzących jest ogromna chęć braterstwa. Problem w tym, że rozumiemy je jako urawniłowkę w dół. Wielu jest pomiędzy nami takich, którzy chcieliby poklepać proboszcza czy biskupa po ramieniu, powiedzieć do nich: Zdzichu lub Włodku, wypić z nimi sznapsa etc. A i sami duchowni za wszelką cenę starają się udowodnić współczesnym, że są takimi samymi ludźmi jak inni, mają swoje pasje, zamiłowania, słabości, grzeszki… To droga donikąd. I to nie dlatego, że należy zamiatać pod dywan błędy stojących na świeczniku. One powinny być piętnowane i karane. Błędność tej drogi wynika z zapomnienia, że wielkość ich nie jest związana ze zdolnościami, ale z piastowaną funkcją, którą należy zachować dla przyszłych pokoleń. Jeśli chcemy im przekazać coś wartościowego.

Ks. Jacek Świątek